separateurCreated with Sketch.

Kiedyś straciła wszystko. Dziś pisze bestsellery, kocha pielgrzymki a różaniec odmawia… pod prysznicem!

Anna H. Niemczynow
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kiedy czuję, że zaczyna mi „odpalać” i mam za duże oczekiwania w stosunku do życia i ludzi, wówczas biorę swoje „berło” i szoruję toaletę - mówi nam autorka bestsellerów, Anna H. Niemczynow.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Katarzyna Kamińska: Na gorąco… odwiedziła Pani ostatnio dom, w którym Jezus podyktował św. Faustynie Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Jakie emocje towarzyszyły tej wizycie?

Anna H. Niemczynow*: Ludzie często mówią, że Bóg jest wszędzie i nie potrzebują udawać się w miejsca zwane Jego domem, tudzież inne, naznaczone Jego obecnością, bo są w stanie dostrzec Go w najmniejszym źdźble trawy. Ja, chociaż staram się widzieć Go we wszystkim, do podtrzymania mojej z pewnością mniejszej od ziarnka gorczycy wiary, pielgrzymowania potrzebuję.

Rozmawiam wówczas z Bogiem, mówiąc: „A więc tu się Tobie podobało? Tu byłeś, w to miejsce tchnąłeś swego Ducha i pozwoliłeś, bym je zobaczyła! Wow! Dzięki.” Lubię rozmawiać z Bogiem w ten sposób. Wiem, że On jest moim największym przyjacielem.

Pielgrzym… to słowo chyba pasuje do pani życia? Kiedy zaczęła się pierwsza duchowa wyprawa?

Jeśli mam być szczera, to chyba nie pamiętam jakiegoś przełomowego momentu. Wielu z nas wkracza na drogę duchowości po jakichś dramatycznych wydarzeniach. Chorobach, rozwodach, rozłamach w rodzinie i tak dalej. Ja chyba od dziecka doznawałam łaski wiary.

Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką i coś mi się nie udawało, lubiłam mówić: „Będzie tak, jak Ty chcesz”, a potem kładłam się spać ze spokojem w sercu, że ktoś się tymi moimi problemami zajmie. Do dziś tak robię. Ale kiedy konkretnie na to wpadłam, to nie potrafię powiedzieć.

Mówi pani, że tsiła, którą widać patrząc na panią, wynika z modlitwy. Ma pani jakieś ulubione?

Nim jeszcze otworzę oczy i do głowy dociera świadomość, że jestem na tym świecie, natychmiast dziękuję. Niezależnie od tego, jaki trud dnia przede mną, od razu dziękuję. Mam szczęście powitać słońce, a wiem, że wiele osób tego szczęścia dziś nie zaznało. Mogę przygotować śniadanie mojej córce, zadzwonić do syna, do męża. Oddawanie się rodzinie, służenie jej, jest dla mnie formą modlitwy. Praca, której się oddaję, jest dla mnie formą służącej innym ludziom modlitwy.

Oprócz tego staram się codziennie żyć Ewangelią. Mam swoją starą, wysłużoną Biblię, a w niej mnóstwo pozaznaczanych cytatów. Prowadzę dzienniczek duchowy, w którym ręcznie zapisuję to, za co jestem wdzięczna. Codziennie pod prysznicem odmawiam różaniec (mam do tego aplikację, w której lektor wypowiada słowa modlitwy), a o piętnastej, gdy jadę odebrać córkę ze szkoły, odmawiam koronkę do Bożego Miłosierdzia.

Wszystko, o czym teraz opowiadam, przychodzi naturalnie. Chcę obecności Ducha Świętego w moim życiu, więc staram się żyć z Nim w zgodzie przez cały dzień. Prosić o przewodnictwo, o prowadzenie. Co nie oznacza, że niekiedy nie wywijam orła i nie popełniam błędów. Kiedy czuję, że zaczyna mi „odpalać” i mam za duże oczekiwania w stosunku do życia i ludzi, wówczas biorę swoje „berło” i szoruję toaletę (śmiech).

Jako młoda dziewczyna wyruszyła pani z rodzinnego domu… Nie była to łatwa sytuacja.

Wyjechałam z domu, gdy miałam czternaście lat. W moim rodzinnym domu nie było nadmiaru miłości, wsparcia, szacunku i tego wszystkiego, nad czym sama w dorosłym życiu pracuję. A mimo to bardzo tęskniłam za tym domem. Za chlebem ze smalcem i tak dalej. Mama zawsze naznaczała chleb znakiem krzyża. Chłonęłam te delikatne podmuchy duchowości, jakże dalekiej od wzniosłych ideałów.

Dostałam się do szkoły muzycznej oddalonej od domu o dwie godziny drogi pociągiem. Nie było możliwości, bym dojeżdżała codziennie. Po kilku miesiącach chciałam wracać i wówczas… moja mama skłamała, że nie ma możliwości, abym przeniosła się do pobliskiego ogólniaka. Nie pamiętam już, jakich użyła argumentów, abym w końcu dała sobie spokój z tym powrotem do domu.

