Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Począwszy od dnia premiery jesienią ub. roku, ogromnym powodzeniem w krajach zachodnich cieszy się książka pt. Bóg, nauka, dowody (wyd. G. Trédaniel) autorstwa Oliviera Bonnassiesa i Michela-Yvesa Bolloré'a. A ponieważ związki nauki i wiary należą do tematów niezwykle złożonych, jezuita o. François Euvé wraz z Etiennem Kleinem wydali niedługo później pozycję pt. Czy nauka to próba dla Boga? (wyd. Salvator).
We współczesnym społeczeństwie nauka zajmuje ważne miejsce. Czasem kosztem wiary. Poruszona na nowo w encyklice Fides et Ratio z 1998 r. kwestia relacji łączącej te dwa sposoby poznania nie przestaje prowokować do stawiania pytań. Bonnassies i Bolloré w swojej książce zapraszają czytelników do przyjrzenia się temu, w jaki sposób aktualne badania naukowe odnoszą się do pytania o istnienie Boga.
Aby wzbogacić dyskusję o swoją perspektywę o. François Euvé przypomniał, że Bóg Ojciec nie jest zegarmistrzem czy hipotezą wymagającą udowodnienia, ale Osobą. Możemy z Nim wejść w relację angażującą coś więcej niż tylko ludzki rozum – naszą wolność.
Dowody czy znaki?
Valdemar de Vaux: Czytał ojciec wydaną niedawno książkę pt. „Bóg, nauka, dowody”. Dlaczego zdecydował się ojciec włączyć do dyskusji, pisząc swego rodzaju odpowiedź na nią?
O. François Euvé SJ: Sukces, jaki odniosła wspomniana książka, wskazuje na to, z jak ważną dyskusją mamy do czynienia. Wiele osób zadaje sobie pytanie o istnienie Boga. Nawet ci, którzy nie uważają się za osoby wierzące.
Sami naukowcy, przynajmniej ci, którzy zajmują się modelami wszechświata, nie wahają się stawiać pytań natury metafizycznej: czym jest materia? Czy możemy mówić o absolutnym początku wszechświata? I tak dalej...
Wydawało mi się ważne omówienie tego, jak obecnie przedstawiają się próby znalezienia odpowiedzi na te pytania, sporządzenie inwentarza najważniejszych zagadnień, uwzględniając przy tym perspektywę historyczną.
Zajmuję się tą sferą już od dłuższego czasu. Nigdy jednak nie miałem okazji dokonania swoistej syntezy moich przemyśleń na ten temat. Publikacja książki „Bóg, nauka, dowody” stała się dla mnie swego rodzaju bodźcem do działania.
W tytule swojej książki mówi ojciec o „próbie”, jaką nauka miałaby stanowić dla Boga. Co ma ojciec na myśli?
Stwierdzenie, że nauka wystawia Boga na próbę jest dość klasycznym przekonaniem. Istotnie, nauka dąży do wyjaśnienia zjawisk naturalnych, nie uciekając się przy tym do przyczyn nadprzyrodzonych.
Pewne kwestie pozostają jednak niewyjaśnione. Na coraz dokładniejszym schemacie funkcjonowania wszechświata pozostają wciąż białe plamy i pytania otwarte. Przede wszystkim chodzi tu o kwestie dotyczące przemiany materii nieożywionej w ożywioną. Nic jednak nie wskazuje na to, by miały one pozostać niewyjaśnione na zawsze. A to odsyła nas do trudnego zagadnienia, jakim jest kwestia Bożego działania w świecie, a przynajmniej w świecie fizycznym.
Być może jest to problem natury semantycznej: jakich słów używać mówiąc o śladach wskazujących na istnienie stwórcy, jakie pozostawił on w swoim stworzeniu?
Istotnie, należy być precyzyjnym w doborze słów. Słowo „dowód” często rozumiane jest dosłownie, jako wykazanie prawdziwości danego twierdzenia, niepozostawiające miejsca na interpretację.
Możemy jednak mówić o dowodach w mniej ścisłym tego słowa znaczeniu. Ja wolę mówić o „znakach”, jak ma to miejsce w Ewangelii wg św. Jana. To są właśnie te „ślady” i „wskazówki”.
To, że jakieś nieoczekiwane zdarzenie skłania mnie do tego, by złożyć Bogu dziękczynienie, nie przedstawia dla mnie żadnych trudności. Nawet jeśli inni ludzie widzą w tym jedynie dzieło przypadku. „Znak” zakłada wolność interpretacji.
Bóg czy zegarmistrz?
Czy dowód na istnienie Boga nie przeczyłby paradoksalnie Jego istnieniu?
W perspektywie chrześcijańskiej Bóg nie jest przedmiotem, który istniałby na podobnej zasadzie jak np. stół, przy którym piszę. Jest osobą, z którą pozostaję w życiodajnej więzi. „Poznanie” Go nie jest poznaniem tego samego rzędu, co poznanie elektronu, chromosomu czy galaktyki.
Poznanie naukowe opiera się na modelu teoretycznym i obiektywnej weryfikacji w świetle badań eksperymentalnych. Nie możemy jednak stosować takiej samej procedury, aby udowodnić istnienie Boga, który objawił się w Jezusie Chrystusie. Relacja, jaką z Nim nawiązuję, wymaga wolności.
Czy, biorąc pod uwagę ostatnie odkrycia naukowe, można być jeszcze materialistą?
Pytanie trzeba by skierować do tych, którzy określają się jako „materialiści”… Należałoby wyróżnić przynajmniej dwa znaczenia tego słowa: filozoficzne i praktyczne.
