Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Niedawno internet obiegła awantura o szelki do nauki chodzenia. Emocje podgrzały słowa, w których porównano zakładanie dzieciom szelek do traktowania ich jak czworonogów na smyczy. Każda wojna na argumenty powoduje głównie to, że utwierdzamy się przy swoich własnych. Warto jednak zrozumieć ideę patentów takich jak szelki i jednocześnie spojrzeć na temat od strony nurtu przywiązaniowego w psychologii rozwojowej.
Rodzice małych dzieci cały czas z dzieckiem spędzają „na czujce” – dlatego że mały człowiek sam nie potrafi ocenić zagrożenia, a eksplorowanie świata jest motorem jego rozwoju. Od kiedy zaczyna się turlać, a potem pełzać i wstawać, potrzebuje ciągłej uwagi rodziców, bo bez niej najzwyczajniej zrobi sobie krzywdę. Kiedy wspominam czas, gdy nasze dzieci zaczynały chodzić – najpierw z podparciem, a potem stawiać samodzielnie pierwsze kroki – nie wiem, jakim cudem byłam w stanie cokolwiek ugotować, wyprać czy załatwić w odległości większej niż metr od nich.
Ponieważ to czuwanie nad bezpieczeństwem malucha, które już nie leży w wózku, ale w zaskakująco szybkim tempie potrafi oddalić się od opiekuna, zużywa siły psychiczne i fizyczne rodzica jak mało co, przez dekady powodzeniem cieszyły się rozmaite patenty wspierające chodzenie. Jeździki, chodziki, szelki. O szkodliwości chodzików zaczęli w końcu mówić ortopedzi – że to, co ułatwia dziecku ruch, nie bierze pod uwagę braku gotowości układu szkieletowego na taką ilość stania i chodzenia. Ale co z szelkami?
Szelki dla dzieci
Jestem przekonana, że żaden rodzic nie chce traktować dziecka „jak psa” i że w tłumie ludzi może czuć się bezpieczniej, gdy wie, że dziecko się nie oddali. O ile ten patent jednak mógłby służyć nadzwyczajnym okolicznościom, na co dzień nie jest najlepszym rozwiązaniem. Dlatego że stawianie pierwszych i kolejnych kroków jest nie tylko nauką chodzenia, ale częścią całego procesu rozwoju psychofizycznego dziecka.
Gdy mały człowiek zaczyna coraz aktywniej eksplorować przestrzeń wokół siebie, rozwija się jego mózg. Dziecko poznaje możliwości własnego ciała, rozpoznaje własny środek ciężkości, siłę mięśni, ich gibkość czy kierunki ruchu. Dziecko uczy się także dbania o bezpieczeństwo, bo ćwiczy łapanie równowagi. Przez upadanie, wstawanie, ocenę odległości. Tak zresztą sprawdzamy, czy jest zdrowe – gdy potrafi omijać przeszkody, a nie na przykład na nie wbiega. Szelki nie dają mu tej szansy samodzielnego uczenia się.
Z drugiej strony – pozbawiają dziecko dotyku, który jest kluczowym stymulantem rozwoju układu nerwowego. Dotyk, bycie trzymanym za rękę, pomaga wykształcić na poziomie ciała trzy podstawowe kompetencje: zaufanie do siebie, zaufanie do ludzi i zaufanie do świata. Kiedy tych kompetencji brakuje, u dziecka, a potem dorosłego, rozwija się chroniczne napięcie.
Szelki kontra zaufanie
Zaufanie do siebie rodzi się dzięki możliwości bezpiecznego poczucia własnego ciała. Przez to doświadczenie nabieram pewności, że moje ciało jest w stanie bezpiecznie nieść mnie przez życie.
Zaufanie do ludzi rodzi się w bliskiej więzi – gdy rodzic „zabezpiecza tyły”. Czuwa, widzi sytuację z lotu ptaka. Jeśli prowadzi dziecko za rękę, również przez dotyk wyczuwa, kiedy ono się potyka czy chwieje. I może dać sygnał zwrotny: „trzymam cię”. Dorosły z czasem zwiększa odległość od dziecka, które wybiegając przed siebie, poza zaufaniem do siebie rozwija także zaufanie do świata. Bo w tej bezpiecznej sytuacji, gdy rodzic pozwala na oddalenie, a jednocześnie cały czas troskliwie jest obecny, ono uczy się, że nie spotka go katastrofa, a świat to ciekawe, życzliwe miejsce.
Na szelkach ten odbiór impulsów z własnego ciała i ciała rodzica jest ograniczony. O możliwości oddalenia decyduje długość dziecięcej uprzęży. Ona także nie zawsze powstrzymuje przed upadkiem, a gdy jest na tyle krótka, że zabezpiecza na wypadek potknięcia, nie pozwala rozwinąć umiejętności łapania równowagi czy bezpiecznego upadania. A upadanie i wstawanie to podstawa nauki chodzenia.
Być rodzicem: wsparcie, nie ocena
Eksperci zwracają uwagę, że to także mechaniczny sposób pokazywania granic. Gdy dziecko zaczyna już móc bardzo dużo z uwagi na swój rozwój fizyczny, a jednocześnie na tyle mało, że nadal potrzebuje stałej opieki dorosłego, uczy się także własnych granic i granic rodziców. Te znajdują wyraz w negocjowaniu, w pokazywaniu, która strona czego chce, a czego nie chce. To intensywny, żmudny proces (kojarzony z „buntem dwulatka”), w którym rodzic potrzebuje uczyć się, jak pomagać dziecku przeżywać frustrację i inne trudne emocje. Jak z nim wtedy być i je wspierać. Szelki mogą być wtedy złudną drogą na skróty. Jako narzędzie wyrabiania posłuszeństwa pozbawią relację wzajemnego zaufania, w której dziecko może znajdować oparcie w swoich własnych granicach i granicach dorosłego, w atmosferze szacunku i troski.
Ponieważ nasza wiedza o rozwoju człowieka nieustannie wzbogaca się w nowe odkrycia, możemy rewidować stare patenty. Dobrze jednak robić to bez zawstydzania i „jeżdżenia” po rodzicach, którzy doświadczają i tak wielu negatywnych myśli na własny temat. Potrzebują za to wsparcia w znajdowaniu strategii na to, jak łapać oddech i co robić, żeby było łatwiej, zwłaszcza gdy stare metody „na skróty” ulegają przeterminowaniu.