separateurCreated with Sketch.

Bł. Władysław Bukowiński. Polski ksiądz w heroicznej walce z ateistycznymi pustyniami ZSRR

ks. Władysław Bukowiński
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Łukasz Kobeszko - 11.09.16
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Polski duchowny dokonał rzeczy niemożliwej. Był czynnym kapłanem i apostołem w państwie zwalczającym religię, w jego oddalonej od Europy części, zamieszkanej głównie przez muzułmanów i prawosławnych.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Ks. Władysław Bukowiński

Pochodzący z Berdyczowa ksiądz (1904-1974), który na początku lat 30. XX w. obejmował pierwszą parafię w małopolskiej Rabce, w miejscowości zamieszkałej przez niemal sto procent praktykujących katolików, nie przypuszczał, iż niedługo Opatrzność rzuci go aż do Kazachstanu i pustynnych ziem Azji Środkowej, wchodzących wówczas w skład ZSRR. Na tereny, gdzie liturgia mszy świętej i sakramenty nie były codziennym i wrośniętym w życie doświadczeniem, ale odległym i przez wiele lat niezrealizowanym marzeniem garstki polskich i europejskich zesłańców.

Zarówno w stalinowskich łagrach, jak i w czasach antyreligijnych prześladowań ks. Bukowiński pozostał przykładem kapłana wiernego sakramentalnemu powołaniu do zbawiania dusz. Na pustyni – nie tylko geograficznej, ale również i przede wszystkim – pustyni ducha, na której codziennie przekonywano ludzi, że Boga nie ma, tym bardziej, że nie widzieli go nawet radzieccy kosmonauci, niewielkiej garstce wiernych pokazywał swoim przykładem, że Bóg żyje.

Gdzie? W swoim prześladowanym Kościele objawia się w cudzie niedzielnej liturgii odprawianej tajnie na stepie i w prywatnych mieszkaniach, w łasce miłości i przebaczenia prześladowcom, w radosnym spotkaniu z każdym człowiekiem, niezależnie czy pełniącym funkcję partyjnego aktywisty, będącym kazachskim muzułmaninem, ukraińskim grekokatolikiem czy rosyjskim prawosławnym.

W oku ateistycznego cyklonu

Aby dobrze zrozumieć sytuację, w jakiej działał wyniesiony na ołtarze kapłan, należałoby przede wszystkim uzmysłowić sobie, że prześladowania chrześcijan w ZSRR po rewolucji październikowej były jednym z największych cierpień, które dotknęły wszystkich wyznawców Chrystusa w historii ludzkości.

Do momentu wybuchu II wojny światowej większościowy Kościół w ZSRR – Cerkiew prawosławna, miała tylko czterech czynnych biskupów, a dziesiątki tysięcy duchownych zamordowano tuż po samej rewolucji oraz w czasie tzw. antyreligijnych pięciolatek, zapoczątkowanych wysadzeniem w powietrze Soboru Chrystusa Zbawiciela w Moskwie w 1931 r.

Tak samo tragiczny los dotknął obecną na terenach ZSRR i dawnej Rosji społeczność katolicką. Według różnych szacunków liczyła ona kilkaset tysięcy wiernych w obrządku łacińskim, bizantyjskim i ormiańskim. W jej skład wchodzili nie tylko Polacy, ale również Litwini, Łotysze, uniccy Białorusini i Ukraińcy, Ormianie, Czesi i Słowacy, Niemcy oraz stosunkowo nieliczna, aczkolwiek elitarna i wywodząca się z warstw arystokratycznych lub inteligenckich grupa rosyjskich konwertytów na katolicyzm.

Pod okiem KGB

Na progu II wojny światowej w ZSRR nie działał czynnie żaden katolicki biskup, nie istniały zgromadzenia zakonne i przytłaczająca większość parafii (w 1941 r. było ich zaledwie dziesięć na całym, ogromny terytorium od Białorusi po Władywostok wraz z… ośmioma czynnymi kapłanami, zazwyczaj w podeszłym wieku).

Ludzie wierzący zeszli wówczas do podziemia. Zarówno prawosławni, jak i katolicy spotykali się często na tajnych modlitwach w domach prywatnych i ustronnych miejscach chroniących przed wszechobecnym okiem KGB.

Mógł wrócić do Polski. Odmówił

NKWD aresztowało go już w 1940 r. w ukraińskim Łucku. Po zwolnieniu z łagru w 1954 r. ks. Władysław Bukowiński, będący przedwojennym obywatelem Polski, nie skorzystał z możliwości repatriacji do ojczyzny i nie oddał paszportu obywatela ZSRR. Wiedział, że jako pasterz nie może opuścić powierzonego mu małego stada wiernych.

Po nakazie władz wyjechał do Karagandy, gdzie otrzymał urzędowe wezwanie do podjęcia pracy fizycznej w charakterze stróża. Wyniszczony kilkunastoletnim pobytem w obozie, rozpoczął jednak tajną działalność duszpasterską, odwiedzając m.in. prawie cały obszar Kazachskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, jak również sąsiedni Tadżykistan.

Znowu w więzieniu

Kolejny areszt, trwający trzy lata, nie złamał jednak kapłana. Wierni, których spotykał na swojej drodze, mieli możliwość przystąpienia po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat do sakramentów.

Spowiadał w więzieniach, fabrykach, na dworcach kolejowych, a liturgię odprawiał wprost na odludnym stepie, w zaciemnionych mieszkaniach w blokach, piwnicach oraz wśród ogródków działkowych. W „tajnych” mszach ks. Bukowińskiego uczestniczyli ludzie różnych narodowości, a homilie wygłaszał najczęściej w zrozumiałym dla wszystkich wiernych języku rosyjskim.

Na początku lat siedemdziesiątych, gdy już mocno podupadł na zdrowiu, władze wyraziły zgodę na jego wyjazd do Polski. W czasie pobytów w ojczystym kraju przebywał głównie w Krakowie i okolicach, gdzie spotykał się regularnie z kard. Karolem Wojtyłą.

Dobrowolny powrót na kazachski step

Znów mógł wybrać bez porównania spokojniejszą i bezproblemową emeryturę w Polsce, wiedział jednak, że potrzebują go na dalekich, kazachskich stepach.

Większość świadków życia duchownego podkreślało, że pomimo swoich ciężkich przeżyć i represji, jakie spadały na niego przez prawie trzydzieści lat życia w ZSRR, nigdy nie poddał się postawie nienawiści i odwetu. Modlił się za swoich prześladowców, a nawet im nie okazywał pogardy czy niechęci. Usiłował zrozumieć trudne i zawiłe losy każdego człowieka, ludzi pozostających w różnych sytuacjach osobistych: żyjących w związkach z niekatolikami oraz niewierzącymi.

Powtarzał wszystkim, że jest tylko ewangelicznym, „nieużytecznym sługą” posłanym z sakramentami i słowem Bożym do wszystkich ludzi, niezależnie od ich narodowości, poglądów lub sytuacji społecznej. Dzięki jego postawie wielu tych, którzy mieli okazję go spotkać, na nowo zrozumiało wagę i znaczenie sakramentów świętych na drodze życia religijnego i konieczności dawania nieraz cichego i mało spektakularnego, ale konsekwentnego świadectwa wiary chrześcijańskiej w świecie wszechobecnej pogardy dla Boga, dobra i Chrystusowej miłości bliźniego.

Gdy umierał – w szpitalu w Karagandzie, w apogeum rządów Leonida Breżniewa – nie mógł przypuszczać, że po niespełna trzydziestu latach jego grób w Karagandzie nawiedzi znajomy hierarcha z Krakowa, który w międzyczasie został papieżem.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!