Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Anna Gębalska-Berekets: Na pana drodze stanął Bóg i dał panu drugie życie!
Zbigniew Kacprzak: W kościele Miłosierdzia Bożego przy ul. św. s. Faustyny Kowalskiej, na skierniewickim Zadębiu, odbywały się rekolekcje połączone z mszą świętą o uzdrowienie. Poszedłem tam bardziej z ciekawości niż potrzeby duchowej. Nie byłem kilka lat u spowiedzi. Wołałem do Boga z prośbą o ratunek. W pewnym momencie zalała mnie Boża miłość, taka, której nigdy wcześniej nie doświadczyłem i do dziś nie potrafię jej zdefiniować.
To uczucie powaliło mnie na kolana, a w sercu usłyszałem następujące słowa: „Po co do mnie przyszedłeś?”. Zacząłem się rozglądać, ale nikt do mnie nie mówił. Odpowiedziałem Bogu: „Wiesz, po co przyszedłem”. I nagle poczułem ogromny spokój.
W kieszeni miał pan kilka gramów amfetaminy. Po co?
Miałem w kieszeni amfetaminę, na wypadek, gdyby Bóg mi nie pomógł. To świadczyło o mojej duchowości i stanie psychicznym, w którym się znajdowałem. Po wyjściu z kościoła uświadomiłem sobie, że jestem wolny. Bałem się jednak następnego dnia. Przez 2,5 roku brałem amfetaminę i nie umiałem bez niej żyć.
I co się wydarzyło?
Obudziłem się z uśmiechem na twarzy! Dotarło do mnie, że Bóg dał mi nowe życie. Poszedłem do kościoła, do spowiedzi. Poczułem przynaglenie do Eucharystii.
Bóg przemienił moje serce. Po doświadczeniu obecności żywego Boga chciałem coraz więcej o Nim mówić. Nie miałem pojęcia o tym, czym w ogóle jest ewangelizacja i modlitwa wstawiennicza, ale biegałem po ulicy i głosiłem Boga.
Zwariowałem na Jego punkcie i zdałem sobie sprawę, że pragnę Jemu służyć i wypełniać Jego wolę. Czasami nie wychodzi, bo jestem człowiekiem słabym, popełniam błędy i upadam, natomiast każdy z tych upadków, dzięki Jego łasce, nie jest już taki straszny, jak dawniej.
Zanim pan spotkał Jezusa, mierzył się z wieloma uzależnieniami.
Wychowywałem się w towarzystwie kryminalistów. Jako ośmiolatek należałem do dobrze zorganizowanej, małoletniej grupy przestępczej. Szacunek budowaliśmy siłą i poprzez pięści. Przestałem odróżniać dobro od zła.
Łobuz z Żyrardowa
Ulica stała się dla pana rodziną.
Zacząłem pić w wieku 11 lat. Ojciec próbował mi wyperswadować alkohol i pewnego dnia tak mnie bił, że wyrwał mi kawałek ciała z pośladków. Był chorym człowiekiem.
Mówi pan, że uzależnienie od alkoholu pojawiło się u ojca po wypadku.
Kiedy wracał z pracy, grupka młodocianych mężczyzn wyrzuciła go z tramwaju. Uderzył głową o chodnik. Miał nawet trepanację czaszki, a w części kości czołowej lekarze wstawili mu płytkę wykonaną z platyny. I pomimo tego, że mój ojciec stosował wobec mnie przemoc, to ja lubiłem spędzać z nim czas.
Dlaczego?
Nie czułem odpowiedzialności, nie chodziłem do szkoły i nikt nie miał nade mną żadnej władzy.
Siedziałem z nim na melinach, przyglądałem się tym wszystkim rzeczom, których ja nie pokazałbym teraz dorosłemu człowiekowi, a co dopiero dziecku. Moja psychika była cały czas zniekształcana.
Pana rodzice w końcu zmarli...
