Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kiedy szłam razem z tysiącami ludzi, co chwilę słyszałam entuzjastyczne rozmowy o tym, że to już ostatni taki marsz, że za rok prawo – w choć niektórych stanach – będzie chronić dzieci przed narodzeniem. Rzeczywiście, szanse, że tak właśnie się stanie, nigdy dotąd nie były jeszcze tak duże.
Marsz dla Życia i nadzieja na zmianę prawa
Marsz dla Życia co roku ma miejsce w rocznicę wydania wyroku w sprawie Roe przeciwko Wade, na mocy której zalegalizowano aborcję w Stanach Zjednoczonych. Uznano wówczas, że mieści się ona w ramach konstytucyjnego prawa do prywatności.
W tym roku Sąd Najwyższy, w częściowo nowym i zdecydowanie bardziej przyjaznym ochronie życia składzie, zgodził się rozpatrzyć sprawę Dobbs przeciw Johnson i orzec, czy zakaz aborcji po 15. tygodniu uchwalony w stanie Missisipi jest zgodny z konstytucją. Podtrzymanie tego zakazu oznaczałoby zniesienie prawa będącego wynikiem Roe i pozostawienie decyzji co do legalności aborcji w rękach poszczególnych stanów.
Nie oznaczałoby to automatycznie ochrony życia dzieci przed narodzeniem, bo niektóre z nich z pewnością utrzymałyby prawo zezwalające na aborcję nawet w trzecim trymestrze ciąży. Wedle szacunków jednak przynajmniej połowa stanów chroniłaby dzieci przed narodzeniem w znacznie większym stopniu niż obecnie. Uczestnicy marszu, zwłaszcza ci młodzi i bardzo młodzi, trzymali plakaty z napisem „Jestem pokoleniem post-Roe”, albo „Jestem pokoleniem pro-life”.
Uwierzyła, że aborcja rozwiąże jej problemy
Niemal wszyscy podkreślali, że samo uchwalenie prawa chroniącego życie jednak nie wystarczy. Zaznaczali to też mówcy, którzy dzielili się swoimi historiami przed rozpoczęciem marszu.
Jako jedna z pierwszych mikrofon dostała Toni McFadden. Kiedy przemawiała, na scenie stał za nią mąż i troje dzieci. „W ostatniej klasie szkoły średniej zakończyłam życie mojego dziecka. Uwierzyłam w kłamstwo, że dzięki temu mój chłopak ze mną zostanie, że rodzice nigdy się nie dowiedzą, że moje życie potoczy się tak, jak było to zaplanowane” – mówiła. Pigułki, które dostała w celu wywołania aborcji, doprowadziły do poważnego krwotoku miesiąc później. Chłopak Toni zostawił ją samą krótko po tym. To, co zrobiła, nazywa największym błędem swojego życia. Na tym jednak nie kończy się jej historia.
„Jestem tak wdzięczna, że mamy Boga, który odkupuje nasze grzechy. Potrafi stworzyć coś absolutnie pięknego z największych błędów naszego życia” – mówiła. Dziewięć lat później jej chłopak skontaktował się z nią ponownie, żeby ją przeprosić. W kolejnym roku byli już małżeństwem, z którego narodziło się troje wspaniałych dzieci. Tych, które stały na scenie razem ze swoim tatą. „Tak właśnie wygląda obraz odkupienia” – stwierdziła Toni.
Decyzja, która zmienia pokolenia
Kolejną mówczynią była Katie Shaw. Katie ma zespół Downa i od dawna aktywnie działa na rzecz innych osób z dodatkowym chromosomem. „Czuję wielki smutek, myśląc o wszystkich moich przyjaciołach z zespołem Downa, których nie miałabym, gdyby ich rodzice nie wierzyli, że równość zaczyna się w łonie matki” – mówiła.
Mikrofon przejęła po niej dziewiętnastoletnia Mikaela. Niewiele ponad rok temu dowiedziała się, że jest w ciąży, i czuła, że nie ma innego wyboru niż aborcja. Przerażona i samotna poszła do kliniki aborcyjnej, którą jednak szybko opuściła z przekonaniem, że nie może odebrać życia swojemu dziecku. Rodzice na wieść o tym, że zamierza urodzić ich wnuczkę, wyrzucili ją z domu. Po tygodniach zmagań Mikaela trafiła w końcu do kryzysowego centrum ciążowego, w którym spotkała osoby, które nie tylko dały jej pokój do zamieszkania i pomoc materialną, ale zatroszczyły się o także o jej przyszłość po urodzeniu dziecka. Kobieta niedawno rozpoczęła studia na uniwersytecie, a swoją córeczkę Amy nazywa największą miłością jej życia.
Ostatni przemawiał ojciec Mike Schmitz, autor niezwykle popularnego podcastu Biblia w rok. Opowiedział historię swojej babci Helen, pielęgniarki, która zrezygnowała z pracy w szpitalu po tym, jak zaczęto wymagać od niej asystowania przy aborcjach. „Ta decyzja nie zmieniła szpitala, nie zmieniła kultury, nie zmieniła prawa, nie zmieniła kraju” – mówił. „Ale ta decyzja zmieniła ją samą. Zmieniła jej synów i jej córkę – moją mamę. Ta gotowość do stanięcia w prawdzie, odejścia, odzwierciedla się także w moim życiu, życiu jej wnuka” – dodał.
Kochać oboje
Po przemówieniach dziesiątki tysięcy ludzi ruszyły przed Sąd Najwyższy. Na ich transparentach można było przeczytać:
Wielu uczestników to zaangażowani chrześcijanie różnych wyznań, ale szli także żydzi, muzułmanie i ateiści. Obok mężczyzny z krzyżem stała kobieta z banerem „Secular and pro-life”.
Dlaczego maszerowali? Każda osoba pewnie podałaby mi nieco inną odpowiedź. Łączy je to, że rozpoznają człowieczeństwo dziecka przed narodzeniem i wiedzą, że nie są w tym jedyni. „Chcę być radosnym świadkiem radykalnej, życiodajnej Bożej miłości”.
Każda osoba jest chciana przez Boga – tak samo mama w ciąży, która czuje się opuszczona przez wszystkich, jak i jej nienarodzone dziecko. Gdybyśmy tylko mogli poznać tę miłość, aborcja stałaby się czymś nie do pomyślenia” – mówiła mi Lauren, która na marsz przyjechała z Nowego Jorku.
„Zobaczenie tego, jak wielu młodych ludzi broni życia, daje mi nadzieję i upewnia mnie, że przyszłe pokolenia również będą cenić życie, bo jest ono cudem od Boga” – dodał Rosario z Hondurasu.