Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Judyta i Marek zawsze chcieli mieć dużą rodzinę. Nie spodziewali się jednak, że ich droga do rodzicielstwa będzie wiodła przez częste wizyty w szpitalu i strach o to, czy tym razem wszystko będzie dobrze.
Rzadki konflikt serologiczny
Dziś są rodzicami siedmiorga żyjących dzieci i jednego w niebie – Judyta była w ośmiu ciążach. Trzecie dziecko zmarło przed narodzeniem, w dwudziestym tygodniu życia płodowego. „Pierwszą dwójkę dzieci urodziłam naturalnie, książkowo, o czasie, nie było żadnych problemów. W trzecią ciążę zaszłam bardzo szybko. Nasz drugi syn miał wtedy dziewięć miesięcy. W dwudziestym tygodniu przestałam czuć ruchy dziecka. Zgłosiłam się do szpitala i okazało się, że ciąża była już martwa” – mówi Judyta.
Mimo to Judyta musiała urodzić dziecko siłami natury. Wcześniej nic nie zapowiadało komplikacji. Wprawdzie kilka tygodni wcześniej okazało się, że ma jakieś przeciwciała, ale lekarz stwierdził, że ma się tym nie martwić, a dokładne badania i USG zrobią za miesiąc, jak przyjdzie na kontrolę. „Niestety okazało się, że po miesiącu było już za późno, dzieciątko umarło, to była dziewczynka. A ja zaczęłam szukać, drążyć i okazało się, że mamy z mężem bardzo rzadki konflikt serologiczny, który ma tylko dwa procent ludzi w Polsce”.
Judyta szybko zaszła w kolejną ciążę. Wraz z ciążą zaczęły się badania. „W osiemnastym tygodniu ciąży pojechałam do szpitala do Warszawy i okazało się, że stan dziecka na tamten moment był tak krytyczny, że wymagał transfuzji dopłodowej. To oznacza, że przez powłoki brzuszne trzeba było dostać się do dziecka, jak ja to mówię, dużym wenflonem, i toczyć mu krew”.
Na czym dokładnie polega konflikt, który mają Judyta i Marek? „Mój organizm stwarza przeciwciała, które przenikają do dziecka, łączą się z krwinką czerwoną, powodując rozpad tej krwinki czerwonej, spadek krwi, czyli hemoglobiny, a brak hemoglobiny doprowadza do niedotlenienia i w konsekwencji do śmierci dzieci. I żeby oszukać organizm, trzeba dziecku tę krew dotoczyć” – wyjaśnia Judyta.
I tak do końca ciąży, do 36 tygodnia, co dziesięć dni jeździła z Piły do Warszawy, a to ponad pięć godzin drogi, by poddawać się transfuzjom. „Przy dobrych wiatrach, jak w szpitalu była krew dostępna, to byłam trzy dni w szpitalu, wracałam do domu, i potem znów do szpitala. Tak było w kolejnej i w kolejnej ciąży. Tylko w drugiej ciąży syn miał moją krew, pozostałe dzieci miały krew męża. Panie w szpitalu stwierdziły, że to jest aż niemożliwe, że mąż ma aż tak silny gen”.
„Carmen, pomóż!”
W lutym 2020 roku, tuż przed początkiem pandemii w Polsce, okazało się, że Judyta i Marek spodziewają się kolejnego dziecka. „Byłam przerażona, bo przecież właśnie rozpoczął się COVID, kwarantanny, izolacje… A jakby się okazało, że mamy znów konflikt serologiczny, to będę musiała jeździć do Warszawy. A co jeśli byłabym na kwarantannie, izolacji? To by oznaczało zagrożenie życia mojego dziecka. Pojawił się strach, jak to wszystko połączymy, co się wydarzy, jeśli znów będę potrzebowała transfuzji”.
Zwłaszcza że po ostatnim porodzie Judyta powiedziała, że to już koniec, więcej dzieci nie będzie. „Ale przyszła łaska, Pan Bóg pozwolił nam się otworzyć na kolejne życie”. A wraz z łaską przyszedł strach.
