separateurCreated with Sketch.

„Jestem tylko grzesznikiem, który wie, że nie zdradzi swojego Mistrza”. Niezwykła historia pewnego Rumuna

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Bogumił Luft - 11.12.16
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

W celi poprosił o chrzest współwięźnia, mnicha prawosławnego. Świadkami byli inni osadzeni: dwaj księża rzymskokatoliccy, dwaj greckokatoliccy i pastor protestancki.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Nicolae Steinhardt urodził się w 1912 roku w Bukareszcie, w żydowskiej rodzinie Oscara Steinhardta, dyrektora fabryki mebli. Kolegą Nicolae ze szkolnej ławki był Mircea Eliade, wiele lat później – światowej sławy religioznawca.

Sam Nicolae, już w latach trzydziestych brylował na intelektualnych salonach. Jednym z pierwszych jego dzieł był „Esej o katolickim pojmowaniu judaizmu”. W 1940 roku, pod rządami faszystowskiej Żelaznej Gwardii, został przepędzony jako Żyd z redakcji „Przeglądu Fundacji Królewskich”. Po wojnie podzielił – już nie jako Żyd – los całej rumuńskiej elity prześladowanej przez komunistów.

31 grudnia 1959 roku został wezwany do siedziby Securitate, czyli rumuńskiej bezpieki. Poproszono go o współpracę przy formułowaniu aktu oskarżenia o „zbrodnię spisku przeciw porządkowi społecznemu” przeciwko grupie bukareszteńskich intelektualistów. Poinformowano go, że w przypadku odmowy złożenia oskarżycielskich zeznań zostanie do owej grupy dołączony, ale dano mu parę dni do namysłu.

Poprosił o radę ojca. Ten powiedział mu, że jeśli się zgodzi, to w dalszym życiu za dnia będzie miał święty spokój, ale w nocy trudno mu będzie spać. Jeśli jednak współpracy odmówi, to za dnia będzie cierpiał, ale w nocy może liczyć na sen sprawiedliwego. „Jeśli ci mówią, żebyś nie pozwolił, bym umarł sam jak pies, to ja nie umrę w ogóle, tylko będę na ciebie czekał” – powiedział stary Oscar Steinhardt według relacji syna zamieszczonej potem w książce „Dziennik Szczęśliwości”.

W poniedziałek, 4 stycznia 1960 roku Nicolae wyszedł z domu żegnany przez ojca upomnieniem, by nie zrobił mu wstydu. W strasznych więzieniach Jilava, Gherla i Aiud przesiedział prawie pięć lat.

Duchowe refleksje, jakie snuł jeszcze na wolności, uległy tu przyspieszeniu. 15 marca 1960 roku w wieloosobowej celi więzienia w Jilavie poprosił o chrzest mnicha prawosławnego Mina Dobzeu. Świadkami tego wydarzenia byli inni koledzy z celi – dwaj księża rzymskokatoliccy, dwaj księża greckokatoliccy i pastor protestancki.

95-letni mnich Mina Dobzeu żyje dziś w klasztorze Świętych Apostołów Piotra i Pawła w mieście Husi. Cieszy się sławą tego, który protestował przeciwko – jak to określał – „reżimowi Antychrysta” i parę razy lądował w więzieniu. Wbrew postawie Rumuńskiego Kościoła Prawosławnego, współpracującego bardzo intensywnie z komunistyczną dyktaturą, w imię zachowania możliwości prowadzenia duszpasterstwa. Ale Mina Dobzeu utrwalił się w pamięci wielu Rumunów również jako ktoś, kto ochrzcił „literata Steinhardta”.

Wiele lat później, w swych wspomnieniach, Nicolae usiłuje zrozumieć sam siebie (a przy okazji być może również pojąć coś w rodzaju zdrady, której dopuścił się jego Kościół), próbując zgłębić motywy Judasza, który zdradził i wydał Jezusa z pychy, niby dla dobra sprawy – po to, by odegrać przypisaną sobie rolę w historii Zbawienia i Kościoła. W efekcie „zatracił się, bo rozumował zbyt subtelnie, zbyt sprytnie i stał się krętaczem”.

