Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
List do biskupów, delegatów i pracowników sądu
Łatwiej było mi pisać list do sprawcy niż do Was. Jestem wściekła – jak dzikie zwierzę zapędzone w kąt przez myśliwych, pełna złości, gotowa do walki. Mimo że to Wy mnie tam zagoniliście, i tak jesteście przekonani, że awanturuję się niepotrzebnie i bez powodu. Przecież wszystko przebiega zgodnie z prawem.
Tak mnie tym swoim prawem rąbnęliście w twarz, że prawie skoczyłam z dachu.
Trudno mi pisać do Was wszystkich jednocześnie, bo wiem, że są między Wami dobrzy, empatyczni i kompetentni ludzie. Jeśli więc jesteś przekonany o tym, że każdą ze spotkanych ofiar potraktowałeś tak dobrze, jak potraktowałbyś własną matkę, proszę, nie czytaj dalej. To nie będzie do Ciebie. Tobie chcę podziękować za każde szczere „przepraszam”, za czas poświęcony naszej sprawie, za inicjatywy pomocowe, które wspierasz lub prowadzisz. Myślę, że Jezus ukrzyżowany w nas wszystkich patrzy na Ciebie z ogromną wdzięcznością.
Jeśli jednak znalazłeś w sobie na tyle odwagi, żeby przyznać, że mogłeś coś zrobić lepiej, posłuchaj: mam dość. Mam dość tego, że interpretujecie prawo w taki sposób, żeby narobić się jak najmniej. Dość tego, że „wykonujecie tylko swoją robotę”, a człowieka macie w dupie. Dość tego, że wiecie wszystko i na każdy temat, a w dodatku jesteście w tym na tyle butni, że spotykając się ze skrzywdzonym, pieprzycie farmazony o tym, że powinien złożyć siebie samego w ofierze za Kościół. Sami się złóżcie w ofierze – czy jedynym poświęceniem, na które Was stać, jest poświęcenie nas?
Wszyscy, którzy nie poradzili sobie z tym, kogo napotkali na drodze do kościelnej sprawiedliwości, i odeszli, obciążają Wasze sumienie. To Wasza odpowiedzialność, że tam, gdzie mieliście być ojcami, staliście na straży własnych czterech liter jak najemnicy zadowoleni z tego, że odwalili swoją robotę. Funkcje takie jak Wasze wymagają znacznie więcej.
Sposób, w jaki w procesach kanonicznych traktowane są ofiary, to zbrodnia na nadziei, pełne subtelnego sadyzmu bluźnierstwo w stosunku do ofiary Chrystusa. Wstydźcie się własnej „przyzwoitości”, „pobożności” i „sprawiedliwości”, którymi nas przybijacie do krzyża, a razem z nami – Jezusa. Wstydźcie się, póki macie jeszcze czas na wstyd. Kiedyś Chrystus przyjdzie w chwale i upomni się o każdego skrzywdzonego, pominiętego, niewysłuchanego. Mam nadzieję, że wtedy ze wstydu w końcu zamilkniecie.
Jestem dla Was zwykłą kartką papieru, na której spisano zeznania. Uważacie, że powinnam być wdzięczna za możliwość ich złożenia i nic więcej nie może mnie interesować. Moją spokojną próbę rozmowy o pozycji ofiary w procesie kanonicznym zbywacie w kilku pobożnych zdaniach.
Nie wiecie, jaki mam kolor oczu. Nie widzieliście ran na moim ciele. Nie macie pojęcia, o czym śnię nocami, jakie są moje marzenia, jak brzmi mój głos. Nie poznalibyście mnie na ulicy. Nie wiecie, co jest moim sensem, dlaczego kocham Jezusa, w jaki sposób wstaję z kolan w kolejnych epizodach depresyjnych. Wszystko, co wymagałoby zaangażowania, jest Wam tak fundamentalnie obce...
Widzę w moich słowach mnóstwo złości i jadu. Jest mi smutno. Nie chciałam tego. Kiedy przychodziłam do Was po raz pierwszy, drugi, trzeci, miałam nadzieję na spotkanie w atmosferze bliskości, szacunku. Tymczasem jednak każda kolejna rozmowa utwierdzała mnie w przekonaniu, że jestem dla Was tylko wrzodem – takim, który śmierdzi, którego lepiej za bardzo nie dotykać, który przeszkadza w codziennym funkcjonowaniu.
To wcale nie X sprawił, że czuję się, jakbym na stałe już zamieszkała na peryferiach Kościoła.
To wcale nie X.
Jest to fragment książki Tośki Szewczyk „Nie umarłam. Od krzywdy do wolności”, Wydawnictwo WIĘŹ 2023. Tytuł pochodzi od redakcji Aleteia.pl.