Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Prolog, 45-50
"Trzeba więc nam ustanowić szkołę służby Pańskiej. Spodziewamy się, że w tym ustanowieniu nie zarządzimy niczego uciążliwego. Lecz gdyby nawet trafiło się coś trudniejszego, stosownie do słusznych powodów, celem wykorzenienia wad lub zachowania miłości, to nie wzdragaj się od razu przejęty strachem przed drogą zbawienia, której początek jest z konieczności trudny.
W miarę jednak, jak się postępuje w życiu wspólnym i wierze, rozszerza się serce i z niewysłowioną słodyczą miłości biegnie się drogą przykazań Bożych. Abyśmy, nie odstępując nigdy od tego nauczania i pozostając w tej nauce aż do śmierci w klasztorze, zasłużyli przez cierpliwość być uczestnikami męki Chrystusa, aby Pan uczynił nas współdziedzicami Jego królestwa. [Amen.]" *
Od Chrztu do szkoły służby Pańskiej
W tym momencie święty Ojciec Benedykt przechodzi jednym ruchem od rozważań o życiowych konsekwencjach Chrztu, jego obietnic i Łaski – do wyjawienia własnego zamiaru, dla którego sprecyzowania została spisana cała Reguła. Ponoć Patriarcha mnichów Zachodu zredagował swój tekst nie przed założeniem pierwszego klasztoru, lecz już z doświadczeniem zakładania kolejnych małych wspólnot mniszych. W każdym razie można powiedzieć, że przechodzi tu od wspominanego już wcześniej osobistego doświadczenia „zbudowania domu na Skale” do woli „założenia szkoły służby Pańskiej”: chce stworzyć pole, na którym „przygotowanie do walki pod świętym posłuszeństwem” będzie się odbywało i świadomie, i z determinacją, i społecznie.
„Szkoła”, schola – to słowo, które dla starożytnych było pełne i energii, i pewnej świeżości, a na pewno było ćwiczeniem podejmowanym dla zwycięstwa. Nie wywoływało skojarzenia ze standaryzacją i upupianiem. Dzisiaj, słysząc: „szkoła służby Pańskiej”, powinniśmy spróbować poczuć, jak wiele byłoby w tym „szkoły komandosów” lub „szkoły muzycznej”, a nie poczciwej szkoły podstawowej. Ale i tej ostatniej też, jej niezbędnej prozy.
Jest to szkoła „służby Pańskiej”, Dominici servitii. Już tutaj można dostrzec znane zamiłowanie benedyktynów do kultu Bożego, do świętej Liturgii: ćwiczenia tego zespołu zmierzają zawsze do występu w „teatrze jednego Widza”, a raczej – do dołączania się do śpiewu Aniołów i uwielbienia sprawowanego przez Starców, tych z Apokalipsy (Ap 4-5). Dokonywane w tym działaniu „zwrócenie do Pana” ma przemienić, nawrócić działających, a więc kult i uświęcenie są tu połączone.
Szkoła służby Pańskiej: ćwiczenie dla duszy
Zatem Benedykt rzuca hasło tworzenia – na gruncie radykalnie pojętego zobowiązania Chrztu – pewnej placówki elitarnej. Jednak w żadnym razie nie powinniśmy myśleć, że chciał zbudować tej „szkole” legendę i mit, podobnie jak pragną ich podekscytowani chłopcy: zapowiadając, że „to tylko dla twardzieli” etc. Jeszcze wiele razy, czytając Regułę, przekonamy się, że klasztor benedyktyński to nie jest miejsce dla ludzi chcących sobie dogodzić „wyczynem”. Gdy się popatrzy na powstające dzieło Benedykta, najpierw w zestawieniu z inspirującym go monastycyzmem wschodnim, a potem – z italską Regułą Mistrza (której całe fragmenty przejęła Reguła benedyktyńska), a w końcu z monastycyzmem iroszkockim, jest oczywiste, że Benedyktowa „szkoła służby Pańskiej” musiała się wielu monastycznym „twardzielom” wydawać „zbyt liberalna”, „za miękka”, wręcz „leciutka”. Zostawmy te westchnienia „twardzielom” wszystkich czasów i horyzontów, niech idą w pokoju bić swe rekordy. W genotyp życia benedyktyńskiego została wpisana obojętność na takie rywalizacje: benedyktyńska pax to także pokój w podążaniu swoim szlakiem górskim bez porównywania go z innymi.
