Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Anna Weigl przed laty postanowiła oddać swoje życie Bogu i szukać Jego woli. Zaszła w ciążę jako nastolatka, rozważała nawet aborcję. Nawróciła się dopiero na kursie dla mam organizowanym przez wspólnotę modlitewną. Jest charyzmatyczną liderką wspólnoty modlitewnej. Inspiruje się edukacją z wartościami i chętnie dzieli się z kobietami swoim świadectwem oraz doświadczeniem macierzyńskim. Jest szczęśliwą mamą szóstki dzieci.
Anna Gębalska-Berekets: Pani Aniu, na kursie dla mam przyszedł do pani Bóg!
Anna Weigl: Trafiłam do wspólnoty modlitewnej dla mam, która odmieniła moje spojrzenie na wiarę. Zobaczyłam ludzi, którzy żyją blisko Boga, są szczęśliwi i spełnieni. Potem usłyszałam, że Bóg mnie kocha i chce, abym to na Nim opierała życie – nie na swoich pomysłach. Gdy powierzyłam Mu moje życie, pewne rzeczy zaczęły pozytywnie się zmieniać.
Kiedy zaczęła pani odkrywać bliższą relację z Jezusem?
Spotkania wspólnoty oparte były o zasady biblijne. Zaproponowano mi udział w kursie dla żon. Nie miałam wtedy męża, ale liderka zasugerowała, abym przerabiała te zasady, które mogą być przydatne w relacji w przyszłości. Uczyłam się więc pilnie, kształtowałam duchowo i współpracowałam z Bożymi zasadami.
Wychowywała się pani w rozbitej rodzinie. Gdy miała pani zaledwie półtora roku, tata odszedł z domu. Jak ta sytuacja miała wpływ na podejmowane przez panią wybory już w nastoletnim i dorosłym życiu?
Wychowywałam się bez męskiego wzoru i poczucia miłości ojcowskiej. Owszem, wraz z siostrą widywałyśmy się z tatą raz na dwa tygodnie, ale głównie u mojej babci, na obiadkach niedzielnych. Wtedy tata próbował być rodzicem, ale zamiast dostawać od niego odrobinę czułości, otrzymywałyśmy nakazy i upomnienia. Z tym brakiem ojcowskiej miłości weszłam w okres nastoletni. Szukałam aprobaty w męskich oczach, nie wiedziałam, że źródłem miłości jest Bóg. Zadurzyłam się więc w starszym koledze i zaszłam z nim w ciążę.
Anna Weigl: Kiedy ojciec dziecka zasugerował aborcję, wydawało mi się, że to jedyne rozwiązanie
Miała pani 19 lat. Ojciec dziecka proponował aborcję.
Jak wiele dziewcząt w nastoletnim wieku, które zaszły w ciążę, musiałam zmierzyć się z reakcją rodziców. Nie wiedziałam, co mam robić. Ani mój chłopak, ani ja nie wiedzieliśmy, jak o tym powiedzieć rodzicom. Kiedy ojciec dziecka zasugerował aborcję, wydawało mi się, że jest to jedyne słuszne rozwiązanie. Jednak gdy przyszedł dzień zabiegu, partner zaczął się wahać. Powiedział mi, abyśmy tego nie robili. Zadzwoniłam i odwołałam wizytę w gabinecie.
Zastanawiała się pani, co by było, gdyby wtedy jednak zdecydowała się pani na zabieg?
Wielokrotnie o tym myślałam. Dziś jestem przekonana, że to Duch Święty przemówił do niego, zapobiegając tragedii. Wiem, że gdybym zdecydowała się wtedy na aborcję, to z moją wrażliwością nie udźwignęłabym tego. Pewnie świadomość, że zabiłam własne dziecko, zniszczyłaby mnie emocjonalnie i byłabym wrakiem człowieka. I zmagałabym się z depresją.
Samotnie wychowywała pani syna. Co było najtrudniejsze w tamtym czasie?
Poświęcenie młodości – życia społecznego. Rezygnacja z życia. W czwartym miesiącu ciąży zdawałam maturę i czułam się bardzo samotna. Mogłam liczyć jednak na pomoc mamy. Od początku mnie wspierała. Śmiała się i płakała razem ze mną. Musiałam się nauczyć proszenia o pomoc. Przyjaciele i znajomi taty Mateusza stanęli po mojej stronie. Często było tak, że jechali do domu mojej mamy, zabierali ze sobą syna, przywozili go do mnie, ja go karmiłam piersią, a oni go odwozili do domu. Byli pocieszeniem. Trudne były także nieprzespane noce.
