separateurCreated with Sketch.

Kochałam Tomka, ale było mi coraz trudniej wytrzymać. Bóg był jedynym ratunkiem [wywiad]

Tomasz i Katarzyna Węgrzynowie z dziećmi
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marihuana, twarde narkotyki, alkohol, imprezy, hazard. Tomek Węgrzyn uważał, że świat leży u jego stóp, a Kościół to czarna mafia, która okrada ludzi. Kiedy przyszła żona powiedziała mu, że ma zadatki na świętego, zareagował śmiechem. Kasia nie przestawała się jednak za niego modlić i prosić o cud. I wtedy przyszedł Duch Święty, który uczynił w ich życiu istne tornado.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

– Dzień przed ślubem, 20 października 2017 roku, przystąpiłem do sakramentu pojednania. Po 20 latach wyrzuciłem wszystkie grzechy ze swojego serca i poczułem w nim wszechogarniającą miłość. Bóg uwolnił mnie z uzależnień i to bez żadnych objawów odstawienia – mówi Aletei Tomasz Węgrzyn.

Anna Gębalska-Berekets: Duch Święty uczynił tornado w państwa życiu!

Tomasz Węgrzyn (TW): Duch Święty zmienił moje życie w najdrobniejszych szczegółach. Można powiedzieć, że Bóg dał mi nowe serce i ducha.

Katarzyna Węgrzyn (KW): W naszym życiu panowały ciemność i chaos. I wtedy z pomocą przyszedł Duch Święty. Pomógł żyć pięknie, intensywnie i dzielić się wiarą z ludźmi.

Przyszła żona na pierwszej randce stwierdziła, że ma pan zadatki na świętego. Daleko panu wtedy było do świętości.

TW: Na to stwierdzenie Kasi zareagowałem śmiechem. Byłem daleko od Kościoła, miałem bardzo złe zdanie o księżach, a ludzi chodzących na mszę świętą uważałem za stado baranów. Jej to jednak nie przeraziło, zaczęła się za mnie modlić. Na każdym kroku okazywała mi swoją miłość i cierpliwość. Z perspektywy czasu wiem, że do świętości powołany jest każdy z nas, a słowa Kasi skierowane do mnie były pewnym drogowskazem, w jaki sposób powinienem żyć.

Tomasz Węgrzyn: Byłem "Celnikiem"

Historia państwa relacji zaczyna się dość szybko i jest skomplikowana.

TW: Wychowywałem się w katolickiej rodzinie, ale w naszej rodzinie nie było żywej wiary. Rodzicom zależało, aby mnie i mojemu bratu niczego nie brakowało. Z czasem jednak tata zaczął zaglądać do kieliszka. Coraz częściej przychodził do domu pijany. Brakowało mi relacji z nim. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić, pojawił się bunt i pomysł, żeby jak najszybciej wyprowadzić się z domu rodzinnego.

Chciał się pan odciąć?

TW: Tak. Znalazłem pracę, miałem pieniądze. Bardzo szybko pojawili się koledzy, alkohol, narkotyki i imprezy. Dopiero po pewnym czasie zacząłem czuć przygnębienie. Przyjeżdżałem do domu, kiedy było ze mną już całkiem źle. Mama, patrząc na mnie, bardzo cierpiała. Ale ja i tak wracałem do imprez. I tak mijały kolejne lata. Znalazłem dobrze płatną pracę w Poznaniu, przeprowadziłem się tam, odstawiłem alkohol i twarde narkotyki na rzecz marihuany. Na mojej drodze pojawiła się Kasia.

Pana życie toczyło się od imprezy do imprezy. Miał pan nawet pseudonim „Celnik”.

TW: Miałem przyjaciół z tzw. „półświatka”. Ciągle balowałem, wydawało mi się, że jestem królem życia. Na jednej z takich imprez otrzymałem ksywkę „Celnik”. Nie pamiętam dokładnie, skąd się ona wzięła, a ludzie różnie na nią reagowali. Niezwykłe jest to, że tuż po nawróceniu, kiedy czytałem Pismo Święte, to trafiłem właśnie na opowieść o celniku Mateuszu.

