separateurCreated with Sketch.

Rannego położył we własnym łóżku. Na krytykę przełożonego zareagował ripostą, którą warto zapamiętać

São Martinho de Lima ou de Porres
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Elżbieta Wiater - 22.11.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Przełożony klasztoru zareagował ostro. Powiedział Marcinowi de Porres, że ten właśnie złamał ślub posłuszeństwa i ma na sumieniu grzech ciężki…
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Brat Marcin de Porres był synem czarnoskórej wyzwolenicy i białego szlachcica. W XVI wieku w Peru oznaczało to tyle, że już w momencie przyjścia na świat wydawał się być skazany na życie w społeczeństwie jako człowiek „drugiej kategorii”.

Pan Bóg miał na ten temat jednak inne zdanie. Brat stał się jednym z najbardziej znanych i kochanych dominikanów w Limie. Wydatnie pomogło mu w tym jego wrodzone poczucie humoru i dystans do siebie.

Zamknięte drzwi? Jakie zamknięte drzwi?

Jan de Porres na początku nie uznał prawnie swoich dzieci (Marcin miał jeszcze siostrę), ale łożył na ich utrzymanie i wykształcenie. Dzięki temu przyszły święty przyuczył się do zawodu balwierza, czyli w ówczesnej epoce skrzyżowania męskiego fryzjera z felczerem. Umiał nie tylko strzyc i golić, ale też opatrywać rany, składać połamane kończyny i leczyć lekkie choroby.

W związku z tym w zakonie przydzielono go do infirmerii i tu wspaniale mogło się realizować głęboko współczujące serce brata. Pewien czas po złożeniu przez niego ślubów wieczystych, w Limie wybuchła epidemia ospy. Klasztor wypełnił się chorymi z wysoką gorączką, często niezdolnymi nawet zawołać o pomoc. Zresztą skoro pozostali byli albo chorzy, albo bali się zakażenia, to za bardzo nie było na kogo liczyć.

Poza bratem Marcinem.

Klasztor był rozległy a chorych kilkudziesięciu. Co więcej, do części klasztoru, gdzie mieszkali nowicjusze i bracia klerycy, a gdzie nie wolno było wchodzić zakonnikom po ślubach wieczystych (chyba że za zgodą przełożonego braci w formacji), prowadziły zamknięte na głucho drzwi. Cóż miał zrobić nieszczęsny infirmiarz?

Zaczął korzystać z daru bilokacji, pojawiając się przy łóżkach chorych, kiedy ledwie ci pomyśleli, by zawołać o pomoc. Oczywiście, pomimo drzwi zamkniętych i solidnych klasztornych ścian. Niejeden chory pewnie tylko dlatego nie spanikował na widok brata, że był zbyt osłabiony gorączką.

Priorytety zakonnika

Brat Marcin nie zostawił też bez pomocy zjawiających się przy jego furcie ubogich, którzy byli szczególnie podatni na zachorowanie. Kiedy nie było już miejsc w klasztornej infirmerii, skorzystał z gościnności swojej siostry.

Na tę działalność krzywo patrzył przeor, bojąc się, że przy takim podejściu epidemia w klasztorze nigdy się nie skończy. Zakazał więc bratu przyjmowania chorych w tym budynku.

Któregoś jednak dnia Marcin, nie mając innego wyjścia, znalezionego na ulicy rannego i bliskiego wykrwawienia się Indianina położył w swoim łóżku. Na ostrą uwagę przełożonego, że oto właśnie złamał ślub posłuszeństwa i ma na sumieniu grzech ciężki, de Porres odparł: „Wybacz mi mój błąd, ojcze, i poucz mnie, bo nie wiedziałem, że obowiązek posłuszeństwa stoi wyżej od przykazania miłości bliźniego”.

Kwestie higieniczne

Inny ojciec z kolei krzywił się, kiedy brat Marcin udzielił swojego posłania żebrakowi, pokrytemu wrzodami i prawie nagiemu. Chodziło rzecz jasna o nieprzyjemny zapach brudnego i chorego ciała, roznoszący się po klasztornym korytarzu. Infirmiarz, obmywając poranione ciało ubogiego, odparł na zarzuty zakonnika: „Współczucie, mój drogi bracie, jest ważniejsze od higieny”.

Brata Marcina uznano za sługę Bożego w XVIII wieku, ale beatyfikowano go dopiero w XIX wieku, a kanonizowano w XX wieku. Jednak pamięć dokonanych przez niego cudów, a przede wszystkim dobroci jego serca sprawiły, że kolejne pokolenia ubogich i wyrzuconych na margines, czasem tylko z powodu koloru skóry lub pochodzenia, nigdy nie przestały o nim pamiętać.

Dominikański brat zakonny miał rację – miłość jest większa niż cokolwiek, a do tego jej dzieła są wieczne.