Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Patrick Peyton CSC był księdzem ze Zgromadzenia Świętego Krzyża, który nauczył się wartości modlitwy różańcowej od swojej skromnej irlandzkiej katolickiej rodziny.
„Ksiądz od różańca” przez wiele lat prowadził krucjaty różańcowe i modlił się razem z dwudziestoma ośmioma milionami ludzi na organizowanych przez siebie ogromnych zgromadzeniach. Był pionierem wykorzystania mediów do celów ewangelizacji – głosił Ewangelię poprzez radio, kino, reklamy i telewizję z pomocą słynnych gwiazd, takich jak Bing Crosby czy Grace Kelly. Jego słowa „rodzina, która modli się razem, trzyma się razem”, zmieniły oblicze Ameryki. W lipcu 1997 roku ruszył proces kanonizacyjny Patricka Peytona, a papież Franciszek ogłosił go Czcigodnym Sługą Bożym w 2017 roku.
Skąd wzięła się wielka wiara Patricka Peytona? Dlaczego tak bardzo miłował Maryję? Poznaj historię księdza, który poruszył Hollywood i pokazał światu, czym jest modlitwa różańcowa!
„Rodzina, która modli się razem, trzyma się razem”
Urodziłem się w jednej z irlandzkich chatek w 1909 roku i przez pierwsze dziewiętnaście lat życia tam był mój dom. Myślę, że to była wielka łaska, nie tylko dlatego, że był to dom kryty strzechą, ale dlatego, że był to dom modlitwy. Począwszy od dnia ślubu moi rodzice każdego wieczoru klękali przed paleniskiem, by razem odmówić rodzinny różaniec, by Bóg i Maryja chronili ich dom i błogosławili go, wypełniając go śmiechem dzieci.
Przez wszystkie lata małżeńskiego życia ani razu nie zaniedbali wspólnego, rodzinnego, wieczornego odmawiania tej liczącej kilkaset lat modlitwy do Maryi. Największe wrażenie robiło na mnie to, jak żył mój ojciec. Jeśli w naszym domu była jakaś niezmienna zasada, to ta, że każdy z nas musiał uczestniczyć właśnie w modlitwie różańcowej, której przewodniczył tato.
Nieważne, jak ciężki i długi dzień mieliśmy za sobą – czy kopaliśmy ziemniaki, cięliśmy torf, czy naprawialiśmy drogę. Bywało, że ktoś z nas zasypiał na klęczkach, ale zawsze budziliśmy go – z dobrocią, ale i stanowczością – by wrócił do modlitwy. Cała nasza rodzina chwaliła wtedy Boga, prosiła Go poprzez Jego Matkę o prowadzenie do przeznaczenia, które nam wyznaczył. Ta wieczorna scena stanowi moje najwcześniejsze i najtrwalsze wspomnienie. To z niego czerpię wzór i cel swojego życia.
Uratowany przez Maryję
Sytuacja rodzinna zmusiła mnie do opuszczenia Irlandii, i tak w 1928 roku stanąłem na lądzie Ameryki Północnej. W czerwcu 1932 roku wstąpiliśmy do nowicjatu Świętego Krzyża, który wtedy mieścił się w Notre Dame. Rok później złożyliśmy czasowe śluby zakonne i zaczęliśmy czteroletnie studia licencjackie. Były trudne i nie powiem, żeby podobały mi się wszystkie kursy – nie na tyle, bym zagłębiał się w nie dla samej wiedzy. Przed oczami miałem cel, jakim było kapłaństwo, a żeby go osiągnąć, musiałem wspiąć się na tę górę.
I wspiąłem się; zrobiłbym to nawet, gdyby była dziesięć razy wyższa, a droga trzy razy bardziej wyboista. Kapłaństwo – mój cel, którego często się wypierałem – w końcu znalazło się w zasięgu mojego wzroku. Rzuciłem się do nauki z jeszcze większym zapałem niż wcześniej.
Czas choroby
Tak było aż do tego październikowego dnia, kiedy zauważyłem plamkę krwi na chusteczce. Z początku nic sobie z tego nie robiłem. Jako dziecko często miewałem krwotoki z nosa i wmówiłem sobie, że to na pewno to samo. Objaw ten powtórzył się jednak kilka razy podczas kaszlu. Musiałem pogodzić się z faktem, że plułem krwią. Dla każdego człowieka w tamtych czasach coś takiego oznaczało tylko jedno – chorobę, której nazwę rzadko wymawiano, ale wszyscy o niej wiedzieli.