Pani, pani Kasiu, nie ustawała na modlitwie. Co panią powstrzymywało przed zerwaniem tej relacji?

KW: Trzymało mnie dobro, które widziałam w Tomku. Pomimo tych wszystkich słabości nie okłamywał mnie, był wobec mnie szczery. Czułam od niego dobro, dlatego też na pierwszym spotkaniu powiedziałam mu, że ma zadatki na świętego. Był także dobrym ojcem dla Wiktora, mimo tych wszystkich deficytów. Ciężko mi było sobie wyobrazić, żebym miała zburzyć relację, jaka była między nimi.

"Prosiłam Boga, aby to jakoś rozwiązał"

Wydawało się, że nic nie przerwie tego impasu. Pojawiały się kolejne nałogi: hazard i pracoholizm.

TW: Poznaliśmy się z Kasią w Poznaniu, do którego wyjechałem z Wrocławia, aby odciąć się od starego towarzystwa. Przestałem nawet aż tyle pić. Podjęliśmy decyzję, że chcemy mieć dziecko. Później, już razem, wyjechaliśmy do Kalisza. Wraz z nową pracą w Kaliszu pojawiły się nowe szanse i perspektywy. Dawne nałogi zastąpiłem pracoholizmem. Wychodziłem do pracy około dziewiątej, a wracałem około dwudziestej trzeciej. Po roku zrezygnowałem z tej pracy i wróciliśmy do Wrocławia. Paliłem marihuanę, wpadłem w szpony hazardu. Zaczęło się wszystko rozwalać. Potrafiłem zrobić awanturę o źle wstawione naczynia do zmywarki. Sprzedawałem rzeczy, aby tylko mieć pieniądze na grę w kasynie. Czułem się jak taka nakręcona machina. Pojawiły się także myśli samobójcze.

KW: Znajomi pytali mnie, czemu jestem z Tomkiem.

I jak pani to tłumaczyła?

KW: Mówiłam, że każdy z nas ma jakieś deficyty. Szukałam miłości, a on mnie zauroczył. Byłam młoda i po czasie zdałam sobie sprawę, że decyzja o dziecku była na tamtym etapie zupełnie nieodpowiedzialna. Nie obracałam się w towarzystwie, gdzie były narkotyki i alkohol. Tomek miał ogromne problemy z uzależnieniem i wiedziałam, że jedynym ratunkiem dla nas jest Pan Bóg. Kochałam Tomka, ale było mi z tym coraz trudniej wytrzymać. Prosiłam więc Boga, aby to jakoś rozwiązał. Powiedziałam Tomkowi, że albo bierzemy ślub, albo ja odchodzę.

Co było dalej?

TW: Kasia już nie chciała żyć w takim stanie. Było jej źle, bo żyjąc ze mną w grzechu, oddaliła się od Boga, nie mogła przystępować do Komunii Świętej.

KW: Pewnego dnia zapłakałam i poprosiłam Boga: „Panie, ja już niczego nie chcę, nie mam marzeń o wspaniałym mężu, rodzinie, ale chcę pójść tylko do kościoła i przyjąć Twoje Ciało i Krew”.

Nawrócenie dzień przed ślubem

Bóg kruszył pana serce etapami. Co było takim punktem przełomowym?

TW: Przebaczenie mojemu tacie. W marcu 2017 roku tata zachorował na raka i przebywał w szpitalu w Wałbrzychu. Poczułem w sercu pragnienie, aby go zobaczyć. W szpitalu po raz pierwszy spojrzałem na niego z miłością. To było nasze ostatnie spotkanie, zrobiłem mu wtedy zdjęcie. Kilka dni później dostałem informację, że zmarł. Bóg powoli wkraczał w nasze życie, a ja jeszcze tego nie widziałem. Załamałem się, byłem nieobecny, paliłem marihuanę. Doświadczyłem śmierci duchowej i byłem trupem.

Niechęć do Kościoła pozostała. Ale do czasu.