Dziś wiem, że ona chciała mi oszczędzić tego, co działo się w naszym domu. Wyzwisk, bijatyk, skutków alkoholizmu i narkomanii. Oddała mnie na wychowanie ludziom i z perspektywy czasu wiem, że to najlepsze, co mogła dla mnie zrobić. Trafiłam na mądrych ludzi. Jestem przekonana, że mama się o to modliła. Mama nigdy nie mówiła mi: „Ania, zasuwaj do kościoła, bo jak nie, to to, czy tamto”. Mama sama do niego szła. Nie dla księdza, z którym wielokrotnie się nie zgadzała, jak gadał głupoty z ambony. Lecz dla Boga.

Będąc dzieckiem siedziałam obok mamy w kościele i wierciłam się, pytając co chwilę, kiedy koniec i biadoląc, że mi się nudzi. Mama na to: „To nie słuchaj, tylko bądź cicho, proszę, bo inni słuchają”. Chyba już wtedy, zamiast słuchać kazania, zaczynałam w wyobraźni pisać swoje pierwsze książki. No i, mimo wszystko, chłonęłam jakby przy okazji Bożego Ducha.

Mówi pani o sobie, że jest osobą z wypracowaną pogodą ducha. Jak to się robi?

Starać się nie wchodzić w dialog z leniem. Z lenistwa często bierze się dużo smutku. Siedzimy na kanapie i biadolimy, że „to” czy „tamto” nam się nie udało, a inni mają lepiej. Przyjmij, że masz wszystko, czego potrzebujesz do tego, aby wzrastać, wstań z kanapy i działaj. Od biadolenia nikomu jeszcze nie przybyło. A jak chcesz się polenić, to nie narzekaj, że nie masz „tego”, czy „tamtego”. Ciesz się chwilami lenistwa, bo i one są w życiu potrzebne. Byleby nie trwały nazbyt długo, bo skończą się smutkiem.

Człowiek potrzebuje czuć się potrzebny. Dla zdrowia psychicznego lubi czuć, że coś do świata wnosi. Wnośmy zatem z pokorą i oddaniem. Róbmy, co do nas należy. Służmy innym i nie umniejszajmy sobie w tej służbie. Ktoś powie: „Ale ja tylko sprzedaję warzywa, wielkie mi halo”. Odpowiem na to: Ja bez tych twoich warzyw nie ugotuję zupy, będę głodna i nie napiszę książki. Jesteś mi potrzebna, potrzebny. Ja jestem potrzebna tobie. Wszyscy jesteśmy potrzebni sobie. Żyjmy w symbiozie i oddaniu. To klucz do zachowania pogodnych serca i twarzy.

Czy zdradzi pani, w której książce jest najwięcej pani przeżyć i emocji?

Zawsze mówię, że w tej ostatniej, w tym przypadku w powieści „Maleńka”, bo tę najbardziej pamiętam (śmiech).

A tak poważnie, to powiem wprost. Kiedyś wstydziłam się mówić, że dużo jest moich emocji w moich książkach. Wolałam być taka, niby profesjonalna i tak dalej. Opowiadać o dystansie, jaki mam do pracy, do moich publikacji. Prawda jest taka, że niekiedy trudno mi ten dystans zachować, może dlatego, że piszę książki tak, jakby nikt nigdy miał ich nie czytać. Mam tu na myśli sposób, w jaki Pani na przykład pisze pamiętnik. Rozumiemy się, prawda? Pani go chowa w zamkniętej szufladzie, a ja oddaję go dziesiątkom tysięcy ludzi. Moja przyjaciółka mówi że, i tu zacytuję: „ Ania, ale masz jaja”.

Może je mam, może nie mam. Nie wiem. Wiem jedno, nie będę ludziom wciskać ciemnoty. Piszę, bo czuję do tego powołanie. Chciałabym uniknąć łatki „pluszowej autorki”, która pisze, co jej każą. Nazywam się Niemczynow, piszę o tym, co uważam za ważne do przekazania. Nie zawsze są to opowieści łatwe i przyjemne. Z założenia one mają nieść dla odbiorcy jakąś lekcję. 

Dlaczego pisze pani książki… o miłości?

Powiedziałabym raczej, że nie tyle o miłości, co o emocjach. Uwielbiam je „rozkminić”. Zresztą, bardzo lubię to słowo. „Rozkminiam” w swoim życiu bardzo często. Z tych „rozkminek” powstają opowieści o ludziach i dla ludzi. Kiedyś, na początku drogi pisarskiej martwiłam się o to, kto będzie te książki czytał. Teraz po prostu robię swoją robotę, a do efektów staram się nie przywiązywać.

Pan Bóg wie, gdzie posłać moje historie. Ufam Mu. Ufam Mu do tego stopnia, że jeśli kiedyś zabierze mi pióro i da znak, że „to by było na tyle, Niemczynow, siadaj dziecko”, to odejdę. Nie obiecuję, że bez żalu, bo w swej ludzkiej słabości pewnie będę fikać i prosić o jeszcze, gdyż kocham tę pracę, ale… niech będzie wola Twoja. W tym wszystkim jest sens. Staram się go trzymać.

Kim jest dla Pani Bóg? Zdarza się, że złości się Pani na Niego, czy raczej dominuje wdzięczność w tej relacji?

A pewnie, że się złoszczę. Złoszczę się na niektóre radykalne nauki, których pewnie w swoim małym rozumku nie do końca potrafię pojąć. Wciąż, jak wspomniałam, mam wiarę mniejszą od ziarnka gorczycy. Niedawno odbyliśmy z mężem rekolekcje dla małżeństw. Wie pani, że gotowało się we mnie, gdy słyszałam głoszone tam pewne prawdy? Myślałam, że wyskoczę z krzesła. Nie chciałam tego słyszeć, chociaż wiedziałam, że we wszystkim jest racja. Chyba jak każdy z nas, wolałabym być nieustannie głaskana przez Pana Boga. Chciałabym, aby On mnie wywyższał i pomagał iść przez życie gładziutko, jak po maśle. A tak nie jest! Kłóciłam się z Nim, jak moje sakramentalne małżeństwo wisiało na włosku. A jakże! Kłóciłam się, gdy zachorowałam i groziło mi usunięcie całej macicy. Gdzie jesteś? Pytałam. Dlaczego?

A dlaczego nie, Ania? - odpowiadałam, sobie sama. Zejdź na ziemię, dziewczyno. Nie jesteś pępkiem świata. Bierz dobro z tego zła i nie maż się, bo to w niczym nie pomaga. W ostatecznym rozrachunku z tych wszystkich kłótni zawsze wychodziło na to, że Bóg ma rację, a ta ujawniła się w późniejszym czasie w mojej codzienności.

Najnowsza książka pojawi się już w maju. Gdzie była pisana i co miało największy wpływ, na jej powstanie?

Właśnie ruszyła przedsprzedaż powieści „Maleńka”. Cieszę się przeogromnie. Książka inspirowana jest wieloma prawdziwymi wydarzeniami. Odbyłam z synem podróż do Stanów Zjednoczonych. To był nasz wspólny prezent na jego osiemnaste, a moje czterdzieste urodziny. Spotkaliśmy na tej wycieczce pewną grupkę lekarzy. Ja piszę, nawet, gdy nie piszę, więc w trakcie tej podróży zjawił się pomysł, który następnie został przelany na karty książki. Gdzie pisałam? W domu, na swojej kanapie, bez fanfar. W ciszy, w towarzystwie moich psów i przy odgłosach świeczki z drewnianym knotem. Wierzę, że Pan Bóg dyktował - jak wszystkie moje książki. Moim marzeniem jest, aby po odłożeniu mojej publikacji na półkę, słowa w niej zawarte rezonowały w Czytelniku. Podobno mi się to udaje. Chwała Panu!

Jest Pani rozpoznawalną pisarką z gronem wiernych czytelników. Jakie to emocje? Jak nie wpaść w samouwielbienie w takiej sytuacji? I skąd czerpać pomysły zaskakujące czytelników?

Uwierzy mi Pani, jak powiem, że ja nie czuję się nikim wyjątkowym? Naprawdę tak jest. Powiem więcej, gdy patrzę na cały regał moich książek, niekiedy nie wierzę. Ale że jak? - pytam. To niby ja to napisałam? Nie… nie ma takiej opcji. Sama w życiu nie dałabym rady. Zawsze przed pracą mówię: „Dobra, Panie Boże, dyktuj proszę, tylko w miarę możliwości szybko, jakbyś mógł, okej? Bo muszę jeszcze obiad ugotować, odpisać na listy Czytelników, odebrać córkę ze szkoły, umyć toaletę, wyprowadzić psy na spacer. Sam widzisz, że nie mam za dużo czasu, więc dajesz, Kochany, dajesz”. (śmieje się)

Niekiedy Pan Bóg mnie słucha i dyktuje sprawnie. A niekiedy trzyma mnie przed komputerem, że przysięgam, i przepraszam za słowo, ale doświadczam „płaskodupia”. Wtedy wiem, że mam trochę spokornieć. Niech ci się nie wydaje, Niemczynow, że ty tu rozdajesz karty (śmiech). I dobrze, że tak jest. Składam pokornie dłonie, przymykam oczy i poddaję się. Nie jestem jakąś tam wielką, rozpoznawaną pisarką, lecz człowiekiem, jak każdy z nas. Lubię tę pokorę. Jest mi z nią dobrze. Ona trzyma mnie w pionie. 

*Anna H. Niemczynow - autorka bestsellerowych powieści obyczajowych. Codziennie szuka szczęścia bez powodu i coraz częściej je odnajduje. Dzień zaczyna wraz ze wschodem słońca. Pierwszą godzinę po przebudzeniu poświęca Bogu. Medytuje, modli się. Jest żoną i mamą. Rodzina jest dla niej najważniejsza. Już raz straciła wszystko. Doświadczyła rozwodu, przeżyła orzeczenie nieważności sakramentu małżeństwa. Wielbicielka pielgrzymek.