separateurCreated with Sketch.

„Jezus prosi o trochę za dużo”… Matka Teresa umierała, bardzo cierpiała i wołała: Chcę Jezusa!

modlitwa przed kanonizacją św. Matki Teresy z Kalkuty
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Tak wiele cierpiała tego roku. Ja sama nigdy w życiu nie widziałam takiego fizycznego cierpienia, które Matka znosiła. Nie mogła mówić, nie mogła się ruszać” – wspomina jedna z sióstr. Mimo to nie chciała żadnej ulgi i leków uśmierzających, chciała tylko Jezusa.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Matka Teresa umiera

Kalkuta, wieczór piątego września 1997 r. Leżąca w cierpieniu i chora od wielu miesięcy Matka Teresa zaczyna uskarżać się na ostry ból pleców. Niedługo potem dołączają kłopoty z oddychaniem. Siostry robią wszystko, co mogą, ale stan się nie poprawia.

Wzywają lekarzy i księdza, uruchamiają respirator. I gdy oddech chorej przejmuje maszyna i sytuacja wydaje się być opanowana – zapada ciemność. Nagle, w całej Kalkucie, gaśnie światło…

Matka Teresa, ta, która przez całe życie szła w duchowej ciemności, w ciemności również umiera. O 21.30 staje twarzą w twarz z Tym, w którym nie ma żadnej ciemności.

Trzy ataki serca

Pierwsze poważne kłopoty ze zdrowiem zaczynają się w 1983 r. W czasie wizyty u papieża Jana Pawła II w Watykanie ma atak serca. Drugiego dostaje w 1989 r. i konieczne jest wstawienie rozrusznika. Mimo to nie zwalnia rytmu pracy i dwa lata później jedzie do Meksyku. Tu choruje na zapalenie płuc, które nie chce się poddać leczeniu. W 1991 r. dostaje trzeciego ataku serca.

Jest słaba, proponuje rezygnację ze stanowiska przewodniczącej Misjonarek Miłości, lecz zakonnice ze zgromadzenia w tajnym głosowaniu wyrażają wolę, by nadal im przewodziła. W kwietniu 1996 r. w czasie niefortunnego upadku łamie obojczyk. Kontuzja bardzo ją osłabia, w czasie rehabilitacji choruje na malarię.

Tego jej serce już nie jest w stanie unieść, niewydolność lewej komory wymaga operacji. W grudniu 1996 r. jej stan jest tak poważny, że lekarze przygotowują się na najgorsze. Matka Teresa, kobieta – chucherko, której białe sari i pomarszczoną twarz znają wszyscy nędzarze Kalkuty, zaczyna swoją ostatnią prostą. „Jezus prosi o trochę za dużo” – wyznaje w wielkim cierpieniu.

Znak krzyża

Świadkowie wspominają, że gdy tylko wraca jej świadomość, przytomność, natychmiast wykonuje znak krzyża. Robi to nawet wtedy, gdy jest podłączona do aparatury wieloma igłami wbitymi w jej ciało.

W duchowych rozmowach doradza, aby pierwszą rzeczą, którą robi się rano, było ucałowanie krucyfiksu. Ofiarowywanie Bogu wszystkiego, co powiemy, zrobimy, lub pomyślimy w ciągu dnia. Podpowiada, aby kochać Boga głęboką, osobistą i intymną miłością.

Sama wciąż tęskni za Bogiem. Ta tęsknota jest tak wielka, a choroba tak uciążliwa, że wreszcie umieszczono w jej sali szpitalnej Najświętszy Sakrament.

„Pudełko” i Najświętszy Sakrament

Po jednym z zabiegów lekarz zwraca się do opiekującego się Matką Teresą księdza: „Ojcze, idź do domu i przynieś Matce to pudełko”. Przez chwilę ksiądz nie wie, o jakie pudełko chodzi. Wreszcie lekarz wyjaśnia: „To pudełko, tę świątynię, którą przynoszą jej do pokoju, a Matka przez cały czas na nią patrzy. Proszę przynieść, ona jest wtedy bardzo spokojna. Kiedy to pudełko jest tutaj, ona tylko patrzy, patrzy i patrzy. I jest inna”.

Rzeczywiście, oczy chorej Matki Teresy utkwione w eucharystycznym Jezusie przywracają ciału spokój, przynoszą ukojenie. Najświętsza Obecność oddala ból i lęk. Hinduski lekarz, który prosi o „pudełko”, jest nieświadomym świadkiem władzy Eucharystii nad Misjonarką Miłości. Władzy Ukochanego nad ukochaną.

„Chcę Jezusa”

Mimo cierpienia godzi się na wszystko. Siostry, które opiekują się nią w tym czasie, są pod wrażeniem cierpienia, jakie potrafi znieść. W wielu chwilach poprzedzających śmierć, które wydawały się być tymi ostatnimi, nie chciała żadnej ulgi i leków uśmierzających, chciała tylko Jezusa...

„Tak wiele cierpiała tego roku. Ja sama nigdy w życiu nie widziałam takiego fizycznego cierpienia, ja te, które Matka znosiła. Nie mogła mówić, nie mogła się ruszać – miała przyklejoną rurkę prowadzącą od respiratora do oskrzeli. Gestem poprosiła o długopis, ale nie była w stanie poprawnie napisać mojego imienia. Próbowała robić to przez dwa, lub trzy dni. W końcu pewnego ranka Matka napisała: Chcę Jezusa.

Poprosiłyśmy ojca Gary’ego, żeby tego dnia rano przyszedł wcześniej, o piątej. Po mszy świętej mógł podać jej kroplę Krwi Chrystusa. Zaczęła czuć się lepiej. To dało nam do myślenia. Wszyscy wierzący i niewierzący zrozumieli, że jej siła pochodzi od Jezusa i tylko z Nim, w miłości i zjednoczeniu, jest w stanie wytrzymać ten okropny ból i męki” – wspominała s. Gertrude.

„Moja praca dobiegła końca”

Kiedy dolegliwości trochę ustępują, wraca do pracy. Udaje jej się kierować zgromadzeniem aż do marca 1997 r. W maju tego roku, wbrew wszelkim zaleceniom lekarzy, wyrusza do Rzymu, Nowego Jorku i Waszyngtonu na uroczystość złożenia ślubów wieczystych przez siostry. Jest to wydarzenie, w którym całym sercem chce wziąć udział, choć wie, że prawdopodobnie będzie to jej ostatnia podróż.

W lipcu wraca do Kalkuty i zwierza się: „Moja praca dobiegła końca”. Jest szczęśliwa, radosna, promienieje. Jakby nosiła w sobie wiedzę o czymś, co wprawia ją w stan ciągłej euforii. Czy wiedziała, że jej spotkanie z Bogiem jest już tak bardzo bliskie?

Kilka dni przed śmiercią jedna z sióstr była świadkiem sceny, w której Matka Teresa stała przed obrazem Najświętszego Oblicza i mówiła: „Jezu, nigdy niczego Ci nie odmawiam, nigdy niczego Ci nie odmówiłam”.

To samo wyznanie – jako sposób posługiwania misjonarek w świecie – zawarła w objaśnieniach konstytucji zgromadzenia. „Prawdziwa miłość jest oddaniem się. Im bardziej kochamy, tym bardziej się oddajemy. Jeśli naprawdę miłujemy dusze, musimy być gotowe zająć ich miejsce, wziąć na siebie ich grzechy i stanąć w obliczu Bożego gniewu. Jedynie całkowite oddanie się może zaspokoić palące pragnienie prawdziwej Misjonarki Miłości. Być Jego ofiarą – być do Jego dyspozycji”.

Matko, nie zostawiaj nas

Jej ostatnie dni były naznaczone fizycznym i duchowym bólem, ale też świadomym przygotowaniem na myśl o „powrocie do domu, do Boga”.

„W swoich ostatnich dniach Matka dużo mówiła o niebie i okazywała wiele troski o każdą z sióstr. Była bardzo serdeczna, czuła, bardzo radosna i rozpromieniona. Jeden z ojców Misjonarzy Miłości wspomina: W miarę jak zbliżała się do kresu życia, kiedy mówiła, w jej przesłaniu dało się słyszeć jej własną tęsknotę, pragnienie powrotu.

Kiedy ktoś błagał: Matko, nie zostawiaj nas, nie możemy żyć bez ciebie, ona odpowiadała: Nie martw się. Matka może zrobić dla was o wiele więcej, gdy będzie w niebie”.

Święta od ciemności

Jej wiara, zwłaszcza w tych ostatnich godzinach wielkiego cierpienia, zatrważa i zachwyca. Zwłaszcza w kontekście jej życia duchowego, pełnego zmagań i niewiary, nieustannego ukrywania się Boga. Przez ponad pięćdziesiąt lat żyła w ciemności duszy.

„Proszę o modlitwę, bo wszystko we mnie jest ścięte lodem. Tylko ta ślepa wiara pomaga mi przetrwać, bo w rzeczywistości wszystko jest dla mnie ciemnością. Najważniejsze jest, aby naszemu Panu przypadła cała radość – ja naprawdę się nie liczę” – pisała.

I w innym liście: „Jeśli kiedykolwiek będę świętą – na pewno będę świętą od «ciemności». Będę ciągle nieobecna w Niebie – aby zapalać światło tym, którzy są w ciemności na ziemi”.

Czy fakt, że w chwili jej śmierci w Kalkucie dochodzi do awarii obydwu linii energetycznych, a całe miasto tonie w ciemności nie jest dowodem na to, że odpowiedź Matki, na wołanie: „Pójdź, bądź Moim światłem”, której całej życie udzielała Jezusowi, została przyjęta?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!