separateurCreated with Sketch.

Chłopka, rodzicielka, karmicielka. Mam ją w genach

Staruszka siedząca na ławeczce przy płocie na polskiej wsi
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marta Piotrowska - 11.10.23
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Chłopki, nasze babki, te przed i powojenne opiekunki skromnych domostw, były ciekawe wielkiego świata, ale ten ich, najbliższy, trochę mniejszy, zmuszał do poruszania się w dobrze znanych przestrzeniach egzystencji.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Mówią, że Pan Bóg stworzył wieś, a diabeł miasto. Mimo wszystko do miasta właśnie ciągnęły zawsze tłumy szukające lepszego życia, bo wieś nie była miejscem anielskim, czasem tylko sielskim, może spokojnym. Wieś rodziła, miasto konsumowało. A jeśli wieś była tak ważnym filarem rozwoju społecznego, to nie można nie zauważyć ogromnej w tym roli kobiety – chłopki, rodzicielki, karmicielki.

Chłopka – mam ją w genach

Jako uczennica szkoły średniej dojeżdżająca z małej wioski do miasta wojewódzkiego bardzo wstydziłam się swego pochodzenia. Jedyna w klasie byłam ze wsi, z dziada pradziada gospodarskie dziewczę musiałam odnaleźć się wśród miastowych, postępowych koleżanek. Trochę zakompleksiona, próbowałam schować swą tożsamość. Wstydziłam się tego, że moja mama, moje babcie nie zdobyły żadnych zawodów wyuczonych, nie pracowały na tzw. „państwowym”. Nie jestem pewna, czy były bezgranicznie szczęśliwe, pracując zbyt ciężko w jeszcze niezmechanizowanym średniej wielkości gospodarstwie. Na pewno nie widziały siebie samych w innych rolach.

Pretekstem do takich reminiscencji stała się dla mnie nowa publikacja Joanny Kuciel-Frydryszak pt. „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Ta książka o charakterze reportażu jest opowieścią o każdej z nas, o naszych korzeniach. Bo we wszystkich nas płynie krew tych dzielnych kobiet, które na swych barkach dźwigały takie ciężary codzienności, których nie podniósłby kulturysta z siłowni. To nie jest opowieść o delikatnych niewiastach, dbających o swój drobiazgowo wykreowany wizerunek. Z książki Kuciel wyłania się portret kobiety, o której prawa na wsi nikt nie walczył, a ona sama musiała być silną rzeczniczką własnego istnienia i przetrwania.

Chłopka – bohaterka swej doli i niedoli

Chłopki, nasze babki, te przed i powojenne opiekunki skromnych domostw, były ciekawe wielkiego świata, ale ten ich, najbliższy, trochę mniejszy zmuszał do poruszania się w dobrze znanych przestrzeniach egzystencji. Ich celem podróży była święta, dana przez Stwórcę, troska o przedłużenie rodu i wykarmienie go darami Nieba. Chłopka – bohaterka swej doli i niedoli większość swego życia podporządkowała sianiu, pielęgnowaniu i zbieraniu plonów. Czyniąc sobie ziemię poddaną, była robotnicą na morgach męża i panią, żoną, matką w swojej izbie. W dzień święty widziała trochę więcej świata i kultury w parafialnym kościele. Mogła się wtedy pokazać – kolorowa, przystrojona dobrym obyczajem. Może nie zawsze była nieskazitelnie czysta i niewinna, ale kobiecą czułość i wrażliwość kierowała również w stronę patronów z poświęconych obrazów. Bo przecież bez Boga ani do proga.

Jest godna podziwu, bo przyjmuje jako dar każdy dzień z jego biedami i wyzwaniami. Bo płacze po cichu z bezsilności, skarżąc się niewidzialnym pocieszycielom. Śmieje się głośno, zaśpiewa też czasem tak z głębi duszy. Nie ma czasu, by snuć się z kąta w kąt. Ma po co i dla kogo żyć, a że jej czasem tak ciężko na sercu... Wie, że nieraz podzieli los traktowanych przedmiotowo i nie zmieni tych okrutnych reguł twardego świata. Żadnej pracy się nie wstydzi, tyle warta, ile jej zapał i chęć do działania. Jest zaradna – mistrzyni robienia wszystkiego z niczego. Specjalistka od cudów – musi rozmnożyć jedzenie, którego nie ma. Podzielić zapałkę na czworo zmuszona do oszczędności.

Ma przyjaciółki – powierniczki niektórych swych sekretów (za wiele pleść nie ma sensu). Nie pija z nimi kawki, ale za to umawiają się na wspólne szatkowanie kapusty, kopanie kartofli. W letniej spiekocie gromadami zbierają te żniwiarki każdy kłos zboża ze ścierniska. Chłopek nie rozpieszcza los, choć chciałyby tak po prostu odsapnąć nieco albo i czasem wypłakać w przyjacielski rękaw wszystkie rozpacze dnia powszedniego. Potrzeba jej czasem uwagi, współczującej obecności. Ma dzieci, ma męża, przynależy do kogoś, jest niezbędna. Bywa szczęśliwa, tak głęboko, może i duchowo spełniona, pobożna, pobłogosławiona, gdy o łaski prosi.

Mieszkanki wsi dzisiaj

Dziś na polskiej wsi już nie ma chłopek, spotkać można rolniczki (niektóre z nich decydują się szukać mężów w telewizji). Prowadzą ogromne przedsiębiorstwa na wsi, są szefowymi, tworzą sieć agroturystycznych atrakcji dla zmęczonych mieszczuchów. Bo ciągnie nas wszystkich do natury, do prostoty skansenów, do braku komplikacji od czasu do czasu, do mentalnego resetu. Współczesne mieszkanki wiosek w polu nie pracują jak jeszcze 30 lat temu, jak dawniej, gdy „chłop potęgą był i basta”. Jednak w niemal każdej wsi chwali się swą działalnością jakieś koło gospodyń wiejskich. Troszczą się te grupy kobiet o zachowanie kolorytu tradycji i obyczaju danego regionu, angażując się również w działalność okołoparafialną. Do łask wraca kunsztowne rękodzieło, wszelkiego rodzaju ozdoby, bibeloty sławiące talent i cierpliwość wiejskich artystek.

Dobrze pamiętam jeszcze te zimowe popołudnia mojej mamy, gdy między obiadem a wieczornym dojeniem krów siadała przy kuchennym stole i wyszywała, dziergała, szyła. Wtedy byłam zbyt niecierpliwa i nie rozumiałam takiej formy relaksu. Niestety, już nie mogę pokazać mamie obrazków, które wyszyłam haftem krzyżykowym.

Może też i wraca dziś moda na ekologię. A może jednak po prostu to my wracamy do tak naturalnych i ukochanych zajęć naszych babek. Bo przecież to lepiej smakuje, co się samemu wyhoduje. I dlatego tylu chętnych do degustacji na dorocznych dożynkach, świętach ziemniaka, dniach pieroga czy zalewajki.

Nigdy nie powinnam się była wstydzić. Dziś otaczam czcią te spracowane, popękane, szare, szorstkie, niewypielęgnowane dłonie naszych matek i babek – naszych chłopek. Dłonie urobione po łokcie, grzebiące się w ziemi, siejące i zbierające plony swojego przywiązania do naturalnego stworzenia. Dłonie, które wyciągały gorący chleb z pieca i dłonie czyniące dziecku znak krzyża na czole na dobranoc. Chylę swe nieinteligenckie czoło przed naszymi babkami, które, mimo że cudzych mądrości nie czytały, więcej od niejednego mędrca  wiedziały o życiu. 

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.