Od wielu lat rodzina jest na Drodze neokatechumenalnej. Dobrze więc zna współinicjatorów Drogi, Kiko Argüello i nieżyjącą już Carmen Hernández. A że była to kobieta pełna ognia, bezkompromisowa, wierna charyzmatowi, który odczytała jako dar dla Kościoła na te czasy, wskazująca drogę zwłaszcza kobietom, to Judyta od razu swoje myśli skierowała w jej stronę. „Powiedziałam: Carmen, skoro zawsze mówiłaś, że kobieta ma w sobie coś niesamowitego, fabrykę życia, że tylko przez kobietę przychodzi życie, to teraz pomóż nam, żeby ta ciąża była bezkonfliktowa. No i fajnie by było, gdyby była dziewczynka. Ale przede wszystkim, żeby nie było konfliktu, bo w tej pandemii dojeżdżanie do Warszawy będzie trudne”.
I tak modlili się wieczorami, razem z dziećmi, oddając tę sytuację w ręce Maryi i prosząc o wstawiennictwo Carmen.
„W kwietniu pojechaliśmy na badania określić grupę krwi i okazało się, że dziecko ma moją krew!” – mówi Judyta. A to oznaczało, że nie ma konfliktu, którego tak się obawiali. „Dla nas to był cud. Wiedzieliśmy, że to ona nam w tym pomagała. Ciąża rozwijała się bez problemu, w dodatku okazało się, że to dziewczynka”.
Naturalny poród po kilku cesarkach
W międzyczasie okazało się, że w Warszawie jest lekarz, który jest za tym, by rodzić naturalnie nawet po kilku cesarkach. Dla Judyty to było ważne, bo przy ostatnim porodzie usłyszała, że kolejna cesarka będzie dużym zagrożeniem dla jej życia. „Może się wiązać z pęknięciem i usunięciem macicy, założeniem stomii itp. Pojechałam więc do tego lekarza, a on powiedział, że daje mi zielone światło na naturalny poród! Miałam cztery cesarki, ale troje pierwszych dzieci, także to martwe, rodziłam naturalnie”.
Pojawiło się jednak kolejne pytanie. Jak to zrobić, żeby mieszając w Pile, urodzić w Warszawie? „Nie mogliśmy przecież czekać, aż rozpocznie się akcja porodowa i dopiero jechać, a na oddział wcześniej by nas nie wzięli. Zaczęliśmy więc znów prosić o pomoc Carmen”. I pomogła w znów zaskakujący sposób.
„Mamy w Pile braci z neokatechumenatu, Dominika i Dominikę, którzy zaoferowali nam pomoc. Zaproponowali, że przeprowadzą się do nas ze swoją czwórką dzieci. Dzięki temu zaopiekowali się naszą szóstką, umożliwiając nam wyjazd pod Warszawę, gdzie przyjęli nas kolejni bracia, Artur i Ala, udostępniając nam pokój w swoim domu. Do tego ponad tydzień przed porodem mieliśmy spokojny, cudowny czas tylko dla nas”.
Na świat przyszła… Carmen!
A potem na świat przyszła… Carmen! „Miała mieć na imię Wanda, potem Jadwiga, a potem stwierdziliśmy, że przecież nie może nazywać się inaczej niż Carmen!”. Jest pogodną, spokojną, uwielbiana przez rodzeństwo dziewczynką.
Drugie imię dziewczynka dostała po bliskiej znajomej rodziny, bo „Magda ofiarowała w naszej intencji swoje cierpienia w czasie porodu swojego siódmego dziecka”.
Do dziś współinicjatorka Drogi neokatechumenalnej jest obecna w życiu rodziny. „Zawsze podczas katechez zwracała się do kobiet, dziewczyn, podkreślając ich niesamowitą godność i misję przekazywania życia. Dodatkowo, jako że sama kształciła się w kierunku chemicznym i miała umiłowanie do nauk ścisłych, bardzo często używała nauki do podkreślania piękna i niesamowitego kunsztu Boga, w tym tego, jak wszystko wspaniale stworzył. Dzięki nauce możemy to poznawać i podziwiać Boga. Dlatego zachęcała wszystkich do studiowania nauk ścisłych. A my zachęcamy nasze dzieci, żeby przed sprawdzianami, albo jak coś im nie idzie, czegoś nie mogą się nauczyć, prosili ją o pomoc”.
Judyta i Marek planują spisać swoją historię i wysłać ją wraz z badaniami lekarskimi do seminarium Redemptoris Mater, które gromadzi dowody cudów za wstawiennictwem Carmen. 19 lipca 2021 r., w piątą rocznicę śmierci Carmen Hernández, złożono oficjalnie prośbę o otwarcie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego.