Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Dopiero teraz, kiedy opowiadałam naszą historię, uświadomiłam sobie, że wiele ważnych rzeczy w naszej rodzinie zdarzyło się akurat w Boże Narodzenie” – mówi Magda Olek pod koniec naszej rozmowy w ich domu w Józefowie koło Otwocka. Niedługo małżonków czeka kolejne ciekawe wydarzenie – 6 stycznia razem z najmłodszym synem, Jasiem, będą odgrywać rolę Świętej Rodziny podczas Orszaku Trzech Króli w Warszawie.
Z brzuszka i z serduszka
Łukasz Olek żartuje, że od większości rodziców różni ich głównie to, że przeżywają rodzicielstwo w odwrotnej kolejności. Zaczęli od nastolatków (trojga na raz!), a skończyli na pieluchach – bo Jaś ma teraz rok i trzy miesiące. Tylko Janek jest dzieckiem „z brzuszka”, a pozostałe są „z serduszka”, czyli adoptowane.
Pobrali się w 2004 r. Magda jest z wykształcenia germanistką i fotografką, ale od lat zajmuje się dziećmi i domem. Łukasz jest informatykiem i przedsiębiorcą, rozwija firmę Framky.
Po latach bezskutecznych starań o dziecko pomyśleli o adopcji. Chcieli adoptować niemowlę, ale w 2010 r. dzięki siostrze Magdy, która pracowała jako wolontariuszka w domu dziecka, poznali mieszkające tam rodzeństwo: 15-letniego Sebastiana, 13-letnią Paulinę i 11-letniego Patryka. Zostali ich „rodziną zaprzyjaźnioną”. Ten termin oznacza ludzi, którzy odwiedzają dzieci, zapraszają ich do siebie na weekendy lub święta, utrzymują z nimi kontakt. „W pewnym momencie zabieraliśmy ich do siebie co tydzień. Wszyscy się cieszyliśmy, ale rozstania w niedzielny wieczór były strasznie trudne – smutek, dziecięce buzie przyklejone do szyb na pożegnanie… W końcu zapytaliśmy ich, czy chcieliby, żebyśmy zostali rodziną” – wspomina Magda. Dla nikogo nie była to łatwa decyzja – także dla dzieciaków, które obawiały się kolejnej dużej zmiany w swoim życiu.
Pierwsza rozmowa na ten temat odbyła się w okolicach Bożego Narodzenia. Do dziś dobrze pamiętają, że w pokoju stała choinka.
Dom na dobre i na złe
Wychowywanie trojga nastolatków, którzy zostali doświadczeni przez życie, było pięknym czasem, choć pełnym niestandardowych wyzwań. Dzisiaj najstarsze dzieci są już dorosłe, pracują. Patryk ma już syna, więc Magda i Łukasz zostali (bardzo młodymi) dziadkami.
„Nasze najstarsze dzieci dobrze wiedzą, że mają u nas swój dom. Przychodzą tutaj dzielić się swoimi radościami, ale też problemami.” – mówi Magda. Często pomagają. Paulina na przykład co jakiś czas podejmuje się opieki nad maluchami, a rodziców wysyła gdzieś na weekend.
Maria, Józef i Gabriel
Tuż przed Bożym Narodzeniem w 2015 r. Olkowie adoptowali Gabrysia, a w 2019 r. – Marysię. I wtedy historia potoczyła się w sposób, którego chyba nigdy by nie przewidzieli. W czasie załatwiania procedur adopcyjnych, kiedy Marysia była w pogotowiu opiekuńczym, dostali wiadomość, że biologiczna mama dziewczynki urodziła kolejne dziecko. Trafiło ono do tego samego pogotowia, więc kiedy odwiedzali Marysię, poznali również jej brata. Wtedy spełniło się marzenie Magdy, żeby opiekować się dzieckiem od samego początku – pierwszy raz wzięła Józia na ręce, kiedy ten miał zaledwie dwa dni. Złożyli od razu dokumenty o adopcję dwojga dzieci.
