Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Aleteia: Ciężki dzień?
S. Nikodema: O tak! Dziś różne trudności w Domu do pilnego rozwiązania, a wczoraj byłam z jedną z naszych mieszkanek, Karoliną, na onkologii w Warszawie. Towarzyszę jej od ponad roku. To takie codzienne towarzyszenie, bycie obok, kiedy potrzebują wsparcia.
To musi być ogromne obciążenie emocjonalne. Jak Siostra radzi sobie z tyloma wyzwaniami naraz? Gdzie ładuje baterie?
Bywa ciężko. Mam 86 mieszkańców, a do tego dochodzi około 75 pracowników. Razem tworzymy taką dużą rodzinę. A jak to w rodzinie – zdarzają się napięcia i konflikty. Moja rola polega na tym, by to wszystko scalać i szukać rozwiązań. To niełatwe, ale też daje poczucie sensu. Czasem bywam naprawdę wyczerpana, jak dziś, i czuję, że potrzebuję jakiegoś przełomu. Wtedy szukam ciszy – chwili, kiedy mogę po prostu być sama, w ciszy i modlitwie. W takich momentach nie muszę nic mówić, ale wewnętrznie dzieje się bardzo wiele. Wiem, że Bóg mnie słucha w trakcie.
Brzmi, jakby to był rodzaj duchowego ukojenia.
Dokładnie. To dla mnie najważniejsze. Czasem żartuję, że dobrze, że mam męża – w sensie Boga – bo On wszystko przyjmuje. To daje mi ulgę. Wiem, że nie jestem z tym wszystkim sama. W naszym świecie, pełnym pośpiechu, nawet życie konsekrowane ma swoje wyzwania. Ludzie myślą, że za klasztornymi murami dzieje się coś zupełnie innego, ale tak naprawdę mierzymy się z podobnymi trudnościami, tyle że na innej płaszczyźnie.
Mieszkańcy czują, że to miejsce jest dla nich prawdziwym domem?
Tak, i to nasz największy sukces. Przykład? Rok temu przyjęliśmy do domu rodzeństwo – pięcioletnią Monikę i trzyletniego Oliwiera. Już po miesiącu, gdy wracali z jednodniowej wycieczki, mówili, że chcą wracać „do domu”. To było wzruszające. Ich wcześniejsze życie było trudne – trzyletnia dziewczynka opiekowała się młodszym bratem, dbała, by mieli co jeść. Dziś mają bezpieczne miejsce, do którego chcą wracać.
A jak jest z dorosłymi mieszkańcami?
Dla wielu z nich to jedyny dom, jaki znają. Karolina, o której wspominałam, mieszka tu od czwartego roku życia – dziś ma 44 lata. Z kolei nasze starsze mieszkanki, które mają około 60 lat, spędziły tu całe swoje życie. W 2017 roku zmieniono zasady przyjmowania mieszkańców – wcześniej trafiały tu tylko dzieci i młodzież, teraz przyjmujemy także dorosłych.
Nasza społeczność jest różnorodna, ale przestrzeń jest ograniczona – mamy tylko 86 miejsc dla naszych mieszkańców. Przyjmujemy dzieci w różnym wieku: niektóre trafiają do nas mając zaledwie 2 miesiące, inne 3-4 lata, a teraz, po latach, te same osoby mają po 30, 40, nawet 50 lat. Najmłodsza mieszkanka, Livia, ma teraz 2 lata i 3 miesiące, a najstarsza, pani Maria ma obecnie 78.
Życie w takiej społeczności, gdzie większość stanowią kobiety…
(Siostra Nikodema śmieje się) To prawdziwa mieszanka emocji. Bywa burzliwie, ale staramy się utrzymywać równowagę. Na co dzień trzeba się wspierać, rozmawiać, a czasem po prostu wyrażać emocje w sposób konstruktywny, bo życie pod jednym dachem nie jest łatwe. Gdy trafiają do nas chłopcy, którzy są zazwyczaj braćmi naszych Mieszkanek, to z czasem szukamy dla nich miejsc w pobliżu, np. w Broniszewicach, by mogli być blisko i odwiedzać swoje siostry. Każdy przechodzi swoje etapy – burze hormonów, bunty, a później stopniowo odnajduje harmonię.
Jesteście jak anioły i pewnie macie anielską cierpliwość.
Na przykład Karolina – kiedyś zbuntowana nastolatka, a teraz, jak to mówią panie, „do rany przyłóż”. To pokazuje, że z czasem dojrzewamy, odkrywamy pasje i budujemy relacje. Martyna to kolejny przykład. Trafiła do naszego domu z ogromnym buntem w sercu – niełatwo było jej się odnaleźć. Jednak wszystko zmieniło się, gdy poznała Mariusza, chłopaka z domu chłopaków. Ich relacja zaczęła ją przemieniać. Martyna zrozumiała, że chce, aby Mariusz miał o niej dobre zdanie, i przestała się kłócić z dziewczynami.