Anna i Jacek Weiglowie
Modliła się pani o dobrego męża i Bóg go zesłał! Jak się państwo poznaliście z panem Jackiem?
Mając za sobą takie doświadczenia, modliłam się do Boga, aby On dał mi męża, który będzie kochał Boga bardziej niż mnie. Jacek był liderem w zaprzyjaźnionej z naszą wspólnocie. Kiedyś przyszedł na spotkanie, stanął w drzwiach w brzydkim swetrze, nieogolony, a ja pomyślałam: „Boże, tylko nie on”, ale mimo to od razu wpadł mi w oko. Pragnienie posiadania męża i ojca dla mojego syna było wtedy bardzo silne. Jacek mnie jednak nie zauważał. To był człowiek misji, strategii dla Pana. Dziwił się, że dzwonię do niego z każdą, nawet najdrobniejszą sprawą. Z czasem Jacek pomyślał, że Mateusz, mój syn, musi być taki biedny, skoro wychowuje się tylko w otoczeniu kobiet i nie ma męskiego wzorca. Zaczął się ze mną spotykać z litości. Dobrze, że wtedy mi tego nie oznajmił, bo ujęta honorem, wycofałabym się z tej relacji. Miałam już dość szukania męża na własną rękę. Wtedy to, stawiając wszystko na jedną kartę, oddałam Bogu prawo do posiadania męża i zaczęłam szukać Jego woli. Dwa tygodnie później Jacek się zakochał. Półtora roku po tym stanęliśmy na ślubnym kobiercu i mając po dwadzieścia trzy lata, powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”.
„Z małżeństwa nie ma drogi wyjścia, jest tylko droga przejścia”
Od dwóch dekad jesteście szczęśliwym małżeństwem i doczekaliście się jeszcze piątki dzieci. Jak zatem dbać o komunikację w małżeństwie?
Małżeństwo jest jak ogród – jeśli nie jest pielęgnowany, to po prostu zarasta. O relację należy dbać. Jeszcze w okresie narzeczeństwa czytaliśmy książki o relacji, o chodzeniu, o małżeństwie – aby się lepiej poznać. Ja czytałam, Jacek słuchał. Tak jest i teraz. Czytamy fragmenty publikacji i potem o tym rozmawiamy. Pracy nad lepszą komunikacją w związku nauczyli nas w służbie rodzin. Jeśli chodzi o randki, to staramy się je organizować raz w tygodniu. Nawet jeśli się nie uda, to mamy pewien schemat i wiemy, do czego chcemy powracać. Mówienie o trudnościach, bez pretensji i oskarżania, to podstawa w związku. Mamy też dwie maksymy.
Jakie?
Pierwsza to taka, że „z małżeństwa nie ma drogi wyjścia, jest tylko droga przejścia”. Staramy się z napotkanych na tej drodze trudności wychodzić i znaleźć najlepsze rozwiązanie. Druga dotyczy tego, że w naszym małżeńskim słowniku nie ma słowa rozwód.
Zainspirowana jest pani edukacją z wartościami. Na czym ona polega?
Długo modliliśmy się o dobrą szkołę dla naszego syna. Ale to dość długa historia.
Opowie pani?
Już wtedy wiedzieliśmy, że w wielu placówkach nie dzieje się najlepiej. W podstawówce naszego syna jeden chłopiec potrafił sterroryzować całą grupę, włącznie z panią, która sobie zupełnie nie radziła z takimi sytuacjami. Zależało nam na tym, aby edukacja naszych dzieci była spójna z wartościami chrześcijańskimi. Na początku rozważaliśmy nauczanie domowe, ale ostatecznie tylko jedna z naszych córek była w homeschoolingu. Bóg przyszedł do nas z taką myślą, że być może to my moglibyśmy założyć taką placówkę. Ruszyliśmy z tym projektem. Naszym priorytetem było to, aby nauczyciele w niej uczący byli wierzący, kochali Boga oraz dzieci. W naszych szkołach dzień zaczyna się od rozważania Słowa Bożego, jest godzina biblijna, ale i czas na uwielbienie Boga. Od początku byliśmy placówką ekumeniczną, chociaż nie wierzono nam, że się to w ogóle uda.
Udało się!
Udowodniliśmy, że można być ekumenicznym i szanować siebie nawzajem. Skupiać się na tym, co nas łączy, a nie tylko na tym, co różni.