Gabriel, Maria, Józef… Tak, skojarzenia z Ewangelią nie są przypadkowe. „Nasza podróż ku rodzicielstwu była pełna trudnych decyzji i wątpliwości. Odwagi dodawała nam wiara w Miłość i przekonanie, że każde dziecko zasługuje na dom pełen ciepła i bezpieczeństwa” – mówi Łukasz Olek.
Niespodzianki
Ale to nie koniec historii. W 2021 roku Magda miała sen. Śniło jej się, że jest w ciąży i że urodzi dziewczynkę, Elżbietę. Dwa dni później dowiedzieli się, że na świat przyszła siostra Marysi i Józia. Mama dała jej na imię … Elżbieta. „To był dla nas znak. Wcześniej nie zastanawialiśmy się nad adopcją kolejnego dziecka, ale teraz zaczęliśmy myśleć o przyjęciu Eli do naszej rodziny” – wspomina Łukasz. Na ostateczną decyzję mieli jeszcze trochę czasu, bo od urodzenia dziecka do uruchomienia procesu adopcyjnego zazwyczaj mija co najmniej pół roku.
Pewnego dnia byli na adoracji Najświętszego Sakramentu. Kiedy wyszli z kościoła, podeszła do nich przyjaciółka, która znała ich problem z niepłodnością, i powiedziała, że kiedy modliła się w ich intencji, zobaczyła w myślach taki obraz: Łukasz stoi przed Maryją, a ta wkłada mu do rąk maleńkie dzieciątko. Odebrali to jako kolejne potwierdzenie, że Ela trafi do ich rodziny.
Test ciążowy w Wigilię
Dwa miesiące później, w Wigilię Bożego Narodzenia, Magda powiedziała do męża, że dziwnie się czuje i chyba zrobi test ciążowy. „Nie rób – odpowiedział Łukasz. - Znowu będziesz płakała kilka dni”. Test dał pozytywny wynik! Potem zrobiła jeszcze kolejne – w pierwszy i drugi dzień świąt. Po 17 latach małżeństwa Magda zaszła w ciążę.
„Byliśmy bardzo szczęśliwi, ale co w tej sytuacji z Elą?” – zastanawiali się Tym razem wątpliwości, były szczególnie uzasadnione. Czy dadzą radę? Czy to będzie najlepsze rozwiązanie dla małej Elżbiety? Poza tym przecież inne małżeństwa też czekają na dzieci. Zdecydowali się zaufać Opatrzności. Kolejny raz. Powiedzieli sobie, że jeżeli ośrodek adopcyjny do nich zadzwoni, to się zgodzą.
Wiosną kolejnego roku dostali telefon z ośrodka. Ela trafiła do nich tydzień po porodzie Janka.
Nie lepsi i nie gorsi
„Wszystkie nasze dzieci wiedzą, jak do nas trafiły. Jest to dla nas coś naturalnego – ani lepszego, ani gorszego. Każda rodzina ma swoją historię, my mamy akurat taką”– mówi Magda.
Pewnego razu jechali windą z jakąś starszą panią. Spojrzała na Gabrysia i powiedziała: „Jaki piękny chłopiec, a jaki podobny do taty!”. „Uśmiechnęliśmy się z Magdą do siebie, po czym odpowiedziałem: ‘Tak, ma geny po tacie’” - opowiada Łukasz.
Kiedyś Gabryś z entuzjazmem skonstatował, że spotkało go w życiu wielkie szczęście, bo ma aż cztery mamy. „Jedna to Matka Boża. Druga to mama, która mnie urodziła. Trzecia to ty, bo mnie adoptowałaś. A czwarta to moja matka chrzestna” – wyjaśnił Magdzie.
Olkowie nie uważają się za bohaterów i nie lubią, kiedy ktoś próbuje ich tak nazywać. „Nasze doświadczenie pokazuje, że rodzicielstwo nie musi podążać standardowymi ścieżkami, a każdy wybór serca prowadzi do czegoś pięknego i wartościowego. Czasem trzeba cierpliwie czekać na rzeczy, o których marzymy. Ale nie muszą być to lata zmarnowane. My marzyliśmy o urodzeniu dużej gromadki. Nasz pierworodny urodził się w zeszłym roku, kiedy mieliśmy już siedmioro dzieci. Lepszego scenariusza byśmy sami nie wymyślili” - podsumowuje Łukasz.