separateurCreated with Sketch.

Kiedy człowiek jest przed Bogiem najbardziej prawdziwy? Rozmowa z o. Wojciechem Jędrzejewskim OP

Bóg pomaga człowiekowi
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Podjęcie decyzji o wyjściu z nory i szczere porozmawianie z drugim człowiekiem stwarza nową jakość w życiu duchowym i w ogóle w życiu. Pominięcie ogniwa, jakim jest rozmowa z drugim człowiekiem, może sprawić, że będziemy przychodzili do Boga nie jako Jego ukochane dzieci, ale jako petenci” – mówi dominikanin.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Katarzyna Szkarpetowska: Czy zdarzyło się ojcu pomyśleć kiedyś o sobie, że nie zasługuje na miłość Boga?

O. Wojciech Jędrzejewski OP*: Oczywiście. Wiele razy w życiu wydawało mi się, że nie jestem godny Bożej miłości – miałem poczucie, że powinienem być lepszym człowiekiem, bardziej wiernym, wytrwałym, konsekwentnym. Uważałem, że na takiego, jaki jestem, Bóg patrzy z niesmakiem i kręci nosem. Ta lista zarzutów pod własnym adresem była dość długa.

Z myślenia o sobie w ten sposób wyleczyło mnie czytanie Biblii, która jest źródłem czystych myśli Boga. W konfrontacji ze Słowem Bożym destrukcyjne, negatywne myśli o sobie musiały usunąć się w cień, ustępując miejsca prawdzie Boga o mnie, a ta była porywająca.

Odkrył ojciec, co było przyczyną tego, że zdarzało się ojcu myśleć o sobie w ten sposób?

Tak. Dość szybko zdałem sobie sprawę z tego, że jednym z kluczowych źródeł takiego myślenia są moje doświadczenia z przeszłości. Emocje, których doświadczamy, postawy innych i słowa, które słyszymy na swój temat – w dzieciństwie, w okresie dojrzewania, w każdym czasie tak naprawdę – są „farbami”, którymi malujemy obraz samych siebie.

Agnieszka Kozak napisała ciekawą książkę pt. Uwięzieni w słowach rodziców. Jej tytuł wymownie oddaje istotę tego, jak wielką siłę oddziaływania mają słowa. Czasami wręcz potrafią być klatką, z której trudno się wydostać.

Ale żeby było jasne – nie tylko słowa typu „jesteś beznadziejny, bezwartościowy, kiepsko się uczysz, nic z ciebie nie będzie” są w stanie wyrządzić nam w życiu szkodę. Ten medal ma dwie strony. Jeśli non stop słyszymy, że jesteśmy wyjątkowi, najlepsi z najlepszych, nikt nie jest w stanie nam dorównać, to także istnieje ryzyko, że zaczniemy mijać się z prawdą o sobie.

W zakonie dominikanów jest ojciec od 34 lat. Jak z perspektywy czasu patrzy ojciec na historię swojego powołania?

Jak na wielki cud i przygodę, do której zaprosił mnie Bóg, moją życiową Miłość! Mam w sercu wdzięczność za to, co było, za wszystko, co zrobił dla mnie, za Jego pomoc i generalnie za to, że nawet momenty trudne przyniosły sporo dobrych owoców.

Dość wcześnie usłyszał ojciec ewangeliczne wezwanie „Pójdź za mną”.

Jako młody chłopak byłem na spotkaniu modlitewnym, podczas którego padło pytanie, czy jest na sali ktoś, kto nie przyjął jeszcze Jezusa jako swego Pana. Byłem wtedy nastolatkiem i mimo że tak naprawdę nie do końca rozumiałem, z czym to się wiąże, zdecydowałem się na to śmiałe wyznanie. Stwierdziłem, że Jezus jest Panem mojego życia.

Niedługo potem bardzo wciągnęło mnie czytanie Biblii. Odkrywałem swoją chrześcijańską tożsamość, cieszyłem się nią, tym, że jestem uczniem Chrystusa. Jakieś dwa lata później w moim sercu zrodziło się pragnienie, żeby całe swoje życie poświęcić głoszeniu Ewangelii, która tak bardzo mnie zachwyciła.

Dlaczego właśnie dominikanie?

Postanowiłem zorientować się, który z zakonów najbardziej intensywnie głosi Ewangelię i wtedy odkryłem, że istnieje zakon dominikanów, który jest zakonem typowo kaznodziejskim (skrót OP pochodzi od łacińskich słów Ordo Praedicatorum i oznacza Zakon Kaznodziejów). Sprawdziłem, poczytałem. Okazało się, że to porządna, istniejąca od XIII wieku „firma z tradycjami”, założona przez św. Dominika Guzmana – pokornego, skromnego kaznodzieję. Przekonało mnie to. Nie miałem wątpliwości, że właśnie ten zakon jest mi pisany.

Gdy dzisiaj patrzę w przeszłość, to widzę dość złożoną, bogatą, piękną, momentami smutną historię człowieka, który szuka Pana Boga.

