separateurCreated with Sketch.

Psychologia nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna, ale… może się przydać! [wywiad]

woman, psychology, baloon, dreaming, heart
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Paweł Boike - 09.05.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
– Poznanie siebie jest pewnym etapem, który musimy przejść, aby stać się bardziej wolnym i być w stanie bardziej kochać Boga i drugiego człowieka – mówi Zbigniew Leczkowski SJ.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Paweł Boike: Skąd we współczesnej praktyce duszpasterskiej jezuitów tak wiele inspiracji psychologią – stosunkowo młodą dyscypliną badającą mechanizmy rządzące psychiką i zachowaniem człowieka?

Zbigniew Leczkowski SJ*: Idziemy tutaj za nauczaniem Soboru II Watykańskiego. W ważnym jego dokumencie – Konstytucji duszpasterskiej o kościele współczesnym Gaudium et spes pod numerem 62 znajduje się wskazanie, by w głoszeniu wiary nie poprzestawać tylko na zasadach teologicznych, ale czerpać również ze zdobyczy nauk świeckich. Wymieniona została tam wprost psychologia i socjologia.

Kościół po soborze otworzył się na osiągnięcia psychologii po to, aby otworzyć człowieka na dojrzalsze przeżywanie wiary. Wskazał, że ważne jest wzrastanie także w tym wymiarze ludzkim. Człowiek jest po prostu jednością i nie można powiedzieć, że Kościół zajmuje się tylko sprawami duchowymi. Wszystkie aspekty człowieczeństwa są ze sobą w pewien sposób połączone i Kościół stara się pomóc człowiekowi całościowo na drodze wzrastania wiary. Zresztą nie tylko jezuici interesują się psychologią. Studiując psychologię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, spotkałem się tam z osobami z różnych zgromadzeń i diecezji całego świata.

Zbigniew Leczkowski SJ

Ale czyż nie ma, nie było ludzi prowadzących głębokie życie duchowe bez oglądania się na teorie psychologiczne?

Oczywiście, że byli. Jednak jak poczyta się ojców pustyni albo różnych mnichów z okresu wieków średnich, to można zobaczyć, że uczyli oni także o ograniczeniach natury ludzkiej i o tym, jak sobie z nimi radzić.

Powiedziałbym, że psychologia nie jest do zbawienia koniecznie potrzebna, ale może się przydać. Jest ona pewnym narzędziem, pomocą. A z narzędzi korzystamy tyle, o ile jak to mówił św. Ignacy Loyola, tzn. w niektórych sytuacjach, u niektórych ludzi, kiedy może być to pomocne. Tam natomiast, gdzie nie jest to konieczne, pomijamy ją, gdyż nie jest ona celem, ale tylko środkiem, narzędziem na naszej drodze do Boga.

Niektórzy zarzucają np. Anzelmowi Grünowi, niemieckiemu mnichowi, coachowi i psychoterapeucie, że nadmiernie ,,psychologizuje” w swoich książkach. Jak ojciec by się odniósł do tego zarzutu?

Czytałem kilka książek tego autora i rzeczywiście czerpie on wiele z psychologii, zwłaszcza  z psychologii Junga. Jednak jego pozycje mają też wymiar głęboko duchowy, prowadzą do ożywienia wiary, głębszej relacji z Jezusem. Dla mnie były to bardzo cenne lektury, do których czasami powracam. Rozumiem, że nie każdemu może odpowiadać język autora i intuicje próbujące łączyć psychologię z duchowością. Natomiast zarzut „psychologizowania” wydaje mi się przesadzony, gdyż Anzelm Grün nie redukuje duchowości do psychologii, lecz używa jej jako narzędzia na drodze pogłębienia wiary.

Poznając siebie, jesteśmy bliżej Boga

Państwo Gajdowie, głęboko wierzący psychoterapeuci, autorzy książki Rozwój. Jak współpracować z łaską? twierdzą, że miłość do Boga, bliźniego i siebie samego są nierozdzielne…

Całkowicie się z tym zgadzam. Przecież już Pan Jezus powiedział w Ewangelii: "Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego" (Mk 12,31).

