Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Boże Narodzenie za pasem. Już za chwilę siądziemy do wigilijnej kolacji, zjedzie się cała rodzina. Będziemy dzielić się opłatkiem, śpiewać kolędy. Ale łatwo zrobić rysy na tym sielskim obrazku. Bo co, jeśli przy wspólnym stole mają usiąść wierzący dziadkowie i zdystansowani do Kościoła wnuczkowie? Dla jednych łamanie opłatkiem i żłóbek na stole to coś więcej niż „tylko” świąteczna tradycja. Drudzy „duszą” się na widok szopki czy samą myśl o kolędowaniu. Od tego już krok do wyciągnięcia ciężkiej amunicji, jaką są spory o chciwych księży czy pedofilię w Kościele. Przeczytaj, jeśli marzą ci się święta bez kłótni.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Wierzący i niewierzący, chrześcijanie i ateiści – spotykają się przy świątecznym stole. Jest możliwa wigilia ponad religijnymi podziałami?
Małgorzata Rybak*: Jest, ale w zależności od tego, czy obie strony mają w sobie gotowość i przestrzeń, by się spotkać. Czy są gotowi uszanować to, że się różnią. My mamy wpływ na to, co robimy, co mówimy, jak się zachowujemy. Na to, co chcemy wnieść w to spotkanie. Ale nie mamy wpływu na drugą stronę, na to, jak się zachowa. Dlatego czuję, że to spotkanie jest możliwe, ale bez gotowości i akceptacji z obu stron będzie trudne.
Bez niej…?
Wierzący mogą za wszelką cenę chcieć narzucić swoje widzenie świata, nawracać. A ci z dystansem do duchowości i religijności mogą deprecjonować wiarę. Wtedy dojdzie do konfliktu, a nie kontaktu.
Kontakt czy konflikt? Przy wigilijnym stole
Czasem ludzie zdystansowani do Kościoła, wiary, machną ręką na tradycje. To, co dla wierzących będzie ważnym składnikiem świąt, dla nich będzie tylko otoczką. Wtedy łatwiej się dogadać. Ale jeśli spotykają się dwie strony, z których jedna dusi się, czuje się osaczona duchowością świąt – co wtedy?
Pytanie, czy w takiej sytuacji można wyprowadzić spotkanie na inny grunt. Po co sobie fundować wzajemnie trudności w tak wyjątkowym czasie? Jeśli ktoś miałby czuć się źle od samego wejścia do mojego domu, to czy takie spotkanie ma sens? Spójrzmy także z naszej perspektywy. Czy chcę zaprosić kogoś, kto będzie krytykował moją wiarę, to, co dla mnie ważne, od początku do końca spotkania?
Pewnie nie, ale co w sytuacji, kiedy mówimy o bliskiej rodzinie? Z jednej strony mamy mocno wierzących dziadków i rodziców, z drugiej, dystansujące się do Kościoła młode pokolenie. Dla obu stron podejście do religijności jest trudne do zaakceptowania, ale chcą się spotkać z rodziną, bliskimi.
Pytanie, czy nasze dzieci, wnukowie zgłaszają wcześniej to, że coś im nie odpowiada. Bo jeśli tak, to warto przemyśleć sprawę wcześniej, długo przed świętami. Nasza chrześcijańska duchowość akcentuje sferę relacyjną w bardzo praktyczny sposób. To, jacy jesteśmy wobec innych ludzi, ukazuje naszą duchowość. Przychodzi mi do głowy cytat z listu św. Jana: „Boga nikt nigdy nie widział”. Stąd wynika, że zostaje nam tylko wzajemna miłość.
A w praktyce?