Pierwsze z nich przysparza mi mniej problemów, choć nie podzielam poglądu jako takiego. Nikt rozsądny nie twierdzi, że nauka wszystko już wyjaśniła. Umysł naukowy nie może jednak zbyt szybko przechodzić do objaśniania świata poprzez odwoływanie się do instancji nadnaturalnych.
Druga postawa bliska jest tej opisanej na początku Księgi Mądrości (Mdr 2,2): narodziliśmy się przypadkowo, a więc wszystko jest dozwolone, ponieważ życie pozbawione jest sensu. Tu rzeczywiście rodzą się pytania.
Na czym polega zasadnicza różnica pomiędzy koncepcją boga-wielkiego zegarmistrza a Bogiem Jezusa Chrystusa?
Określenie „wielki zegarmistrz” nawiązuje do poematu Woltera. Opiera się ono na porównaniu świata do zegara, a więc pewnego mechanizmu. Taki model zgodny jest z wizją Newtona i twórców nowożytnej nauki, np. Kartezjusza.
Pascal był jednak krytycznie nastawiony do Boga „filozofów i uczonych”. Bóg, który objawia się w Jezusie Chrystusie, reprezentuje inny „profil”, jeśli można tak powiedzieć. Jego potęga objawia się w tym, co jest jej przeciwieństwem, jak to usilnie podkreślał św. Paweł. Pozwala nam to spojrzeć na stwórcze działanie Boga inaczej niż w optyce funkcjonowania jakiegoś mechanizmu.
Wzajemna zdrowa krytyka?
Co więc ostatecznie nauka może powiedzieć na temat Boga i wiary?
Bardzo lubię sformułowanie papieża Jana Pawła II, którego użył on w swoim liście do o. George’a Coyne’a z 1988 r.: „Nauka może oczyścić religię z błędów i przesądów”. Oczywiście, jest to formuła oparta na założeniu negatywnym. Nauka pełni tu rolę krytyczną. Patrząc bardziej pozytywnie: naukowy punkt widzenia podkreśla wagę ludzkiego rozumu, zdolność człowieka do poznawania świata i oddziaływania na niego.
A w drugą stronę? Co wiara może powiedzieć na temat nauki?
Posłużę się ciągiem dalszym przywołanego przed chwilą cytatu: „Religia może oczyścić naukę z idolatrii i fałszywych absolutów”. Tutaj ponownie mamy do czynienia ze sformułowaniem krytycznym wobec pokusy zatrzymania się na sobie, z jaką mierzy się każdy racjonalny dyskurs.
Historycznie chrześcijaństwo odegrało niebagatelną rolę w kształtowaniu nauki nowożytnej. I nie chodzi tu tylko o dostrzeżenie, że świat jest kosmosem, a nie chaosem, jak uważali filozofowie greccy.
Według mnie kluczowa jest przede wszystkim idea, która zakłada, że wszechświat, mając swój początek, ma też swoją historię. Innymi słowy, chodzi o naukę rozumianą nie jako teoria, ale jako nieustannie na nowo podejmowane badanie, ponieważ świat stanowi niezgłębioną tajemnicę.
Nie jesteśmy marionetkami!
Czy tak naprawdę nie jest to problem duchowy? Problem naszego lęku przed otrzymaną od Boga wolnością i uczestniczeniem w dziele stworzenia? Bóg jest obecny, ale Jego obecność nie wyklucza naszego działania.
Absolutnie! Jednym z głównych założeń teologicznej koncepcji stworzenia jest to, że Stworzyciel obdarza swoje stworzenie całkowitą autonomią. Stworzenie to nie marionetki w rękach kuglarza, ale wolne byty.
Jak pisał św. Tomasz z Akwinu, Stwórca nie tylko daje istnienie, ale zdolność do istnienia jest przyczyną, dla której istniejemy. Oczywiście, na horyzoncie stwórczego działania Boga jest relacja z Nim, komunia wszystkich stworzeń pomiędzy sobą nawzajem i z Bogiem.
Ta komunia jednakże możliwa jest wyłącznie pomiędzy osobami wolnymi, chyba że przyjmiemy model kolektywistyczny. Jeśli mówimy o Bożym działaniu, nie chodzi o działanie przymuszające do czegoś, ale raczej o współdziałanie.
Jak zachować równowagę pomiędzy wiarą i rozumem, aby uchronić się zarówno od scjentyzmu, jak i fideizmu? Zachowując balans pomiędzy pomieszaniem tych rzeczywistości, a ich całkowitym odseparowaniem...
Kościół katolicki odrzuca zarówno fideizm (gdzie rozum nie odgrywa żadnej roli w wyznawaniu wiary), jak i racjonalizm (gdzie wyznanie wiary miałoby być możliwe do osiągnięcia na drodze poznania rozumowego, bez odwołania do Objawienia).
Jest to zawsze balansowanie na linie rozciągającej się pomiędzy dwiema skrajnościami. Uznać rozum to znaczy uznać autonomię osoby ludzkiej. Taka wizja rodzi jednak iluzję doskonałej niezależności, która każe mi wierzyć, że mogę żyć bez żadnej formy zależności.
Tymczasem jesteśmy głęboko wzajemnie zależni, ponieważ nie tylko dajemy, ale dajemy i otrzymujemy. Możemy powiedzieć, że racjonalista skupiałby się tylko na dawaniu, a fideista – tylko na otrzymywaniu. Tymczasem potrzebujemy wymiany, dzielenia się, dialogu. A Bóg, który objawia się w Jezusie Chrystusie, wchodzi w ten dialog.