Wraz z mężem działa pani w Apostolskim Ruchu Wiary. Co to za dzieło?
Apostolski Ruch Wiary to grupa charyzmatycznych wspólnot katolickich. Dzieci, młodzież i dorośli razem stają się uczniami, aby rozwijać osobistą relację z Jezusem, służyć sobie nawzajem i społeczeństwu, oraz pomagać innym wzrastać duchowo. Organizujemy konferencje pogłębiające wiarę, warsztaty modlitwy uwielbienia, Kurs Biblijny oraz rekolekcje.
Głównym narzędziem ARW jest Kurs Biblijny. Czy pomoże odpowiedzieć na pytanie o to, jak się modlić?
Nie ma jednej metody na to, jak się modlić. Każdy z nas ma inną osobowość, wrażliwość i charakter. Każdy powinien poszukiwać "swojej" formy modlitwy. Dla jednych to będzie adoracja, modlitwa w ciszy czy modlitwa uwielbienia. To nie znaczy, że wybierając jedną, mamy zaniedbywać inne. Podstawą jest Słowo Boże i nauczenie siebie w relacji z Bogiem.
Anna Weigl: Patrzmy na priorytety
Jak najlepiej rozwijać się duchowo, jak rozeznawać Słowo, które Bóg do nas kieruje?
Trzeba być otwartym na to, jakie Słowo Bóg kieruje do nas. Czasami są to pewne okoliczności, które nie muszą być łatwe. Warto się zastanowić, czy to, co robię, przynosi pokój. Wówczas wiem, że to mówi Pan. Przedstawię to obrazowo.
Proszę!
Jest mgła i nie widać za wiele. Nie wiemy, czy tuż przed nami jest schodek czy też kilkumetrowy klif. Musimy jednak zrobić krok na przód. Wezwanie, które słyszymy, może być od Boga, ale nie mamy pewności. Myślimy sobie, że dobrze byłoby zostać w danym miejscu. Nie robimy więc nic. To jest najgorsza opcja – pozostanie w miejscu. Możemy też zaryzykować, i okazuje się, że to był Bóg, że przed nami jest tylko schodek, że idziemy dalej. Może się też okazać, że to nie On i że spadamy z wielkiego klifu. Ale Bóg, reagując na naszą wiarę, łapie nas i bezpiecznie sprowadza na ziemię. W obu tych sytuacjach nauczyliśmy się, jak Bóg do nas mówi i jak nie.
Pomaga pani kobietom odnaleźć drogę do Boga. Z czym jako kobiety mamy największy problem?
Z poczuciem własnej wartości. Za bardzo się umniejszamy i chowamy się za mężczyznami. Jest też druga strona medalu!
To znaczy?
W poczuciu niesprawiedliwości popadamy w niezdrowy feminizm i chcemy pokazać, że jako kobiety możemy więcej. Kiedyś poruszyła mnie jedna z konferencji dla kobiet.
Może pani o niej opowiedzieć?
Ktoś z prelegentów opowiadał biblijny przykład córek Selofchada. Mahla, Noa, Hogla, Milka i Tirca przyszły do Mojżesza i Aarona, aby dowiedzieć się, co stanie się z dziedzictwem ich ojca po jego śmierci. Selofchad nie miał bowiem synów. I one przyszły z pytaniem, nie z pretensjami. W tym tkwi nasza siła!
Jak to zrobić?
Możemy zadawać mądre pytania, możemy coś robić, działać. One nie zadawały pytań w uniżeniu, ale w świadomości swojej wartości, jaką mamy w Bogu. Nie trzeba walczyć o swoje poczucie wartości i godności, wykrzykując jakieś hasła. Nasze poczucie własnej wartości jest wystarczające do tego, aby robić wiele pięknych rzeczy, do których powołał nas Bóg. Patrzmy więc na priorytety. Nie mogę jako żona zaniedbywać swojego męża, dzieci, tylko dlatego, że coś mi Bóg powiedział. Przez dane Słowo On być może chce nas czegoś nauczyć i większa chwała przyjdzie wtedy, kiedy na coś jeszcze poczekam.
I?
Nie chodzi też o to, że jestem żoną i nie mogę odtąd nic robić. Będąc jeszcze samotną matką, uczestniczyłam w wielu konferencjach. Trzeba dbać o bliską relację z Bogiem, bo z niej wynika wszystko. Jeśli w tej relacji odczuwamy pokój, to będziemy miały również w Nim poczucie spełnienia.