„Dlaczego nie zostałem świadkiem oskarżenia? Dlatego, że Bóg pomógł mi umknąć subtelnościom i rozumowaniom podczas przesłuchań. Trzeba pozostać wiernym naiwnym zasadom, przepisom typu wojskowego nie znoszącym niuansów. Jedno tylko słowo: nie. Resztę przyjmuje na siebie Bóg, jak powiedziałaby Simone Weil, niech działa jak chce, to nie moja sprawa. Ja nie jestem Bogiem. Jestem tylko biednym grzesznikiem, który nie zna przyszłości, ale który wie, że nie zdradzi swojego mistrza”.

Zwolniony z więzienia w sierpniu 1964 roku, Steinhardt korzystał jak mógł z liberalizacji, jaką przyniosły pierwsze lata rządów Nicolae Ceausescu. Publikował eseje i krytyki literackie, tłumaczył z francuskiego i angielskiego, a także z rumuńskiego na francuski, który znał perfekcyjnie, jak każdy rumuński intelektualista starej daty. Został zaproszony na wykłady w belgijskim klasztorze benedyktynów obrządku wschodniego w Chevetogne.

W latach siedemdziesiątych napisał pierwszą wersję swego intelektualnego testamentu „Jurnalul Fericirii” („Dziennik Szczęśliwości”), którą skonfiskowała Securitate powracająca do władzy. Potem odtworzył w nowej wersji tę książkę – świadectwo refleksji toczonych w więzieniu i na wolności. Jej fragmenty czytano na antenie Rumuńskiej Sekcji Radia Wolna Europa w końcu lat osiemdziesiątych.

Ostatnia wersja, złożona z fragmentów konfiskowanych – a potem częściowo zwracanych przez bezpiekę autorowi na skutek starań Związku Pisarzy – oraz wciąż dopisywanych wspomnień, została opublikowana w Bukareszcie dopiero w 1991 roku, a kilka miesięcy później dostała Nagrodę Najlepszej Książki Roku. W 1995 roku opublikowano ją we Francji pod tytułem „Journal de la Felicite” z przedmową francuskiego teologa prawosławnego Oliviera Clement.

Tego wszystkiego Nicolae Steinhardt już nie doczekał. Zmarł w marcu 1989 roku jako mnich klasztoru Rohia w regionie Maramuresz, na północno-zachodnich kresach Rumunii. Drogi do mniszego życia poszukiwał już od roku 1967, po śmierci ojca, który zgodnie z obietnicą doczekał jego powrotu z więzienia. Dopiero w 1980 roku dostał zgodę na dołączenie do klasztornej wspólnoty.

To właśnie tam, w jednym z klasztorów Rumuńskiego Kościoła Prawosławnego, odnalazł ostateczne potwierdzenie swojej własnej duchowej tożsamości, bo ten właśnie Kościół – mimo wszystkich swych słabości – udzielił mu w końcu azylu, który świadomie wybrał, godząc się pokornie i pogodnie z dramatyczną drogą swojego życia.

Religia chrześcijańska chroni we mnie to coś młodego, co nie pozwala mi być znudzonym, rozczarowanym, zdegustowanym, rozgniewanym. Moim niewyobrażalnym szczęściem jest, że dane mi było uwierzyć w Boga i w Jezusa Chrystusa, wiedząc skądinąd, że –  jak powiedział Unamuno: wierzyć w Boga, to pragnąć, by istniał i działać tak, jakby istniał” – napisał w jednym z ostatnich akapitów „Dziennika Szczęśliwości”.

Autor jest niezależnym publicystą, w latach 1993-99 był ambasadorem RP w Rumunii. Powyższy tekst zawiera fragmenty jego książki „Rumun goni za happy Endem” (Wydawnictwo Czarne, 2014).

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!