Wraz z bratem nie żałowaliśmy śmierci ojca, rozpaczaliśmy po mamie. Ona przygotowywała nas na śmierć. Mówiła, co mamy zrobić po jej odejściu. Nic nie zrobiliśmy. Następnego dnia zabrała nas policja. Trafiliśmy do sanatorium gruźliczego w Otwocku. Taka była decyzja lekarki prowadzącej mamę. Wiedziała, jaki jest nasz ojciec i że może nam zrobić krzywdę. Mama zmarła w kwietniu, a ojciec w maju – zapił się na śmierć. Czas po śmierci rodziców był dla mnie trudny. Reagowałem agresją. Lubiłem się bić i wiedziałem, jak to się robi.
Poszukiwał pan miłości?
Broniłem się przed pytaniami, na które nie znałem odpowiedzi. Biciem odreagowywałem strach, ból i nadmiar emocji. Byłem typem introwertyka. Czułem się też gorszy od innych. Trwałem w takim marazmie kilka lat. I piłem.
Dno nałogów
Poznał pan przyszłą żonę, na świat przyszły bliźniaki. Mogłoby się wydawać, że to pełnia szczęścia!
Najpierw połączyła nas przyjaźń, a dopiero potem miłość. Ożeniłem się, a rok po naszym ślubie na świat przyszły bliźniaki – dwóch synów. Mieszkaliśmy w domu rodzinnym mojej małżonki i tu zaczęły się kłopoty.
Pana małżeństwo zaczęło się rozpadać. Zdrada, próby samobójcze, decyzja o rozwodzie.
Nie zdałem egzaminu jako mąż i jako ojciec. Dużo jeździłem po Polsce. Pozostawiałem żonę z małymi dziećmi zupełnie samą. Zacząłem ją zdradzać. Pół roku mieszkałem poza domem. Jak chłopcy mieli 3 lata, zdecydowałem, że pora zakończyć to małżeństwo. Żona nieco mnie uprzedziła w tym kroku. Założyła mi sprawę o alimenty. W „nowym” domu robiłem podobne rzeczy. Doszedłem do wniosku, że to, co robię, nie przynosi mi szczęścia. Oświadczyłem się kobiecie, z którą byłem „w związku”, że wracam do rodziny. Rodzina Ani była przeciwna temu, abym z nimi zamieszkał. Jedna z jej cioć powiedziała tylko, by zrobiła to, co dyktuje jej serce.
Żona dała panu szansę?
Budowaliśmy wzajemne zaufanie praktycznie od nowa. Potem na świat przyszła nasza córka. Obiecałem żonie, że jak wrócę, to nigdy nie doświadczy z mojej strony zdrady. Dotrzymałem słowa. Ale dalej uciekałem z domu. Piłem alkohol, chodziłem na imprezy. Koledzy byli dla mnie najważniejsi, liczyło się ich zdanie. Wciąż byłem zaślepiony złem.
Kiedy nastąpił przełom?
Moja córka oznajmiła mi, że się mnie boi. Wzięła mnie za rękę i prosiła, abym przestał pić. Po tych słowach obydwoje zaczęliśmy płakać. Tego dnia były imieniny teściowej. Wszedłem do pokoju, na stole stał kieliszek, ale ja już się z niego nie napiłem. Wszyscy byli w szoku, bo przez ostatnie siedem miesięcy piłem codziennie.
Nałóg alkoholu zamienił pan na nałóg pracy!
Myślałem, że poradziłem sobie z alkoholem. Prawda jest jednak taka, że jeśli nałogu nie zastąpisz pomocą mądrego człowieka, który cię pokieruje, to od razu w puste miejsce pojawi się drugi nałóg. I w moim przypadku tak właśnie było. Szukałem spełnienia w pracy. Kolega zaproponował mi rozwiązanie, które pozwalało na to, abym pracował jeszcze więcej i nie czuł zmęczenia.
Spróbował pan amfetaminy.