Benedykt nie chce „ustanawiać” nic surowego ani „nazbyt trudnego”. Zrozumiejmy to podwójnie: najpierw tak, że surowość i trudność nie są celem życia mniszego (mimo że – jak już wspomniano – znajdują się zawsze w tym życiu); po drugie, że w takim razie nie należy, nie trzeba samemu „ustanawiać” przeszkód – wystarczy, że do ćwiczenia będą te trudności i przeszkody, które powstają bez naszego ludzkiego „ustanawiania”.
Radykalizm i pokora w życiu benedyktyńskim
Oczywiście Reguła nie zaprasza nigdzie do „łatwej Łaski”, zastrzeżenia świętego Benedykta nie znaczą, że choćby przez moment zamierza on trzymać swych synów pod kloszem łatwego chrześcijaństwa. Przecież mówi wyraźnie, że całe ćwiczenie w klasztorze to taki rodzaj cierpliwości, przez który człowiek staje się uczestnikiem Męki Chrystusa! Ta „cierpliwość” boli, kosztuje, trudzi. Jednak mistrzostwo w tej sytuacji polega raczej na nieuchylaniu się od trudów, które przychodzą, a nie na wybieraniu ich sobie lub wytwarzaniu ich dla innych.
W klasztorach świętego Benedykta nie ma ani zawodów w wybieraniu sobie krzyża, ani narad nad tym, jak przychodzący Krzyż zminimalizować. W rozdziale o przyjmowaniu nowicjuszy przeczytamy, w jaki sposób Opat ma obowiązek nauczyć kandydata, żeby szybko zobaczył wszystkie „rzeczy przykre i trudne”, które znajdują się na drodze. Jedne z nich przychodzą od współbraci, od warunków życia w tym a nie innym klasztorze; inne – są rozpoznaniem własnych słabości, co w klasztorze idzie przecież szybko; w końcu – jest też i druga strona miłości, która wzrasta przy zbliżaniu się do Boga: to obiecane w Regule uczestnictwo w Krzyżu to dla człowieka grzesznego dotknięcie czyśćca; ból i oczyszczenie w jednym.
Mówi Reguła: „Nie uciekaj od razu, przejęty strachem”. Jest w tej „szkole” dużo zachęty do wystartowania z tego punktu, w którym się jest, bez nadmiernego, blokującego zawstydzenia – przez zwykłe wejście w obowiązki codzienności tej wspólnoty, gdzie ma się – powinno się mieć – to zgoła rolnicze podejście do tego, co ma rosnąć: dajmy czas czasowi, nie śpieszmy się, lecz spokojnie korzystajmy z czasu.
Obok życia wiary - życie wspólnoty
Poprzednio, idąc za tekstem Reguły, przypatrywaliśmy się konsekwencjom wiary. Ciekawe, że na końcu tego Prologu święty Benedykt stawia obok wiary „życie wspólne” – jakby było czymś równie niezbędnym dla „rozszerzenia serca” i „pobiegnięcia drogą przykazań Bożych”. Zdanie sobie z tego sprawy jest absolutnie niezbędne dla zrozumienia ducha benedyktyńskiego, a właściwie – zdrowia tego ducha, być może bardziej niż kiedykolwiek potrzebnego naszej epoce indywidualizmu, równocześnie cherlawego i zazdrosnego o swą „prywatność” zwłaszcza w sprawach wiary. To benedyktyńskie życie wiary odbywa się zawsze – i ma rosnąć – przez wejście w żarna „życia wspólnego”, między ludzi rozmaitych, w pracach z nimi i dla nich.
„Nie odstępując nigdy od nauki Pana…” Łacina ma tu to słowo: doctrina, a chodzi w nim o wszystkie światła przychodzące od Boga do ludzi, cały ten strumień Pisma, Tradycji. Spory Mabillona i de Rancégo, benedyktynów z trapistami w wieku XVII, to jedna z okazji do tego, żeby zrozumieć, jak poważnie traktuje się w klasztorach św. Benedykta „naukę Bożą”, potrzebę jej zgłębiania bez popadania w naiwność, że wystarczą pobożne „praktyki”, ich karność etc. Święty Benedykt chce, by jego synowie „wytrwali w prawdzie” Bożej, a nie tylko ćwiczyli się w ascezie.
* Fragment "Reguły" św. Benedykta w tłumaczeniu o. Bernarda Turowicza OSB opublikowany w serii Źródła Monastyczne pt. "Reguła Mistrza. Reguła św. Benedykta"