Zamiast chaosu, który wcześniej ją otaczał, zaczęła żyć bardziej harmonijnie. Czasem pytają mnie, czy te relacje prowadzą do głębszych więzi, np. małżeństw. Mamy parę, która jest razem od 20 lat, ale ich miłość wyraża się w prostych gestach: wspólnym spacerze, małym prezencie, trzymaniu się za ręce. To dla nich szczyt szczęścia.
Nie oznacza to, że brak tu emocji! Anetka, dziewczyna Mariusza, jest bardzo zazdrosna. Nawet inne dziewczyny w domach, do których Mariusz jeździ na imprezy, wiedzą, że "to chłopak Anetki". Relacje te bywają zaskakująco głębokie i pełne emocji. Czasami czuję się jak swatka. Gdy Martyna i Mariusz mieli przerwę, próbowałam ich pogodzić. Martyna twierdziła, że żaden inny chłopak jej nie interesuje – to musiała być miłość! Gdy udało mi się zorganizować ich kolejne spotkanie, Martyna była szczęśliwa, a ja miałam satysfakcję, że znowu wszystko się ułożyło.
Jak siostra ocenia codzienne wyzwania związane z utrzymaniem domu?
Borykamy się z codziennością, szczególnie w kwestii utrzymania domu i zapewnienia wynagrodzeń dla pracowników. Środki, które otrzymujemy od państwa, niestety pozostają na minimalnym poziomie. Ostatnio wprowadzono dodatek motywacyjny, ale to program czasowy, który wkrótce się skończy. Nie wiemy, co będzie dalej – czy wprowadzone zostaną trwałe rozwiązania, czy tylko tymczasowe łagodzenie sytuacji.
Sytuacja domów pomocy w Polsce jest obecnie bardzo trudna. Pojawia się niepewność – czy starczy na pensje, opłacenie rachunków? Prosty przykład: od kilku miesięcy czekamy na rachunek za prąd, bo trwa kalkulowanie taryf chronionych. Kiedy w końcu przyjdzie, jest to kwota, która dosłownie zwala z nóg. W takich momentach nie pozostaje nic innego, jak prosić o wsparcie.
Czy siostra czuje, że Boża Opatrzność działa w takich sytuacjach?
Zdecydowanie tak. Ponad dwa lata temu, gdy tu przyjechałam, podjęłyśmy decyzję o rozpoczęciu remontów. To było za czasów gdy siostra Tymoteusza, była tu dyrektorem i wydawało się niemal niemożliwe do zrealizowania. A dziś? Wyremontowałyśmy już cztery grupy mieszkalne, ponosząc koszty rzędu kilkuset tysięcy złotych, a może i ponad miliona. Nie uwierzyłabym wtedy, że uda się to osiągnąć.
Pomoc przyszła z różnych stron – parafianie, dobroczyńcy, fundacje. Na przykład, podczas kwest, które organizowałyśmy, udało się dotrzeć do prezesów firm czy organizacji charytatywnych. Dzięki ich wsparciu powoli zbierałyśmy fundusze, a prace posuwały się naprzód.
Niedawno miałyśmy kolejne dowody Bożej Opatrzności. Co roku staramy się, by nasi Mieszkańcy dostali na Święta prezenty. Szukamy akcji, osób które takie paczki organizują. W tym roku niestety jedna z takich akcji zrezygnowała z organizacji paczek dla naszych Mieszkańców. Wtedy zrodził się pomysł, by szukać „Mikołajów” przez Facebooka. Szczerze? Nie wierzyłam, że się uda. Nasz profil nie ma dużego zasięgu – posty zbierają po 100 lajków, komentarzy jest kilka. A jednak...
Wystawiłyśmy listę 14 osób z marzeniami. Po 15 minutach wszyscy mieli swoich „Mikołajów”. Kolejne grupy? To samo. W sumie sześć grup znalazło wsparcie, a na końcu jeszcze ludzie pytali, czy mogą zrobić ogólne paczki. To przerosło nasze oczekiwania. Teraz już wiemy, że w przyszłym roku śmiało możemy organizować podobną akcję.
Czy rozważałyście inne formy zbiórek? Na przykład licytacje?
Tak, licytacje jako forma darowizn to coś, co mogłybyśmy zorganizować. Na razie prowadzimy bardziej klasyczne zbiórki, np. na pilne potrzeby zdrowotne. Niedawno mieliśmy zbiórkę na szczepionkę dla naszej najmłodszej mieszkanki. Ma ona jedną nerkę, która jest zagrożona przez bakterie. Jedna dawka szczepionki kosztuje 8 tysięcy złotych.
Dzięki ludziom dobrej woli, w godzinę udało się zebrać potrzebną kwotę. Kilka miesięcy później konieczne były dwie kolejne dawki – koszt 16 tysięcy. Tym razem zajęło to kilka dni, ale jedna osoba pokryła koszt całej szczepionki. To dla nas dowód, że Boża opatrzność działa. Każdy problem, który nas spotyka, znajduje swoje rozwiązanie – choć czasem w sposób, którego byśmy się nie spodziewały.
Dzieci pytają o swoje niepełnosprawności?
To ciekawe, bo dzieci w ogóle nie widzą swojej niepełnosprawności jako problemu. One nawet nie rozumieją, co to znaczy być niepełnosprawnym. Nie analizują tego, nie rozmawiają o tym. Co więcej, w większości uważają się za osoby w pełni sprawne. Odróżniają tylko to, kto porusza się na wózku, a kto chodzi samodzielnie, i na tym się kończy ich postrzeganie różnic. Ich nieświadomość w tej kwestii jest dla nich rodzajem ochrony. Dzięki temu nie martwią się swoją sytuacją, co sprawia, że są szczęśliwe takie, jakie są. To daje im niezwykłą radość życia, którą zarażają wszystkich wokół.
Jakiś przykład?
Oczywiście. Mamy tu Karolinę, która jest ciężko chora – ma raka z przerzutami, a jej stan jest bardzo poważny. Zamiast skupiać się na swojej chorobie, Karolina myśli o świętach, planuje robótki ręczne i żyje codziennością. Niedawno wymknęła się z grupy pod pretekstem odpoczynku, a poszła do nauczycielki, żeby omówić swoje projekty. Kilka miesięcy temu siedziała w kaplicy i zapytała: „Co ja mogę Panu Bogu ofiarować? Może moją chorobę?” Powiedziała to w taki sposób, że aż chciało się płakać. Ja bardzo przeżywam jej stan, ale ona zupełnie inaczej. Dla niej to nie jest temat do rozpamiętywania. Ona bardziej martwiła się o swoją mamę, która wczoraj bardzo płakała. To dzieci pełne świętości, zupełnie jakby były z innego świata. Zdarza się, że mówimy, że one nas wyprzedzają w drodze do nieba o sto mil. A jak coś potrzeba, to prosimy przez nie – ich modlitwy zawsze zdają się być wysłuchane.
Czy takie sytuacje dzieją się na co dzień?
Tak, czasem zdarzają się naprawdę drobne, ale wyjątkowe sytuacje. Karolina, mimo swojego stanu, ma niesamowitą wiarę. Na przykład, gdy jedziemy gdzieś samochodem i nie ma miejsc parkingowych, proszę ją o modlitwę. I nagle – pojawia się miejsce, zazwyczaj tuż przy drzwiach wejściowych. Raz zdarzyło się inaczej – Karolina była w szpitalu, a ja jechałam ją odebrać. Nie pomodliłam się tak, jak zwykle prosiła Karolina, i nie mogłam znaleźć miejsca. Krążyłam bezskutecznie. To pokazuje, że jej modlitwy mają w sobie coś wyjątkowego, jakby miała szczególną łączność z Panem Bogiem.
Czy ta wiara i sposób patrzenia dzieci wpływają na siostrę i innych opiekunów?
Zdecydowanie. Ich podejście do życia i wiara są ogromnym wsparciem dla nas wszystkich. Dzieci uczą nas prostoty i zaufania, nawet w najtrudniejszych sytuacjach. To one inspirują nas, byśmy bardziej wierzyli w Bożą opatrzność i potrafili cieszyć się każdą chwilą, niezależnie od okoliczności. No, i w ich towarzystwie musimy zwolnić. Przeważnie pędzę przez cały dzień, załatwiam mnóstwo spraw, a idą korytarzem, zostaję „wciągnięta” do pokoju, by z kimś posiedzieć, porozmawiać, wypić kawę. Kiedy mam gorszy dzień i zupełnie niespodziewanie dziewczynka z zespołem Downa – zatrzymuje się przy mnie, łapie za rękę i mówi, że mnie kocha – to humor wraca natychmiast.
Jeśli mogłaby Siostra poprosić o wielki „świąteczny cud” dla Domu Dziewczyn, co by to było?
Przede wszystkim marzę o współpracy, zarówno w samym domu, jak i z otoczeniem. Prosta życzliwość i empatia w codziennych kontaktach – czy to z urzędami, czy ze służbą zdrowia – otwiera wiele drzwi. To byłby prawdziwy cud – byśmy umieli się lepiej rozumieć i wspierać nawzajem.
Jeśli chodzi o potrzeby materialne, wciąż jesteśmy w trakcie remontów. Dom jest duży, więc kiedy skończymy w jednym miejscu, za kilka lat trzeba będzie zaczynać od nowa. Aktualnie pilnie potrzebujemy środków na remont jednej z grup mieszkalnych oraz wyposażenie łazienek. Zawsze też przydadzą się środki na bieżące utrzymanie.
Pomimo tych trudności jestem pełna nadziei. Wierzę, że ludzie nadal będą otwarci na pomoc, a Pan Bóg dalej będzie nad nami czuwał.
Dom Dziewczyn można wesprzeć przez ich stronę. Informację o bieżących potrzebach znajdziecie w mediach społecznościowych.