Przypominają oni też słowa młodego ks. Karola Wojtyły: „Trzeba poznać siebie, wydobywać wszystko z podświadomości, żeby wszystko było proste i jasne”.

O tym poznaniu siebie mówi Tradycja Kościoła. Św. Ignacy, a wcześniej inni, podkreślali wagę poznawania siebie na drodze relacji z Bogiem. Poznawanie siebie samego jest przykładowo bardzo ważne podczas podejmowania ważnych decyzji, np. w procesie rozeznawania swojego powołania. Poznając siebie, swoje pragnienia, możliwości, talenty, odkrywamy także to, do czego nas Bóg zaprasza. Gdyż wolę Bożą względem własnego życia odkrywamy w sobie, kiedy trwamy w relacji z Bogiem.

No dobrze, ale czy zgłębianie tajników własnej psychiki nie odbywa się kosztem wpatrywania się w Boga?

Poznawanie siebie, czyli własnej emocjonalności, pragnień, potrzeb, wartości, także ograniczeń, nie jest celem samym w sobie. Nie mamy przecież ciągle grzebać w sobie i frustrować się z powodu tego wszystkiego, co nam się nie podoba. Poznanie siebie jest tylko pewnym etapem, który musimy przejść, aby stać się bardziej wolnym i być w stanie bardziej kochać Boga i drugiego człowieka.

Z własnego doświadczenia duchowego, a także od innych osób, wiem, że na modlitwie łatwo jest przenieść ciężar uwagi z Boga na siebie samego.

Tak, to prawda, ale zawsze modlitwa zaprasza do powrotu do Boga także z tym wszystkim, co odkrywamy w sobie.

W tym kontekście można dostrzec różnicę pomiędzy punktami z Ćwiczeń duchowych, a tymi redagowanymi przez niektórych współczesnych kierowników duchowych. Ignacy pisał: "Rozważyć, jak Pan nasz staje/wybiera/przemawia/objawia się…", podczas gdy współczesne punkta zawierają sformułowania takie jak: "Co przechowuje naczynie, którym jesteś?",  "Zobacz momenty w swoim życiu, w których…", "Kim ty sam dla siebie jesteś?" , "Dawid miał do dyspozycji kij, procę i kamienie. (…) Odnieś to do swojego życia".

Św. Ignacy rzeczywiście tak mówi, ale po tych słowach "rozważ, jak Pan Jezus czyni to czy tamto…" pojawia się wielokrotnie zachęta: "należy wejść w siebie, aby pożytek jakiś duchowy z tego wyciągnąć". Wejście w siebie oznacza właśnie odnoszenie Bożego Słowa do własnego życia, ale zawsze w klimacie wolności.

Możemy powiedzieć, że w rekolekcjach ignacjańskich następuje zawsze spotkanie ze sobą dwóch ksiąg – księgi Pisma Świętego i księgi mojego życia. Słowo Boże – prawda obiektywna – spotyka się z rzeczywistością konkretnego człowieka – prawdą subiektywną i tej drugiej rzeczywistości nie można pominąć. Oczywiście to odnoszenie Słowa Bożego do swojego życia należy robić w sposób umiejętny i zostawić tutaj przestrzeń wolności dla działania Ducha Świętego w człowieku.

Psychologia jak Jan Chrzciciel

Gajdowie zapewniają, że gdy dłużej pracują na styku teologii i psychologii, tym bardziej zachwycają się faktem, że prawda jest jedna, że pomiędzy tymi dwoma dziedzinami właściwie rozumianymi nie ma sprzeczności. Jednak można się też spotkać z zupełnie innym stanowiskiem. Przed kilkoma laty w pewnych środowiskach popularność zyskała książka Anny Wasiukiewicz pt. Niebezpieczna psychologia. Próba zastąpienia religii?. Autorka przekonuje, że "wszyscy twórcy liczących się kierunków psychologicznych (...) za cel postawili sobie walkę z religią, Kościołem oraz tradycyjną moralnością". Idąc dalej, twierdzi ona, że psychoterapia jest ze wszech miar szkodliwa i nie może być mowy o czymś takim jak "psychoterapia chrześcijańska".   