Po jej zażyciu nie musiałem spać. Pracowałem 20 godzin na dobę. Nie widziałem w tym nic złego. Ćpałem więc coraz więcej.
Pojawiły się myśli samobójcze.
Miałem nawet plan jak zakończyć swoje życie. Obmyśliłem, że pojadę ruchliwą trasą pod prąd i zahamuję autem przed ciężarówką. Ona szybko uderzy w samochód i nic nie poczuję. Plan przekułem w działanie. Nie chciałem nikogo narazić na utratę życia, więc wybrałem tira. Wjechałem na S8 i to pod prąd.
Zbigniew Kacprzak: Bóg dał mi nowe życie
Mówi pan, że Bóg zatrzymał dla pana świat.
Przejechałem 15 kilometrów bez włączonych świateł, a na drodze nie było żadnego samochodu. Tam natężenie ruchu jest duże – 20 tys. samochodów na dobę! Wróciłem do domu. Organizm był wycieńczony narkotykami, ale psychika nie pozwalała mi przestać.
I postanowił pan ponownie się zabić...
Jechałem po drodze, w jedną i drugą stronę. Stanąłem pod wiaduktem, w okolicach Mszczonowa. Bóg ponownie zatrzymał świat. Nienawidziłem samobójców, uważałem ich za tchórzy, a sam chciałem odebrać sobie życie. Zdecydowałem, że wracam do domu.
Jechałem samochodem i płakałem. Gdy dotarłem na miejsce, drzwi otworzyła mi żona. Rzuciłem się w jej ramiona i rozpłakałem się. Przed nawróceniem byłem cieniem człowieka, bez „działki” nie potrafiłem funkcjonować.
"To Bóg dba o mnie"
Jak obecnie wygląda pana relacja z Bogiem?
To Bóg dba o mnie. Znajduję czas na modlitwę i na wielbienie Go. Należę do wspólnoty „Głos Pana” w Skierniewicach. Często jeżdżę na posługi. Zakochałem się w Piśmie Świętym. Mam pewną misję do spełnienia, bo nie ma jeszcze św. Zbigniewa (uśmiech). Kocham mówić o Bogu. On mnie posyła do ludzi z uzależnieniami, do trudnych małżeństw. Codzienność z Bogiem jest zupełnie inna.
To znaczy?
Nie martwię się trudnościami i przeszkodami, jakie napotykam w życiu, nie smucę się. Modlę się też o przymnożenie wiary.
Jest pan zaangażowany w posługę młodzieży. Na czym to polega?
Jestem liderem od ewangelizacji we wspólnocie, do której należą młodzi ludzie, którzy zostali zranieni przez bliskich. Większość z nich nie ma relacji ze swoimi rodzicami, są po wielu przejściach. Mam świadomość, że oni na mnie patrzą, dla wielu jestem autorytetem ojca, którego nie mają. Wiem, że nie mogę zawieść tych dzieciaków. Traktuję to jako misję i zachętę do codziennej walki z własnymi słabościami.
Co by pan powiedział tym, którzy są daleko od Boga i nie widzą głębszego sensu swojego życia?
Chcę, aby zapamiętali, że nie ma takiej winy, która spowodowała by to, że Bóg przestałby nas kochać. Jeśli ktoś z was jest pod ścianą i nie widzi wyjścia z trudnej sytuacji, to ja jestem świadectwem człowieka, którego Bóg wydobył z czeluści zła.
On każdego z nas powołał do konkretnej drogi. Patrząc tylko na ziemię nie dostrzeżesz tego, co w jest w głębi. Uklęknij więc i poproś Go o pomoc. Szatan jest tak pyszny, że nie odda Bogu chwały, nie ukorzy się przed Nim. My zaś jesteśmy stworzeni na obraz Boga i Jego podobieństwo, dlatego warto podnieść głowę ku niebu i poprosić Boga o wsparcie. A kiedy oddasz Mu swoje serce, On je przemieni. Życie z Bogiem jest życiem w pełni!