Gruźlica była powszechna i z góry zakładano, że jej postępy oznaczają długie lata bezczynności i dyskomfortu. Ponad wszelką wątpliwość potwierdziło się, że moja choroba to właśnie gruźlica […]. Pneumoterapię rozpoczęto prawie natychmiast, ale postępy były powolne i wątpliwe. Zdjęcia rentgenowskie zrobione dwa tygodnie później potwierdziły zaawansowaną gruźlicę prawego płuca z ubytkiem w górnym płacie i „znacznym pogorszeniem stanu patologicznego od czasu poprzedniego badania”.
Wołanie o cud
Kolejne prześwietlenia pokazały, że płuco nie zapada się tak, jak powinno pod wpływem pneumoterapii. Leżałem w łóżku i patrzyłem w sufit, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, wiedząc, że przez cały ten czas mój stan tylko się pogarsza, zamiast się polepszać. Lekarze proponowali operację, jednak oznaczała ona potworne okaleczenie.
Dokładnie rok po postawieniu diagnozy pozostawało mi wołanie o cud. Wiedziałem, co mam robić. Postanowiłem, że nie będzie żadnej operacji, że zaufam Bogu i zwrócę się do Niego poprzez Jego i moją Matkę. Ona mnie uleczy. Kolejne miesiące przyniosły zaskakujący dla lekarzy odwrót choroby. 13 listopada wróciłem na konsultację lekarską do Healthwin.
– Co teraz z tym płynem? – spytałem z rosnącą pewnością.
– Całkiem zniknął – odpowiedzieli. – Nie ma po nim nawet śladu.
– W takim razie może mnie wypiszecie i uznacie za zdrowego? Na pewno zdajecie sobie sprawę, co się stało. Zmobilizowaliście mnie do zaufania Bogu i tak właśnie zrobiłem. To Maryja, Matka Boża, wysłuchała moich modlitw. Ona nie robi niczego połowicznie. Chce, żebym wrócił na studia i nie możecie mi w tym przeszkodzić.
Potrzebowałem jeszcze trochę czasu, by w pełni wrócić do życia, jednak mój stan z dnia na dzień się poprawiał.
Maryja moją Matką
Kilka miesięcy później, w dniu moich święceń dotarło do mnie, że na ich mocy jestem teraz następcą Chrystusa, a w konsekwencji Jego Matka jeszcze bardziej niż wcześniej stała się moją Matką. Jeśli w przeszłości traktowała mnie z taką delikatnością, czego nie mógłbym się po Niej spodziewać teraz, gdy zostałem następcą Chrystusa, owocu Jej łona?
Ta myśl przepełniła mnie pociechą i uniesieniem, którego nie jestem w stanie opisać słowami. Gdybym trzymał w tamtej chwili w garści całe niebo, oddałbym je Jej. Owego dnia w Notre Dame z miłości oddałem swoje serce i duszę Maryi. Obiecałem przypisać Jej wszelkie zasługi z mojego kapłaństwa aż do śmierci. Zasługi i chwała płynące z każdego czynu, jakiego bym się podjął, miały należeć się wyłącznie Jej.
Pomysł Krucjaty Różańcowej
Ostatnią niedzielę stycznia 1942 roku spędzaliśmy w seminarium na comiesięcznych rekolekcjach. Był ranek, a ja siedziałem sam w pokoju. Nagle zdałem sobie sprawę, że tutaj, w tym domu, mamy dziesięciu księży i sześćdziesięciu młodych mężczyzn, którzy w ciągu kilku następnych lat zostaną wyświęceni, i jeśli wszyscy razem będziemy się dość żarliwie modlić, możemy doprowadzić do zakończenia tej wojny. „Tylko jak powinniśmy się modlić i o co?” – pytałem samego siebie.
Potrzebne było nie tylko zakończenie walk, ale atmosfera prawdziwego pokoju, pokoju serca, pokoju w domu, pokoju w rodzinie. Tak, powiedziałem sobie, oto klucz: rodzinna modlitwa, a w szczególności ta, która od stuleci konsekwentnie sprowadzała Boże łaski, która ocaliła chrześcijaństwo pod Lepanto, do której ustawicznie zachęcali, którą odmawiali i promowali święci i papieże. Różaniec.
