Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Reżyser Nick Loeb przyznaje, że za decyzją o nakręceniu filmu „Wyrok na niewinnych” stały także powody osobiste. Sam stracił dwoje dzieci w wyniku aborcji.
Sprawa dotyczyła kobiety o pseudonimie Jane Roe (Norma McCorvey), która zaszła w ciążę i chciała dokonać aborcji w Teksasie, gdzie była ona zakazana. Twierdziła, że dziecko poczęło się w wyniku gwałtu, co później okazało się nieprawdą, ale nie wpłynęło na wyrok.
Ostatecznie sprawa trafiła przed Sąd Najwyższy, a prowadziły ją – ze wsparciem dużo bardziej wpływowych osób – dwie młode prawniczki, Sarah Weddington i Linda Coffee.
22 stycznia 1973 r. sąd uznał, że prawo do aborcji można wyprowadzić z prawa do prywatności oraz że dziecko przed narodzeniem nie jest osobą w myśl XIV Poprawki do Konstytucji, odmawiając tym samym ochrony jego prawa do życia.
Przedstawiony w filmie profesor prawa wspomina, że w rezultacie aborcja stała się dostępna praktycznie bez ograniczeń, a nie, jak sądzą niektórzy, do 12 tygodnia ciąży. Ma rację. Tego samego dnia wydano bowiem znacznie mniej znany wyrok w podobnej sprawie – Doe przeciwko Bolton.
Sąd uznał w niej, że stany mogą wprowadzać pewne ograniczenia w drugim i trzecim trymestrze, ale nie mogą one zagrażać zdrowiu kobiety. Zdrowie zaś zostało w wyroku zdefiniowane niezwykle szeroko – miało obejmować nie tylko zdrowie fizyczne, ale też kwestie odnoszące się do psychiki, emocji, sytuacji rodzinnej czy wieku kobiety. W praktyce więc ograniczenia są trudne do wprowadzenia i zazwyczaj obalane w sądach stanowych.
Główną postacią w filmie jest dr Bernard Nathanson – jeden z najważniejszych ludzi walczących o legalizację aborcji. Osobiście dokonał on wielu tysięcy takich „zabiegów”, w tym jeden na swoim własnym dziecku. Razem z kolegami z proaborcyjnej organizacji NARAL pracują nad strategią mającą przekonać Amerykanów do przejścia na ich stronę.
Mówi o manipulowaniu danymi, przede wszystkim tymi odnoszącymi się do liczby nielegalnych aborcji i kobiet, które umierały w ich wyniku, o znajdowaniu publicznego wroga, którym mieli być katolicy i wymyślaniu sloganów dotyczących przede wszystkim „wyboru”. Fragmenty te zostały zaczerpnięte z prawdziwych wypowiedzi Nathansona, który po latach nawrócił się i poparł ochronę życia.
Po drugiej stronie znajdują się osoby, które wiedząc, że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia, chcą ratować dzieci nienarodzone. Nie jest im łatwo wypracować konkretną strategię, bo – jak zresztą obecnie przyznają niektórzy zaangażowani wówczas w ruch pro-life – kwestia ochrony nienarodzonych przez lata wydawała się tak oczywista, że nie sądzili, że potrzebne są jakieś wyjątkowe działania.
Na szczególną uwagę zasługuje sportretowana w filmie Mildred Jefferson – pierwsza czarnoskóra lekarka, która ukończyła Harvard. Swoją postawę za życiem uzasadniała wiedzą medyczną i przysięgą Hipokratesa. To ona także przekonała prezydenta Ronalda Reagana do sprzeciwu wobec aborcji, za co później dziękował jej w liście.
Choć film z konieczności posługuje się pewnymi uproszczeniami czy skrótami – przykładowo, przemiana Nathansona trwała znacznie dłużej niż zostało to przedstawione – to może okazać się doskonałym wprowadzeniem do amerykańskiego świata działalności pro-life i skłonić do poszukiwania informacji o przedstawionych w nim wydarzeniach.
Wydaje się też, że pozwala osobom o poglądach „za życiem” przemyśleć swoją strategię i być ostrożnym chociażby ze zbyt dużą pewnością siebie. Poczucie, że społeczeństwo podziela nasze poglądy może zbyt łatwo wprawić w samozadowolenie i uśpić czujność, co zostało dobrze przedstawione w filmie. Na pewno film warto obejrzeć i wyciągnąć z niego wnioski.
*Film w kwietniu miał polską premierę. Można go obejrzeć online TUTAJ. W USA już zdążył wzbudzić kontrowersje.