Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Mój mąż Marek, gdy zmagaliśmy się z jego postępującą chorobą, powtarzał: „Wyzdrowieję, bo nie oddam cię nikomu”. A ja mu odpowiadałam: „Kochanie, to ja ci zazdroszczę, bo ty idziesz już do Pana Jezusa i ty już Go zobaczysz, a ja jeszcze muszę czekać”. Pan Bóg powołał go do siebie w marcu 2017 r., po dwóch latach przygotowań do śmierci. Wcześniej wspólnie podjęliśmy decyzję, która jest dla mnie ogromną łaską, że moje wdowieństwo ofiaruję Chrystusowi, stając się Jego oblubienicą.
Uzdalnia powołanych
Moja decyzja była jednoznaczna, a dojrzewała w życiu małżeńskim i rodzinnym. Doczekaliśmy się trójki dzieci – z których dwoje jest już w niebie – i czterech wnuków. Wielkim darem jest dla mnie wiara moich rodziców i to, że wychowali swoje dzieci w wierze. Przede mną już moja siostra Daniela została wdową konsekrowaną. Było to dla mnie umacniającym świadectwem. Decyzja, by podążyć tą samą drogą, jest dla mnie źródłem ogromnego szczęścia.
Przygotowanie do konsekracji pod opieką ks. bp. Wojciecha Skibickiego trwało pięć lat. Spotkania, rekolekcje, dni skupienia. To wszystko pozwoliło mi ostatecznie wyzbyć się obaw. Kiedy weszłam głębiej w nauczanie Kościoła, zrozumiałam, że Pan Bóg nie powołuje uzdolnionych, a uzdalnia powołanych. Jednak aby to dostrzec i przyjąć, konieczna jest łaska. To On zaprasza mnie i uzdalnia do tego, bym już od rana powierzała Mu swoje serce i wszystkie działania. Sama nie umiałabym się do tego przygotować.
Niezmiernie ważna w czasie przygotowania, a następnie trwania na drodze powołania wdowy konsekrowanej jest rola spowiednika i kierownika duchowego. Mam tę łaskę, że jest to ten sam kapłan. Tego, co Pan Bóg składa w nasze serca, często nie jesteśmy w stanie wydobyć bez pomocy kierownika duchowego. Przez osobę kierownika On sprawia, że umiemy przybliżać się do Niego, odkrywając Go w głębi swojego serca.
Biorę całymi garściami
W przeżywaniu swojego wdowieństwa czuję bardzo mocno opiekę i obecność Świętej Rodziny, a zwłaszcza św. Józefa. Wielką zaś pomoc w „praktykowaniu” wdowieństwa odkryłam w Pierwszym Liście św. Pawła do Tymoteusza (1 Tm 5, 4-6). „Jeśli zaś jakaś wdowa ma dzieci albo wnuki, niechże się one uczą najpierw pieczołowitości względem własnej rodziny i odpłacania rodzicom wdzięcznością. Jest to bowiem rzeczą miłą w oczach Bożych. Ta zaś, która rzeczywiście jest wdową, jako osamotniona złożyła nadzieję w Bogu i trwa w zanoszeniu próśb i modlitw we dnie i w nocy. Lecz ta, która żyje rozpustnie, [za życia] umarła”.
Poświęcenie się Bogu oznacza więc, że najdrobniejsze słowa, gesty, całą codzienność, każdą modlitwę, każde wzniesienie serca – chcę ofiarować Bogu. Nazywam to modlitwą nieustanną. On jest moim Bogiem, moim Przyjacielem, moim Wszystkim, czyli – Oblubieńcem. On mnie wybrał, On mnie prowadzi. Ja mogę tylko odkrywać to, co On chce mi dać. I czerpię z Niego całymi garściami.
Wiele osób, wiedząc, jaką decyzję podjęłam, pytało, nie orientując się, co to za forma życia: „Dlaczego idziesz do zakonu? Po co ci to?”. Bliżsi krewni wiedzieli, że jestem w stanie wdowieństwa konsekrowanego i że jeżdżę na jakąś formację, uczestniczę w jakichś spotkaniach. Syn, gdy drukowaliśmy zaproszenia na uroczystość konsekracji, zaczął dopytywać, jak to będzie wyglądało. Co to jest tak naprawdę? Czy ja będę gdzieś „poza”? Czy nie będę im już pomagała? „Będę – mówiłam – ale Chrystus będzie moim Oblubieńcem i sprawy formacji będą odtąd priorytetem. Jeśli będzie np. wybór między uczestnictwem w rekolekcjach a wyjazdem na wakacje, to zawsze pierwsza będzie formacja”.
