Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Irena i Jerzy Grzybowscy są założycielami międzynarodowego Stowarzyszenia "Spotkania Małżeńskie", które od ponad 40 lat prowadzi tzw. weekendy małżeńskie – rekolekcje oparte na idei dialogu. Wielu uczestników przyznaje, że były one dla nich ostatnią deską ratunku przed rozwodem. Stowarzyszenie prowadzi również Wieczory dla Zakochanych (dla par i narzeczonych) oraz rekolekcje dla małżeństw cywilnych w powtórnych związkach po rozwodzie.
Jerzy Grzybowski: „Widzę wciąż tę dziewczynę w okienku, jak nalewa zupę”
Marta Rapcewicz: Stworzyli państwo ruch odnowy małżeństw, który uchronił wiele par przed rozwodem. A w jaki sposób dostrzegli państwo potrzebę dialogu w swojej relacji?
Irena Grzybowska (IG): Podczas pierwszego eksperymentalnego weekendu dla małżeństw, którego byliśmy uczestnikami. To było dla mnie jak kubeł zimnej wody! Wcześniej nie widziałam możliwości wejścia w dialog – chociaż chciałam, ale myśmy zdecydowanie nie potrafili.
Jerzy Grzybowski (JG): Ja dopiero tam zobaczyłem, że można rozmawiać na tematy związane z relacją małżeńską!
Oboje studiowaliście państwo geografię. Czy to ona was połączyła?
IG: Nie byliśmy na jednym roku, także byśmy się pewnie nie zauważyli. Wędrowaliśmy po naszych górach…
JG: Po Beskidzie Sądeckim konkretnie.
IG: Byłam wtedy na obozie wędrownym z duszpasterstwem akademickim. Na Hali Łabowskiej zatrzymaliśmy się na posiłek. Ksiądz Feliks Folejewski, pallotyn, zwany Wujem, który prowadził naszą grupę, załatwił z obsługą schroniska, że możemy wejść do kuchni. To był jedyny raz, że nam na coś takiego pozwolili – zabawialiśmy się w obsługę schroniska. Dyżur wypadł na mnie, wydawałam przez okienko zupę z ciepłego kotła. W międzyczasie przyszło dwóch wędrowców i wtedy ks. Jerzy Błaszczak, też pallotyn, który szedł razem z nami, stwierdził, że ich też poczęstujemy.
JG: To byłem ja z kolegą. A mnie ta dziewczyna z okienka wpadła w oko! Mam fotograficzną pamięć i do dziś ją tak pamiętam – w tym okienku, nalewającą zupę.
IG: Przez żołądek do serca!
JG: Ale po posiłku poszliśmy każdy w swoją stronę. Ja z kolegą – w kierunku Krynicy, oni w przeciwną – w stronę Rytra.
IG: Ja wtedy ledwo zauważyłam tych dwóch. Jakie było moje zdumienie, kiedy na początku roku akademickiego zobaczyłam tego wędrowca na korytarzu w tym samym instytucie… Tak się zaczęło.
Wieczory dla Zakochanych pokazują, że w małżeństwie warto mieć wspólne wartości – czy w państwa przypadku tak było?
JG: Tak, i zdecydowanie było to dla nas ważne. Byliśmy obydwoje w duszpasterstwie akademickim, tyle, że w różnych ośrodkach i tam nie mogliśmy się spotkać. Widziałem, że Irenka jest związana z Kościołem, że Pan Bóg jest dla niej kimś ważnym. To dawało mi poczucie bezpieczeństwa, że cokolwiek by się w przyszłości wydarzyło – a domyślałem się, że mogą się różne rzeczy dziać – wyjdziemy z tego, jeśli oprzemy nasze wspólne życie na Bogu i Ewangelii.
Irena i Jerzy Grzybowscy: „Ty nie jesteś winny, tylko jesteś inny”
Są już państwo po ślubie prawie 50 lat. Czy bardzo się zmieniliście od chwili ślubu?