Jeśli uważamy, że spotkanie z bliskimi jest dla nas ważne, mamy wolę pozostawania z nimi w relacji, wtedy nasza duchowość wyrazi się w postawie wobec nich. Jacy jesteśmy dla innych? Jacy jesteśmy dla bliskich, którzy nas nie rozumieją? Czy strona niewierząca krytykuje kolędy, żłóbek? Czy odwrotnie, fanatycznie wierzącym nic nie pasuje? To pole do wojny. Ale pomijając skrajności, zachowałabym postawę szacunku i empatii, bo to wyraża chrześcijańską duchowość. I zaciekawiłabym się tym, co ta druga strona ma do powiedzenia.
Empatia i szacunek
Jeśli ma do powiedzenia o Kościele i wierze coś, z czym się kompletnie nie godzimy, to może receptą byłoby unikanie trudnych tematów?
Jeżeli zakładamy, że przez to spotkanie chcemy okazać rodzinie bliskość, że ci ludzie są dla nas ważni, kochamy ich, to nie ma sensu prowokować. Po co zaczynać tematy, o których z góry wiadomo, że doprowadzą do konfrontacji? Ale jeśli jakieś tematy się pojawiają, to znowu – postawiłabym na ciekawość.
A wtedy wypłyną kwestie chciwości księży, pedofilii w Kościele i stosunku do aborcji...
I tu nadal potrzeba empatii i zaciekawienia. Jeśli bliscy podnoszą te tematy, to znaczy, że one budzą ich uczucia, poruszają. Zadają sobie pytania, więc o tym mówią. Mówię o empatii w sensie uznania czyichś uczuć. Kogoś oburza pedofilia? Mnie także trudno słuchać o tylu skandalach. I dla was, i dla mnie jest to oburzające, budzi złość. Empatia nie oznacza porzucenia siebie i tego, w co wierzymy.
Co zatem oznacza?
Robienie miejsca na doświadczenia drugiego człowieka. Okazywanie szacunku dla niego. Empatia ma to do siebie, że kiedy ją okazujemy, drugi człowiek się otwiera. A wtedy możemy się spotkać w naszym człowieczeństwie.
Święta bez kłótni
Porozmawiajmy jeszcze chwilę o tradycjach, np. dzieleniu się opłatkiem. Dla wierzących to bardzo ważne, dla kwestionujących wiarę bywa nie do zaakceptowania. Im wystarczyłyby życzenia bez opłatka.
Na początku zastanówmy się, czy to sytuacja otwartej wojny światopoglądowej w rodzinie. Jeśli tak, to wcześniej, przed świętami, omówmy to. Możemy powiedzieć bliskim, że bardzo zależy nam na podzieleniu się opłatkiem. I zapytać, czy dla nich będzie to w porządku, czy wolą przyjechać na wigilię później. Nie ma co fundować sobie w takim dniu szermierki, z której każda strona wyjdzie poraniona. Tematy dotyczące wiary są tak ważne, że kłótnie nic nie zmienią. Jeśli dzieci powiedzą rodzicom, że dla nich to przestarzała tradycja, rodzicom będzie tylko im przykro. Ale nie będą chcieli z tego opłatka rezygnować. Porozumieniu sprzyja otwarte stawianie pytań. Jeśli problemem są życzenia, można zapytać, co takiego w nich jest, że tak trudno przez ten moment przebrnąć.
Może to są takim właśnie narzucaniem swoich poglądów? „Życzę ci, by ci w głowie poukładało, żebyś znalazł normalną pracę, w końcu miał dziecko”.
Zamieńmy się wtedy miejscami, pomyślmy – jak sami poczulibyśmy się, słysząc takie słowa? One rodzą poczucie, że coś jest ze mną nie tak, jestem oceniany. Warto postawić na delikatność. Dużo dałaby otwarta rozmowa. Jak podejść do życzeń inaczej, by ktoś nie musiał ich unikać? Może dobrym rozwiązaniem byłaby inna formuła? Choć raz w roku ty mi powiedz, czego potrzebujesz najbardziej, ja ci będę tego życzyć. Ale tu już mówimy ogromnej bliskości i otwartości, byciu ze sobą naprawdę blisko.