Nie ma nic ważniejszego!
Nauczycielką zawsze była i jest dla mnie Mama Maryja. Ona nieprzerwanie była moją Wspomożycielką i drogą do Boga. W 2009 r. zostałam zelatorką koła Żywego Różańca w parafii. Tak bardzo się tym zachwyciłam, zachłysnęłam, że prawdopodobnie w jakimś stopniu popadłam w pychę. Wtedy brakowało mi jeszcze poczucia odpowiedzialności. Dopiero służąc, zaczęłam to rozumieć. Owszem, różaniec zawsze kochałam, zawsze był moją modlitwą, ale nie zawsze tę modlitwę rozumiałam.
Zaczęłam odkrywać, że jest to rozważanie, jakby czytanie Pisma Świętego w swojej duszy, kontemplacja, spotkanie z żywymi osobami. Modlitwa wdowy zaś to przede wszystkim Msza Święta, brewiarz, Pismo Święte. Wdowa nie ma ważniejszego zajęcia. Wszystko inne to jest już chęć zdobywania czegoś. Ważne są lektura dokumentów Kościoła, żywotów świętych, pokarm całej nauki Kościoła, ale najważniejsza jest służba. Na przykład przez modlitwę w kaplicy przy zmarłych – nikomu jej nie odmawiam. Modlitwą wspieram nieustannie kapłanów. Służę też w kościele, dbając o czystość bielizny kielichowej. Mówię, że… piorę bieliznę Panu Jezusowi. Podobnie jak św. Tereska, która przy tej czynności mówiła, że przygotowuje pieluszki dla Pana Jezusa.
Bardzo mnie dotyka, gdy jakaś wdowa mówi, że jest samotna. Od razu widać, że nie ma relacji. A przecież nasz Pan Jezus jest żywym Bogiem. Tęskni za nami, tak nas kocha, tak pragnie z nami rozmawiać. Zawierzam te kobiety, prosząc Ducha Świętego, aby zobaczyły, że samotna nie jest samotna. Chrystus jest z nami w relacji. I zachęcam do tego, by odkryć to, co mnie samą kiedyś bardzo zbudowało. Kiedy bowiem rozważałam czwartą tajemnicę radosną różańca, w mojej duszy wyryła się mocno postawa prorokini Anny. Jak to możliwe? Anna tylko siedem lat była żoną, a później, aż do 84. roku życia pozostawała w świątyni dniem i nocą. To było dla mnie niewyobrażalne!
„Nie, to nie dla mnie” – myślałam początkowo. Jednak kiedy zbliżał się moment podjęcia decyzji, dotarło do mnie, że ta kobieta nie zmarnowała swojego wdowieństwa. Bo można swoje wdowieństwo zmarnować! Będę zawierzać Bogu każdą kobietę, która pochowała męża, by mogła i chciała zostać wdową konsekrowaną. Oczywiście to jest też stan dla mężczyzn – wdowców. To piękny stan dla osób, które chcą być z Panem Bogiem. Niektórzy może jeszcze o tym nie wiedzą. Szukają czegoś w samotności. Wierzę, że Pan Bóg nimi pokieruje. Bo On nas kocha i chce dla każdego jak najlepiej. Według mnie nie ma piękniejszej drogi dla wdowy.
Historię pani Ireny Kwaśnej spisała Monika M. Zając.
Historia pochodzi z listopadowego numeru czasopisma "Różaniec", wydawanego przez siostry Loretanki.
Temat listopadowego numeru katolickiego miesięcznika jest przewidywalny: - coś o śmierci
lub zmarłych; coś o ojczyźnie i patriotyzmie!
Jesienny „Różaniec” mieści się w tym schemacie, a mimo to zaskakuje tematami i autorami, którzy je omówili. Wiodącym wątkiem jest wdowieństwo – rzeczywistość bardzo powszechna lecz przemilczana, nawet przez duszpasterzy, którzy mówią o rodzinach, małżeńskiej miłości i wierności, a zapominają, że sakramentalna przysięga zawiera słowa: „aż do śmierci!”… i wielu nie myśli: „co będzie dalej?”. Zapraszamy do zapoznania się z całością numeru: www.rozaniec.eu