JG: Zmieniliśmy się na pewno, ale to dzięki temu, że poznaliśmy wielkie znaczenie uczuć w relacji. Widzimy, że nie warto oceniać, nakręcać trudnych uczuć. To się nam ciągle zdarza, ale umiemy się już wtedy zatrzymać! Jest między nami wiele różnic. Inaczej przeżywamy potrzebę przynależności, uznania, autonomii. Mamy inne temperamenty – Irenka jest bardziej ugodowa, ja wojowniczy. I to z jednej strony utrudnia życie, ale też je dopełnia. A najważniejsza jest świadomość, że jesteśmy różni i że to jest pole do dopełniania się, a nie konfliktu. W Spotkaniach Małżeńskich ukuło się takie powiedzenie, które u nas też się sprawdza: ty nie jesteś winny, tylko jesteś inny.
IG: No, czasem jesteś winny… (śmiech) To jest trudne pytanie. W pierwszym odruchu powiedziałabym, że tak, absolutnie, jesteśmy teraz innymi osobami. Ale nasze temperamenty i pierwotne typy zachowań są takie, jak zawsze były. Łatwiej mi to widzieć u męża: Jurek stale zachowuje się podobnie, ale jest przeogromna różnica w mojej interpretacji i reakcji na to.
Czy mają państwo swoje własne małżeńskie rytuały dialogu, na przykład cotygodniowa dłuższa rozmowa?
JG: Nie. My uważamy, że dialog jest stylem życia i sposobem bycia na co dzień. Oczywiście, kiedy mamy temat do rozmowy, siadamy, ale to nie może być przymus. Nie można zostawiać tematów na tak zwane pranie, lepiej wyjaśniać na bieżąco – czasem takie zasiadanie może doprowadzać do poważnych konfliktów.
IG: Myślę, że każde małżeństwo ma przed sobą takie zadanie: znaleźć sposób, aby żyć w dialogu. Są różne małżeństwa, różne potrzeby, także znalezienie własnego stylu dialogu to jest niełatwa sztuka życia.
Czy dialog jest możliwy w każdym przypadku?
IG: Nie w każdym przypadku. Jeśli jedna strona uparcie twierdzi: „Ja ciebie zmienię” – nie ma szansy na dialog. Jak długo świadomie podsyca się w sobie uczucia złości, niechęci, nienawiści wobec współmałżonka i na podstawie tych uczuć oskarża się go, obwinia o wszystko – tak długo nie ma szansy na dialog.
JG: To co utrudnia, a może wręcz uniemożliwić dialog, choć małżonkowie często nie są tego świadomi, to także zaszłości wyniesione z domów rodzinnych. Najbardziej powszechna – to syndrom dorosłego dziecka alkoholika (DDA), przy którym zwykle potrzebna jest terapia. Wychowanie w niepełnej rodzinie też rzutuje na dialog małżeński i utrudnia go.
Co robić, jeśli tylko jedna strona jest zainteresowana ratowaniem małżeństwa?
JG: To jest bardzo trudna sprawa. Często jest tak, że jedna osoba twierdzi, że chce dialogu, chce ratować małżeństwo, ale współmałżonek nie jest zainteresowany. Tymczasem może się okazać, że ta osoba, która rzekomo chce ratować małżeństwo, zalewa tę drugą swoimi pretensjami, żalami, domaganiem się „dialogu”. A ta druga, która ma inny temperament, inną historię życia, wycofuje się, rezygnuje, zamyka, wręcz ucieka. Mimo że w głębi może mieć wielkie pragnienie dialogu.
Etap rozczarowania w małżeństwie jest zjawiskiem normalnym
Co robić, jeśli parę lat po ślubie okazuje się, że naprawdę się nie dogadujemy i wydaje się nam, że popełniliśmy błąd?
IG: Pojechać na weekend małżeński!
JG: To samo chciałem powiedzieć. Stwierdzenie, że to był błąd, jest pośrednim wyrażeniem uczuć, które są we mnie – rozczarowania, lęku, zdołowania.