Rodzinna modlitwa
Moje myśli podążyły za tym pomysłem. Postanowiłem zwerbować do wielkiej krucjaty różańcowej nie tylko siedemdziesięciu mężczyzn, z którymi mieszkałem, ale miliony innych, podobnych do żołnierzy i marynarzy spod Lepanto – i nie tylko ich, ale też ich matki, ojców, braci i siostry; każdą rodzinę w Stanach Zjednoczonych, każdą rodzinę na świecie – by poświęciły zaledwie dziesięć minut dziennie na odmówienie tej samej modlitwy, co mężczyźni pod Lepanto, modlitwy zaczerpniętej z Pisma Świętego, by pooddychały natchnionym słowem Bożym.
Mam to, pomyślałem triumfalnie. To się musi udać, taka jest wola Boża dla mnie. W tamtym momencie wiedziałem, że poznałem swój życiowy cel. Oto coś, w co warto włożyć wszystkie siły, coś, co pozwoli mi odwdzięczyć się Maryi za wszystkie okazane mi łaski, co przemieni świat poprzez wzmacnianie bliskości w rodzinach poprzez codzienną wspólną modlitwę na klęczkach w obecności Boga […].
W Hollywood też odmawiają różaniec
„Pierwszym krokiem jest dotarcie do gwiazd, wielkich gwiazd” – powiedziałem. „Czy mógłbym cię prosić, żebyś przedstawił mnie swojej żonie? Wtedy już prawie znalazłbym się w niebie”. To, co powiedziałem, było prawdą, bo Loretta Young była wtedy u szczytu swojej wspaniałej kariery.
Poznałem Lorettę Young 4 sierpnia 1945 roku. Doskonale pamiętam tamten dzień, bo była to sobota, wigilia uroczystości Matki Bożej Śnieżnej. W minionym tygodniu prałat Cawley przedstawił mnie prałatowi Patrickowi Concannonowi, księdzu z hrabstwa Galway, który był proboszczem kościoła Dobrego Pasterza w Beverly Hills i który miał wśród parafian wiele gwiazd. Prałat Concannon zaprosił mnie, bym w uroczystość maryjną wygłosił kazanie w jego kościele, a dzięki Tomowi Lewisowi spotkałem się z Lorettą dzień wcześniej, by poprosić ją o radę, jak najlepiej wykorzystać tę okazję, by opisać moją historię jej licznym kolegom po fachu i ich sobie zjednać.
„Podczas jutrzejszego kazania – powiedziała – niech ksiądz w ogóle nie wspomina o tym, jakiej pomocy oczekuje od gwiazd. Proszę się skupić tylko na zachęcaniu do rodzinnego różańca. Niech prałat Concannon stoi na tyłach kościoła i zaprosi niektóre gwiazdy, które wysłuchały kazania, do zakrystii, by mogły księdza poznać. Wtedy, kiedy po kolei do księdza przyjdą, dobije ksiądz targu”.
Gwiazdy i różaniec
Zadziałało jak zaklęcie. Tamtego dnia do zakrystii przyszła do mnie Irene Dunne, podobnie jak Charles Boyer i Maureen O’Sullivan oraz chyba Ethel Barrymore i jeszcze pięć czy sześć innych osób – i wszyscy powiedzieli: „tak”. Nie sądzę, bym był wówczas zbyt bezpośredni, kiedy mówiłem, czego bym od nich oczekiwał. Uważam, że wyrażałem się dość jasno.
Chciałem stworzyć cotygodniową audycję, na którą składałoby się odmawianie modlitwy różańcowej osadzone w pięknym kontekście, podobnym do tego z audycji w Dniu Matki. Byłem też już świadomy silnego sprzeciwu wobec audycji o tak katolickiej treści i chciałem pozostawić wszystkie drzwi otwarte. Czułem, że jeśli udałoby mi się przekonać całą plejadę wspaniałych gwiazd, mógłbym przekonać stację, by kupiła mój pomysł. I ten dzień zapoczątkował niesamowitą serię zdarzeń, która zmieniła moje życie.
*Fragmenty książki „Wszystko dla Niej. Historia kapłana, który rozkochał świat w różańcu” ks. Patricka Peytona, Wydawnictwo Esprit 2022; tytuł, lead, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji Aleteia.pl