A co wysuwa się na pierwszy plan, gdy myśli ojciec o przyszłości?

Przede wszystkim nadzieja, ponieważ wiem, że ten Bóg, który tak wiele razy sprawdził się już w drodze, mówi do mnie: „Chłopaku, nie czas osiadać na laurach. Mamy przed sobą kolejne odcinki drogi do pokonania. Pamiętaj, że jesteśmy na tej drodze razem”. To daje radość i ogromną siłę. 

W swojej najnowszej książce pt. Ruchome schody napisał ojciec, że gdy pofolgujemy własnym słabościom, w nasze życie duchowe może wkraść się dziadostwo.

Duchowość należy łączyć z praktyką. Tym, co sprawia, że często sobie odpuszczamy, folgujemy na polu duchowym, jest porównywanie się z innymi, które powoduje, że albo wydaje nam się, że jesteśmy od innych lepsi, albo gorsi.

Gdy porównamy się do kogoś, kto w naszych oczach wydaje się być letni w wierze, myślimy sobie: jesteśmy super! Gdy z kolei porównujemy się z kimś, kto pielęgnuje życie duchowe, wydaje się być dojrzały w wierze, pojawia się myśl: nie ma sensu, żebym się angażował i tak nie wejdę na żaden z tych duchowych szczytów. Tymczasem nie o szczyty tu chodzi, a o wierność niepowtarzalnej drodze z Bogiem.

W jaki sposób chrześcijanin powinien traktować momenty duchowego regresu, tzw. – zacytuję ojca – „życiowe cofki”?

Powinien traktować je jak błogosławione odarcie ze złudzeń, ale też widzieć w nich okazję na to, by wystartować w życiu od nowa. W takich momentach ważne jest zrobienie duchowego remanentu. Trzeba przyjrzeć się własnym wyborom, zaniedbaniom, nazwać poniesione straty, zastanowić się, jakie błędy doprowadziły do stanu regresu, w którym najczęściej nic nam się już nie chce.

Kiedy, w ojca odczuciu, człowiek jest przed Bogiem najbardziej prawdziwy?

Najbardziej prawdziwi jesteśmy przed Bogiem wtedy, gdy nie ukrywamy tego, co nas boli, czego się wstydzimy. Adam i Ewa po grzechu schowali się przed Stwórcą wśród drzew ogrodu, ponieważ bali się osądu, oceny, tego, że Pan ich odrzuci.

Chowanie się przed Bogiem to najgorsze, co możemy zrobić. Bóg pragnie, byśmy do Niego przychodzili, z prostotą i zaufaniem. Byśmy powierzali Mu to wszystko, co nam się nie udaje, co powoduje w nas zwątpienie. Nie przez przypadek w Biblii napisane jest, że pierwsi rodzice schowali się wśród drzew – to nie były, jak twierdzą niektórzy, krzaki.

Bóg już wtedy wiedział, że będzie takie drzewo w historii zbawienia, na którym zawiśnie nagi Zbawiciel, a Jego ofiara sprawi, że nasze choroby i grzechy, odarcie ze złudzeń zostaną wystawione na światło Bożego miłosierdzia, aby dokonało się nasze uzdrowienie.

W książce napisał ojciec, że gdy brakuje nam w życiu nadziei, warto „wyjść ze swojej samotnej nory” i udać do innych ludzi. Drugi człowiek jest dla nas lekarstwem?

Zdecydowanie tak. Gdy przechodzimy od monologu wewnętrznego do rozmowy z drugim człowiekiem, otwieramy się wówczas na słuchanie Boga. Mówię o takim monologu, który jest toksyczny, w ramach którego kierujemy pod swoim adresem przykre, osłabiające słowa, które jedynie pogłębiają nasze poczucie cierpienia i osamotnienia.

Podjęcie decyzji o wyjściu z nory i spotkanie się z inną ludzką istotą, szczere porozmawianie z drugim człowiekiem – tak bardzo podobnym do mnie, tak samo kruchym – stwarza nową jakość w życiu duchowym i w ogóle w życiu.

Pominięcie ogniwa, jakim jest rozmowa z drugim człowiekiem, może sprawić, że będziemy przychodzili do Boga nie jako Jego ukochane dzieci, ale jako petenci – mający trudność z przyjęciem Jego uzdrowienia. Tu dotykamy tematu wspólnoty Kościoła, której rolą jest prowadzić do osobistego spotkania z bezmiarem miłości Boga.

* Wojciech Jędrzejewski OP – rekolekcjonista, publicysta, certyfikowany coach. Współtwórca Dominikańskiego Ośrodka Kaznodziejskiego w Łodzi. Koordynator warsztatów kaznodziejskich dla kapłanów. Autor codziennego komentarza do Ewangelii Ewangeliarz OP, wielu książek, m.in. „Fascynujące zaproszenie”, „Uzdrowienie ze wstydu”, „Boska intymność” oraz najnowszej „Ruchome schody. Rozwój przez regres”.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!