IG: Niesłychanie ważna jest wiedza, że taki moment rozczarowania przychodzi.
JG: To są fazy rozwoju małżeństwa: zakochanie, rozczarowanie i ponowne nawiązanie kontaktu, pokochanie na nowo. Opadnięcie tych pierwszych uczuć jest zjawiskiem normalnym – i w pewnym sensie zdrowym.
Po tym, ile małżeństw wokół się rozpada, widać, że mamy trudne czasy dla małżeństw i rodziny. Dlaczego tak jest?
IG: Na przykład dlatego, że normalny w małżeństwie etap rozczarowania jest dziś uznawany za śmierć miłości.
JG: Przyczynia się do tego nieprawdopodobny wzrost tempa życia. Sprawia on, że szukamy rozwiązań szybkich, łatwych i przyjemnych. A w małżeństwie to jest trudne lub niemożliwe. A drugi powód to konsumpcyjny styl życia – ty masz spełniać moje oczekiwania i wymagania. Poza tym, kryzys w Kościele również odbija się w kryzysie małżeńskim.
W czasopiśmie dla kobiet łatwiej dziś znaleźć artykuł o tym, że warto po pięćdziesiątce wziąć rozwód, niż porady, jak pielęgnować relację małżeńską. Jak przetrwać ten trudny moment, kiedy dzieci wychodzą z domu, zbliża się emerytura i wszystko się zmienia?
JG: Przyczyna tzw. syndromu opuszczonego gniazda leży w błędnej koncepcji małżeństwa od początku. Zawieramy sakrament małżeństwa – nie rodzicielstwa. A jeśli fundamentem stają się dzieci zamiast naszej relacji małżeńskiej, to w momencie, kiedy one odchodzą, w domu zaczyna być pusto. Natomiast jeśli dbamy od początku o naszą relację, a te z dziećmi są w nią wkomponowane, jest dużo łatwiej szukać na nowo tego, co nas łączy.
Tyle kryzysów wokół – czy nie czują się państwo tym przytłoczeni, zgnębieni?
JG: Nasuwają mi się słowa Pana Jezusa, który mówi: „Usłyszycie pogłoski o wojnach, będzie zaraza – ale kto wytrwa do końca, będzie zbawiony”. Jest zaraza, która wpływa bardzo różnie na rodziny, niektórym jest teraz wyjątkowo ciężko. Także my musimy wytrwać w tym zadaniu, które dostaliśmy do wykonania w tym trudnym czasie. A świadectwa małżeństw, które uczestniczą w rekolekcjach Spotkań Małżeńskich dodają nam skrzydeł.
IG: Mnie zawsze nastrajało pozytywnie patrzeć na ludzi, jak się otwierają w ciągu 48 godzin na weekendach rekolekcyjnych. I zachęcało do tego, żeby pilnować własnego dialogu.
Kiedy jechać na rekolekcje podstawowe? Im szybciej, tym lepiej, czy dopiero jak czujemy, że zbliża się kryzys?
JG: Ostatnio para zapisała się na weekend małżeński jeszcze jak byli narzeczonymi i pojechali na niego zaraz po ślubie. Inni młodzi małżonkowie mówili, że sami nie mają większych problemów, ale widzą rozpadające się małżeństwa swoich rodziców. Przeżycie rekolekcji dało im siłę i nadzieję, że przez trudności można przejść. Jeszcze inni mówili, że gdyby nie weekend małżeński, nie przetrwaliby kryzysu, który dopadł ich kilka lat później. Natomiast najstarsze małżeństwo, które uczestniczyło w weekendzie, miało 60 lat stażu.
IG: Ale lepiej od razu! Jest nadzieja, że ci, co pojadą szybko po ślubie, oszczędzą sobie wiele stresu i nieporozumień. Nie warto czekać na kryzys! Ale dla wielu małżeństw w kryzysie Spotkania Małżeńskie okazały się bardzo pomocne.
Przeczytaj też, co radzą małżeństwom państwo Grzybowscy na czasy pandemii: