separateurCreated with Sketch.

Nie porównuj się do innych, ale pytaj, do czego powołuje Cię Bóg

Mężczyzna na szczycie góry zastanawia się nad życiem
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Bóg nie stworzył nas i nie powołał wedle jednego ustalonego schematu. Każdy jest wyjątkowy, niepowtarzalny i każdego z nas Bóg zaprasza do służby w bardzo indywidualny i niepowtarzalny sposób.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Służyć, czy nie służyć?

Chyba każdy, kto szczerze i uczciwie wzrasta w wierze i buduje relację z Bogiem, staje prędzej czy później przed tego rodzaju pytaniem: służyć, czy nie służyć? Albo raczej: jak służyć Bogu w tej sytuacji życiowej i w tym powołaniu, w którym się znajduję?

Tego rodzaju dylematy są zupełnie zrozumiałe. Naturalne jest, że gdy nasza wiara się umacnia, a więź z Bogiem coraz bardziej zacieśnia, gdy wzrastamy w rozmaitych kompetencjach, przybywa nam teologicznej wiedzy, albo nawet – po prostu – Kościół staje się naszym domem i coraz lepiej się w nim czujemy, pojawia się w nas pytanie o wnoszenie w tę wspólnotową rzeczywistość czegoś od siebie.

Wszak zarówno Kościół jako ciało Chrystusa składające się z licznych członków ma wiele potrzeb, jak i cała ludzka społeczność, która jakoś do Kościoła przynależy, choć często z nim się nawet nie identyfikuje, daje nam wiele powodów do aktywności. Czy nie jesteśmy zaproszeni do ewangelizacji, rozmaitych działań apostolskich i misyjnych? Czy papież Franciszek nie powtarza, że aby ewangelizować i świadczyć o Chrystusie, nie trzeba wcale szczególnych kompetencji – podstawą jest doświadczenie Jego miłości w swoim życiu? Niby to wszystko wydaje się oczywiste, a nawet pociągające. Lecz jednocześnie wielu chrześcijan myśli o tym z dużą niepewnością i lękiem.

Czy jesteśmy w stanie dać z siebie coś więcej?

Jak mam służyć Bogu, żyjąc w rodzinie, pracując zawodowo, wychowując dzieci? Gdzie tu czas na dodatkowe spotkanie w parafialnej wspólnocie, ewangelizacyjne akcje, misyjne wyjazdy? Czy każdy ma być jak Paweł i Barnaba? Czy mamy wszystko porzucić, aby głosić Chrystusa? Oczywiście, intuicyjne czujemy, że wcale nie o to chodzi. Nawet wśród pierwszych chrześcijan nie wszyscy wyruszali w apostolskie podróże, podporządkowując całe życie głoszeniu kerygmatu.

Tłumaczymy też sobie, że pierwszym podstawowym powołaniem jest rodzina, i że w niej przede wszystkim jako chrześcijanie mamy się realizować. Czasami jednak takie wyjaśnienie wcale nas nie przekonuje. Bo czy nie „zaklinamy” w ten sposób rzeczywistości i sami siebie nie usprawiedliwiamy? Czy nie jesteśmy w stanie dać od siebie niczego więcej Chrystusowi i Kościołowi?

Pułapka pierwsza – jeden model powołania

W tego rodzaju myśleniu kryje się podwójna pułapka. Przede wszystkim utajone przekonanie, że jest jakiś jeden, wyjątkowy i uprzywilejowany model służenia Bogu – ten na wzór pierwszych apostołów – a każdy inny jest tylko jakąś jego niedoskonałą namiastką. To błąd przede wszystkim dlatego, że Bóg nie stworzył nas i nie powołał wedle jednego ustalonego schematu. Każdy jest wyjątkowy, niepowtarzalny i każdego z nas Bóg zaprasza do służby w bardzo indywidualny i niepowtarzalny sposób, dopasowany do naszych predyspozycji, stanu życia, zdolności i możliwości.

Zamiast więc oglądać się na innych czy porównywać, trzeba raczej zapytać się, do czego ja, osobiście, jestem przez Boga zaproszony – do jakiej drogi Bóg wzywa mnie w tym momencie życiowym, w którym się znajduję, i przy tych uwarunkowaniach, którym podlegam.

Pułapka druga – motywacja

Drugi rodzaj niebezpieczeństwa to motywacja. Dlaczego w ogóle myślę o służeniu Bogu? Czy to pragnienie faktycznie wynika z mojego duchowego rozwoju? A może chcę się Bogu przypodobać i zasłużyć na jakąś szczególną nagrodę, na przykład – na zbawienie? Albo jeszcze gorzej: chcę służyć, by uniknąć kary; żeby nie stać się w oczach Boga chrześcijańskim „darmozjadem”?

Obie motywacje są toksyczne i prowadzą nas na manowce. Wszak na miłość ani się nie zasługuje, ani tym bardziej nikt jej na nas nie może wymusić. Tym bardziej nie czyni tego Bóg. Niemniej, jeśli chcemy mu służyć, to obok pytania, do czego zaprasza nas Bóg, musimy sobie postawić i drugie: dlaczego w ogóle tego chcemy? To pytanie o motywacje. Jest ono ważne, tak ważne, że pewne światło rzuca na nie sam Jezus.

Bóg Ojciec szanuje tych, którzy służą Jezusowi

W Ewangelii według św. Jana znajduje się ciekawy fragment, w którym znajdujemy takie oto słowa:

A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec (J 12, 26)

Słowo τιμάω (timao), które zazwyczaj tłumaczy się jako „uczcić”, znaczy dosłownie: „szanować”, „poważać”. Można więc powiedzieć, że tego, kto służy Jezusowi, Ojciec Niebieski darzy szczególnym szacunkiem. To bardzo ważne. Zazwyczaj szanujemy bowiem tego, kto ma dla nas jakieś wyjątkowe znaczenie, komu jesteśmy za coś wdzięczni. A zatem na naszą autentyczną i wierną służbę, Bóg odpowiada szacunkiem i wdzięcznością.

To również inspiracja dla naszych motywacji. Jeśli bowiem pytamy, jaka jest właściwa motywacja naszej służby Bogu, to z pewnością nie powinny nią być ani lęk przed karą, ani chęć zasłużenia na miłość. Natomiast może, a nawet powinno nią być pragnienie sprawienia Bogu przyjemności.