Oczywiście, że psychologia może być niebezpieczna, ale teologia czy medycyna też mogą być niebezpieczne. Nóż może służyć do krojenia chleba albo do zabicia drugiego człowieka. Wszystko zależy od tego, jak używamy pewnych narzędzi. Zaznaczam, że nie znam tej książki, ale na pewno nie zgodzę się na tanie demonizowanie psychologii. Mówienie, że psychologia to tylko zło, jest sprzeczne z nauczaniem Kościoła. Kłóci się chociażby ze wspomnianą przeze mnie na początku naszej rozmowy konstytucją soborową Gaudium et spes.

Trzeba natomiast pamiętać o miejscu psychologii. Podoba mi się takie porównanie roli psychologii do Jana Chrzciciela, który wzywał do prostowania ścieżek na przyjście Pana. Był on tym, który przygotowywał na przyjście Jezusa. Tak samo psychologia ma być czymś, co czyni człowieka coraz bardziej wolnym, świadomym siebie, właśnie po to, aby mógł przyjąć Dobrą Nowinę o Chrystusie. To nie oznacza, że psychologia czy psychoterapia zawsze prowadzą do wiary – to już zależy od wolnej woli i świadomej decyzji człowieka.

Psychologia jest też nauką autonomiczną i dlatego użycie określenia "psychoterapia chrześcijańska" jest nieuprawnione, tak samo jak nie można mówić o medycynie chrześcijańskiej. Nie trzeba wszystkiego określać przymiotnikiem "chrześcijańskie", aby uznać, że służy to dobru człowieka i może pomagać na drodze rozwoju wiary.

To jak to w końcu jest? Kościół mówi, że psychologia może być pomocna, ale to właśnie ona dostarczyła ateistom naukowego instrumentarium do negacji duchowego wymiaru człowieczeństwa. To pod wpływem rozwoju teorii psychologicznych zaczęto mówić, że religia to tylko wytwór emocji pragnących "nowego, idealnego świata", projekcja potrzeb psychicznych, które pozostają w świecie empirycznym niezaspokojone.

To prawda, że psychologia stała także dla niektórych narzędziem do wykluczenia wymiaru duchowego z życia człowieka. Taka sytuacja jest zatem dla Kościoła wyzwaniem, aby wejść w obszar psychologii, podjąć dialog, używając także języka psychologicznego. A zarazem pokazać, że rzetelna psychologia nie oznacza wykluczenia wymiaru duchowego, ale pokazanie jego głębszego sensu i zarazem zgodzenie się także na ograniczenia psychologii, która nie potrafi wyjaśnić wszystkiego. Psychologia ma pomagać człowiekowi stawać się coraz bardziej wolnym, zdolnym do realizowania swoich celów i także przekraczania siebie. I tutaj właśnie może się otworzyć na wymiar duchowy. 

A teraz weźmy drugą skrajność: "Jeśli masz depresję, musisz więcej zaufać Jezusowi i wszystko będzie dobrze". Czy spotkał się ojciec z twierdzeniem tego rodzaju? Jak ojciec ustosunkowałby się do osób mających takie poglądy?

Człowiek jest jednością, istotą fizyczno-psychiczno-duchową. Dlatego w sytuacji, kiedy pojawiają się pewne problemy, trzeba mu pomagać na tym poziomie, na którym się one pojawiają, nie zaniedbując przy tym pozostałych.

Dla przykładu opowiem pewną historię. Gdy pracowałem w Gdyni, w naszym domu rekolekcyjnym, przyjechała do nas pewna pani zimą na rekolekcje. Tak się jakoś stało, że wchodząc do ośrodka rekolekcyjnego, złamała sobie nogę. I co my zrobiliśmy jako jezuici pracujący wówczas w tym ośrodku? Nie mówiliśmy: "Proszę pani, to teraz doskonała okazja, by zjednoczyła się pani z męką Jezusa Chrystusa i doświadczając Jego cierpienia miała wspaniałe rekolekcje” (wymiar duchowy). Nie dawaliśmy jej tylko dużo wsparcia emocjonalnego, empatii, otaczając ją życzliwymi ludźmi (wymiar psychiczny), ale przede wszystkim zorganizowaliśmy samochód i zawieźliśmy na pogotowie, czyli zadbaliśmy o wymiar fizyczny. Dopiero gdy pani wróciła z nogą w gipsie i w nieco lepszym humorze, powiedzieliśmy, że postaramy się zapewnić jej jak najlepsze warunki i zapytaliśmy, czy chce zostać na rekolekcjach, czy mamy odwieźć ją do domu.

Jeśli ktoś ma zdiagnozowaną depresję, a nie tylko mówi o sobie, że jest depresyjny, bo to zupełnie co innego, ale rzeczywiście ma zdiagnozowaną tę jednostkę chorobową, to potrzebuje się leczyć. Potrzebuje często wsparcia ze strony lekarza psychiatry, jak też pomocy psychoterapeutycznej. To są pewne działania na poziomie psychicznym, ale oczywiście nie należy zaniedbywać też, jeśli jest to osoba wierząca, wymiaru duchowego. Modlitwa, udział w sakramentach i modlitwie Kościoła będzie również czymś pomocnym. Nie można jednak tylko powiedzieć: "Słuchaj, my się teraz nad tobą pomodlimy i wszystko będzie dobrze. Nie musisz iść do psychiatry ani zainwestować w pracę nad sobą". To jest negowanie wymiaru psychicznego w tej osobie. Tak jak nie można dokonywać redukcji człowieka do wymiaru psychicznego, podobnie nie można rozwiązywać wszystkich trudności tylko na poziomie duchowym i to jest właśnie integralne podejście do człowieka.

Co do tej integralności człowieka, to można chyba zaobserwować zmianę podejścia Kościoła na przestrzeni wieków. Niegdyś przecież, pod wpływem filozofii greckiej czy manicheizmu, akcentowano dualizm, rozbieżność pomiędzy grzesznym ciałem a nieśmiertelną duszą.

Oczywiście w praktyce różnie to bywało, ale proszę zauważyć, że już w V wieku Kościół doszedł do zdefiniowania prawdy, że Jezus Chrystus był i prawdziwym Bogiem, i prawdziwym człowiekiem. Przeżywał On, podobnie jak my, różne rzeczy zarówno na płaszczyźnie psychicznej czy emocjonalnej, jak i fizycznej.

Człowiek – istota integralna

Mówi ojciec o integralności człowieka. Jaka jest zatem prawidłowa relacja nauk o ciele i psychice człowieka z moralnością? Przywykliśmy od czasów Tomasza z Akwinu do twierdzenia, że nauczanie moralne Kościoła da się wyprowadzić nie tylko z Tradycji (której najważniejszym elementem jest Pismo Święte) ale również drogą refleksji filozoficznej. Filozofia zaś opiera się na wiedzy o świecie, którą dają jej nauki szczegółowe. Co zatem, jeżeli większość psychiatrów, psychologów czy pedagogów powie, że masturbacja jest naturalnym zjawiskiem, a homoseksualizm jest normalną orientacją psychoseksualną?

Dotykasz tutaj złożonej kwestii i trudno na to odpowiedzieć w kilku zdaniach. Powiedziałbym tylko, że nauczanie Kościoła w sprawach moralności patrzy na człowieka całościowo, czyli nie tylko z perspektywy fizycznej i psychicznej, ale dostrzega również wymiar duchowy. Kościół przyjmuje też człowieka z jego różnymi ograniczeniami, słabościami i zaprasza do życia ideałami moralności na miarę swoich możliwości. W teologii moralnej mówi się o „prawie stopniowania” czyli o realizowaniu pewnych wartości moralnych na miarę swoich aktualnych możliwości. Przykładowo osoba uzależniona od alkoholu lub jakichś używek posiada w tej sytuacji inną możliwość realizowania doskonałości chrześcijańskiej (wolność, trzeźwość, odpowiedzialność) niż osoba niezmagająca się z takim uzależnieniem.

Zadaniem Kościoła nie jest też określanie, czy masturbacja lub homoseksualizm są czymś naturalnym. Natomiast teologia moralna pokazuje, że takie czyny jak np. masturbacja czy kontakty homoseksualne stanowią nieuporządkowanie moralne. A wszyscy chrześcijanie są zaproszeni do stopniowego i zdecydowanego wzrastania na drodze doskonałości chrześcijańskiej oczywiście na miarę swoich możliwości.

Nerwica eklezjogenna

Ojca współbrat z prowincji południowej, o. Jacek Prusak, w swojej książce Wiara na kozetce poświęcił wiele miejsca nerwicy eklezjogennej. Dla osoby dotkniętej takim cierpieniem wiara to przede wszystkim obowiązki. Bóg jawi się jako ktoś, kto jest przeciwko człowiekowi, kto wszystkiego zakazuje i wymierza surowe kary. W rezultacie taka osoba doświadcza ciągłej frustracji i żyje w permanentnym lęku. Jak powinna wyglądać droga osoby doświadczającej takiego cierpienia do duchowej dojrzałości i psychicznego zdrowia?

Nerwica zawsze dotyczy głębokiego lęku, który towarzyszy człowiekowi w jakiejś płaszczyźnie życia, która jest dla niego ważna. Taką płaszczyzną może być także wiara, która jest podszyta lękiem w obliczu własnej niedoskonałości moralnej lub obrazu surowego, karzącego Boga. Drogą wyzwolenia jest wówczas stawanie przed Bogiem z własnymi słabościami, ograniczeniami i doświadczenia Boga pełnego miłości, miłosierdzia, który przyjmuje mnie z tym wszystkim. Oczywiście w praktyce nie jest to takie proste i łatwe, ale nieraz doświadczyłem działania Boga wyzwalającego człowieka z takich lęków związanych z jego wiarą. Dokonywało się to w sakramencie pokuty i pojednania, ale także podczas rekolekcji ignacjańskich. Znalezienie sobie stałego i doświadczonego spowiednika jest z pewnością pomocą na tej drodze.

A jak powinno wyglądać chrześcijańskie wychowanie i formacja ludzi dorosłych, byśmy jako Kościół nie generowali nerwicy o podłożu religijnym, a jednocześnie nie popadali w "pluszowe chrześcijaństwo"? Po tym, jak Jan Paweł II kanonizował św. Faustynę, dużo mówi się o Bożym miłosierdziu. Jednocześnie słychać głosy krytyki pod adresem, że zapomina się o grzechu, winie, krzyżu…

Potrzebujemy obecnie głębokiej formacji, która pokazuje ludziom, że osobiste spotkanie z Bogiem, dotknięcie Jego bezinteresownej miłości i miłosierdzia jest pierwszym doświadczeniem wiary. Natomiast wymiar doskonałości moralnej i związanych z tym wymagań nie jest czymś najważniejszym. Osobiste spotkanie miłości zaprasza mnie jednak do dalszego wzrastania i także do nazywania swoich słabości, grzechów, które mnie już nie przerażają, ale paradoksalnie bardziej jednoczą z Bogiem. Postępując taką drogą, czuję się coraz bardziej kochany przez Boga i chcę też coraz bardziej odpowiadać na tę miłość w konkrecie swojego codziennego życia. A to jest właśnie droga, na którą zaprasza nas Jezus.

* O. Zbigniew Leczkowski – ur. 1967, prezbiter, jezuita, magister teologii i psychologii. Studiował w Krakowie (Ignatianum), Warszawie (Bobolanum) i Rzymie (Uniwersytet Gregoriański). W latach  2002-2007 pracował w Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej w Gdyni. Po odbyciu trzeciej probacji w Irlandii został duszpasterzem akademickim KUL w Lublinie, a następnie w Szczecinie. W latach 2013-2021 był rektorem kościoła akademickiego pw. Ducha Świętego w Toruniu (świątyni dedykowanej pracownikom i studentom Uniwersytetu Mikołaja Kopernika), a także przełożonym tamtejszego domu zakonnego oo. jezuitów. Publikował na portalu Deon. Obecnie jest przełożonym Wielkopolsko-Mazowieckiej Prowincji Towarzystwa Jezusowego (jezuitów).

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!