Życzenia czy wyobrażenia?
Może problem jest o wiele głębszy, nie chodzi o same życzenia, ale o naszą relację?
Takie życzenia, jakie zacytowałaś, to opowieść o własnych oczekiwaniach i pomysłach na drugiego człowieka. To świadczy o płaskiej relacji, która po wierzchu jest przygłaskana i zgodna, ale w środku dużo się dzieje. Bliscy mogą tkwić w niewygodnych rolach. Dorosłe dzieci nie mogą przebić się do rodziców, by powiedzieć im, że już nie są dziećmi, że chcą być partnerami. Młodsze rodzeństwo, które „nigdy nie miało racji”, chce starszym braciom/siostrom pokazać swój punkt widzenia. Tu trzeba głębokiej rozmowy, ujawnienia choćby części wewnętrznej prawdy. Bez tego nic się nie przez kolejny rok nie zmieni. Nie zaistnieje szansa na bliskość.
Ucieczka przed Bożym Narodzeniem
Jeśli nic z tych rzeczy, o których mówimy, nie zadziała, może rozwiązaniem byłoby spędzanie świąt oddzielnie. Coraz więcej osób traktuje ten czas po prostu jako zimowe ferie, nie chcą kisić się w tradycjach, których nie podzielają.
Pytanie, czy ucieczka przed rodzinnym spotkaniem wynika z kwestii religijności, z przyczyn duchowych, czy z czegoś innego. Ktoś bardzo wierzący też może być przytłoczony rodzinnymi tradycjami, przywiązaniem do tego, co zewnętrzne, atmosferą nie do zniesienia. Niektórzy wyjeżdżają, bo chcą pobyć sami ze sobą, ze swoimi dziećmi. Za stołem, ze wszystkimi dziadkami, ciociami i wujkami czują się przytłoczeni. Tych oczekiwań jest tyle, że brakuje przestrzeni dla naszej rodziny. Wyjazd w góry, by tam pójść na pasterkę i nacieszyć się samymi sobą, bez natrętnych pytań, może być formą ochrony samego siebie przed powierzchownością świąt.
Mówiłyśmy o tym, jak tworzyć przestrzeń na kontakt, unikać konfliktów. Może rozwiązaniem jest kompromis.
Nie lubię słowa „kompromis”. Ono oznacza, ze każdy się trochę posunie i razem zrobimy coś, co każdemu z nas nie będzie pasowało. Wolę mówić o wzięciu potrzeb każdej ze stron i sprawdzeniu, jak możemy między tymi potrzebami postawić „i”. Wziąć pod uwagę wasze i nasze potrzeby. Szukać pola do spotkania, by nikt nie czuł, że musi z czegoś ważnego dla siebie rezygnować. Najlepiej porozmawiać o tym przed świętami, w atmosferze szacunku. My mamy taki pomysł, a czego wy potrzebujecie w święta? I to mogą być czasem nawet takie drobiazgi, jak pora kolacji czy menu. Jeśli dzieci są weganami, a dziadkowie, rodzice nie wyobrażają sobie wigilii bez karpia, to przecież można zaproponować tym pierwszym wegańskie smakołyki. Zastanówmy się, jak wziąć moje i czyjeś potrzeby pod uwagę. Słowo „potrzeby” ma to do siebie, że gdy zaczynamy o nich mówić, z rąk wypadają dzidy i oszczepy. I robi się przestrzeń do rozmowy.
*Małgorzata Rybak – coach, trener, autorka książek, artykułów i pomocy wspierających kontakt ze sobą i drugim człowiekiem. Prowadzi sesje coachingowe i warsztaty. Pracuje w nurtach opartych o Porozumienie Bez Przemocy, System Wewnętrznej Rodziny, Rodzicielstwo Bliskości. Więcej na malgorzata-rybak.pl.