W greckiej wersji Starego Testamentu zwanej Septuagintą zdanie to ma inną postać: „I widział Bóg wszystkie rzeczy, które uczynił, i były one bardzo piękne”.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W ostatnie wakacje zwiedzałem z rodziną Toruń. Oglądaliśmy również kościół pw. NMP Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II. Nieoczekiwanie na dziedzińcu obok spiżowego posągu Świętej Rodziny natknęliśmy się na o. Tadeusza Rydzyka, który pierwszy zagaił rozmowę. Spytał skąd jesteśmy i takie tam… A potem na odchodne powiedział: „Mają państwo takie piękne dzieci, że to chyba nie własne, ale pożyczone”. Właściwie nie wiem, jak to rozumieć. Że niby ja i Moja Żona nie jesteśmy tak urodziwi, jak nasze dzieci? Co do siebie, to bym się nawet zgodził, ale co do Mojej Żony, to już bym polemizował. Nie polemizowałem jednak, bo Ojciec Dyrektor z pewnością chciał być po prostu miły.
Po co w ogóle wspominam o tym epizodzie? Ponieważ chciałbym teraz napisać na temat piękna i na temat dzieci. Prawdę mówiąc znam też dzieci brzydkie. No niestety… A jednak nawet te brzydkie dzieci są w oczach swoich rodziców zazwyczaj są piękne. Autentycznie tak jest!
Kiedy urodziła się moja córka, wydawała mi się najpiękniejsza na świecie, choć była wtedy pomarszczona, czerwona i miała jakąś uczuleniową skazę. Kiedy urodził się mój synek, miałem takie same odczucia. Myślę, że prawie każda matka na oddziale położniczym uważa swoje dziecko za najpiękniejsze. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest banalnie prosta! Bo patrzy na swoje dziecko Z MIŁOŚCIĄ.
Jak wiadomo, kiedy Bóg stwarzał świat, widział, że to, co stwarza jest dobre. To stwierdzenie powtarza się jak refren. W greckiej wersji Starego Testamentu zwanej Septuagintą zdanie to ma jednak inną postać: „I widział Bóg wszystkie rzeczy, które uczynił, i były one bardzo piękne” (por. Rdz l, 4. 10. 12. 18. 21, 25. 31). Tłumacz zamienił hebrajskie słowo „tow” (dobre) na greckie „kalos” (piękne). To co mówi Bóg podczas stwarzania świata, stało się dzięki temu swoistym wyznaniem miłosnym. Bóg powtarza z zachwytem „To jest piękne”, bo jest zakochany w swoim dziele.
Mam bratanka, który skończył już 25 lat. Jest teraz mężczyzną przewyższającym mnie o głowę i tęższym ode mnie. Gdybyśmy mieli się siłować na rękę, przegrałbym z kretesem. Od dawna już możemy razem chodzić na piwo… A ja ciągle łapię się czasem na tym, że widzę w nim to dziecko, które podawałem do chrztu, tego malca, z którym układałem klocki i któremu opowiadałem bajki przed snem… Ja sam osiągnąłem już jakiś czas temu wiek inżyniera Karwowskiego z serialu „Czterdziestolatek”. Ale jestem przekonany, że kiedy Moja Mama na mnie patrzy, nadal widzi we mnie dziecko, które tuliła do piersi.
Tak, wiem, nie każde dziecko doświadcza miłości ze strony swej matki. Znamy z mediów (i nie tylko z mediów) różne bulwersujące przypadki odrzucenia własnych dzieci. Jest to niepojęte, nienaturalne, a jednak zdarza się. Ale jest ktoś, kto także na te odrzucone dzieci patrzy z miłością i kto uważa je za piękne. W Księdze Izajasza Bóg mówi do każdego z nas: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49, 14-15).
Do obrazu porzucenia niekochanego dziecka na pastwę losu odwoływał się Ezechiel, snując metaforę o symbolicznej historii początków ludu Bożego: „w dniu twego przyjścia na świat nie ucięto ci pępowiny, nie obmyto cię w wodzie, aby cię oczyścić; nie natarto cię solą i w pieluszki cię nie owinięto. Żadne oko nie okazało współczucia, aby spełnić względem ciebie jedną z tych przysług przez litość dla ciebie. W dniu twego urodzenia wyrzucono cię na puste pole – przez niechęć do ciebie. Oto Ja przechodziłem obok ciebie i ujrzałem cię, jak szamotałaś się we krwi. Rzekłem do ciebie, gdy byłaś we krwi: Żyj, rośnij! Uczyniłem cię jak kwiat polny” (Ez 16, 4-5).
Przedszkolaki uczą się na katechezie piosenki ze słowami: „Bóg kocha mnie, takiego jakim jestem. Raduje się, każdym moim gestem”. I choć piosenka ta może się wydawać naiwna, mówi ona prawdę. Tak właśnie jest! W oczach Boga jestem dzieckiem, na które Bóg patrzy z miłością i którym się zachwyca.
Oczywiście wiem, że dawno utraciłem dziecięcą niewinność. Popełniłem niejeden grzech w moim życiu. W różny sposób upadałem i podnosiłem się utytłany w błocie mojej własnej niegodziwości, ale gdzieś tam w środku mnie jest nadal to dziecko, które bezgranicznie pokochał Bóg. O którym powiedział: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię” (por. Jr 1, 4).
Kiedy człowiek mówi Bogu „Nie!”, kiedy nie chce Go słuchać i pogrąża się w złu, Bóg jest jak rodzic, który widzi własne dziecko podążające drogą do samozatracenia. Z pewnością to bardzo boli! A jednak szanuje naszą wolną wolę, bo nie uczynił nas niewolnikami, ale istotami wolnymi. Wobec wyborów człowieka nawet sam Bóg jest bezsilny.
Właśnie w tym kontekście należy spojrzeć na przypowieść o miłosiernym Ojcu (kiedyś zwaną przypowieścią o synu marnotrawnym), a także na słowa Jezusa, że „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15, 7).
Wiem z prywatnych rozmów, że dla niektórych jest to bardzo trudne do zaakceptowania. Pewni ludzie przypominają brata marnotrawnego syna. Zawsze byli wierni, zawsze wypełniali przykazania, a ktoś grzeszył, używał życia, a potem nawrócił się i oto w niebie jest z niego większa radość? Czy to jest sprawiedliwe – pytają z pewną nutką goryczy?
Jezus powraca do tego tematu wielokrotnie, choćby w przypowieści o zaginionej owcy lub o zgubionej monecie. Spróbujmy na to spojrzeć z nieco innej perspektywy. Nie z perspektywy sprawiedliwości, ale z perspektywy miłości. Wyobraźmy sobie ojca, który ma dwójkę dzieci. Jedno z nich zapada nagle na chorobę nowotworową. Jest bardzo prawdopodobne, że umrze. I po jakimś czasie okazuje się, że dziecko to zostało uleczone. Że nie ma już komórek rakowych. Ojciec bardziej cieszy się z uzdrowienia chorego dziecka, niż z faktu, że drugie dziecko było przez cały czas zdrowe. Nie znaczy to jednak, że bardziej kocha to dziecko, które miało raka.
Człowiek, który grzeszy przypomina chorego, któremu zagraża samozatracenie. Fakt, że Bóg bardziej cieszy się z jego nawrócenia, niż z tych, którzy podążali zawsze drogą prawości i Bożych przykazań, nie znaczy, że kocha go bardziej, a ich mniej. Po prostu wszyscy jesteśmy dla Niego równie cenni, bo wszyscy jesteśmy Jego dziećmi.