KW: Pamiętam, jak do Wrocławia przyjechał Carver Alan Ames, mistyk i charyzmatyk. Tomek dał się namówić i poszedł tam ze mną. Msza święta trwała dwie godziny, potem było jeszcze uwielbienie. Doznałam spoczynku w Duchu Świętym. Po tym całym spotkaniu Tomek obraził się na mnie, nie chciał nawet posłuchać o tym, czego doświadczyłam. Zaczęliśmy uczęszczać na nauki przedmałżeńskie. Tomek był tam jedną z najaktywniejszych osób i zabierał głos na każdy temat. Pani z poradni życia rodzinnego była wręcz oburzona jego zachowaniem. Aż pewnego dnia poczuł pragnienie czytania Biblii i bycia na Eucharystii.

Kiedy ostatecznie „Celnik” spotkał Boga?

TW: Około 15 dni przed ślubem pojawiło się u mnie pragnienie czytania Pisma Świętego. Czytałem Biblię po cztery, pięć godzin dziennie. Płakałem jak dziecko. Czułem, że dzieje się coś dobrego. To był czas, kiedy Bóg przygotowywał mnie do spowiedzi. Dzień przed ślubem, 20 października 2017 roku, przystąpiłem do sakramentu pojednania. Po 20 latach wyrzuciłem wszystkie grzechy ze swojego serca i poczułem w nim wszechogarniającą miłość. Bóg uwolnił mnie z uzależnień i to bez żadnych objawów odstawienia. Doznałem łaski poznania Słowa Bożego.

Nawrócenie męża to był dla pani prezent?

KW: Nie spodziewałam się, że Bóg może dokonać takiego cudu w naszym życiu i dać swojej córce tak piękny prezent ślubny.

Tornado Ducha Świętego u Węgrzynów

Jesteście państwo rodzicami trójki dzieci. Mówicie, że prowadzi was Duch Święty. Jak to rozumieć?

TW: Zachłysnąłem się Bożą miłością. Dostąpiliśmy wielu interwencji Bożych w naszym życiu. Rok po nawróceniu bardzo cierpiałem na ból kręgosłupa. Groziła mi operacja. Na silnych środkach przeciwbólowych pojechałem na rekolekcje. Bóg uzdrowił mnie na modlitwie. On prowadzi nas swoimi drogami. Widzę, że ten trudny czas był mi potrzebny, abym poprosił Boga o pomoc. 

Koordynujecie państwo projekt Rodziny w Duchu Świętym Archidiecezji Wrocławskiej. Jest też kanał na Facebooku i Instagramie: „Żywy Bóg”, gdzie dzieli się pan świadectwem, ewangelizuje poprzez media społecznościowe.

TW: Dostaliśmy od Boga wyjątkowy skarb, aby dzielić się nim z drugim człowiekiem. Widzimy, ile osób zaczęło się przed nami otwierać, bo zobaczyli w tej historii nadzieję dla siebie. Często ludzie piszą do nas i proszą o modlitwę, potrzebują wsparcia, aby wyjść z nałogu.

Jaką macie państwo receptę, by doświadczyć małych cudów w codzienności?

TW: Zwrócić się o pomoc do Boga. On jest kochającym Ojcem, który patrzy na nas, nawet gdy nie odczuwamy Jego obecności. Jeśli Go nie czujesz, to znaczy, że jest w twoim życiu jakaś przeszkoda, która cię od Niego oddala. Wystarczy, że zrobisz pierwszy krok i powiesz Bogu, że pragniesz Go poznać, a On da ci się znaleźć. W trudnych momentach swojego życia tak płakałem, nie wierzyłem w Niego, ale prosiłem, aby mnie uratował. Nie trzeba wielkiej teologii, aby Go doświadczyć! Potrzeba szczerego dziecięctwa Bożego i otwarcia serca.

KW: Małych cudów pozwala doświadczyć wdzięczność za to, co się ma. Warto szukać dobrych rzeczy i powtarzać sobie, że Bóg chce być blisko nas, stoi u drzwi naszego serca i kołacze. Od nas zależy, co z tym zrobimy.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.