separateurCreated with Sketch.

Jak przekonać najbliższych do zdrowej diety? [wywiad]

MAŁA DZIEWCZYNKA JE ŚNIADANIE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marta Klimek - 25.10.17
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Na każdego, niezależnie od wieku, jest skuteczny dietetyczny sposób. A zdrowa dieta nie musi być nudna – przekonuje rodzinny coach zdrowia.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Na każdego, niezależnie od wieku, jest skuteczny dietetyczny sposób. A zdrowa dieta nie musi być nudna – przekonuje rodzinny coach zdrowia.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Twoja rodzina potrzebuje dietetycznej rewolucji? Spokojnie, dobra zmiana wymaga czasu. O tym, jak budować zdrowe nawyki u najmłodszych i jak przekonać starszych, że zdrowo też można się najeść i że zdrowa dieta nie musi boleć, opowiada Marta Pawłowska – rodzinny coach zdrowia.

 

Ewolucja, nie rewolucja. Także na talerzu

Marta Klimek: Jak przekonać malucha do zdrowej diety?

Marta Pawłowska: Przede wszystkim ważne jest, żebyśmy na talerzu dziecka nie robili rewolucji, tylko ewolucję. Jeżeli dziecko kilka lat je paluszki rybne z frytkami i ketchupem i nagle chcemy dać mu rybę na parze i surówkę z marchewki, siłą rzeczy dziecko nie będzie chciało jeść tego, co jest jemu obce. Zamieniajmy te rzeczy stopniowo. Na przykład na jakiś czas zostawmy jeszcze te paluszki, ale zabierzmy frytki, a zamiast ketchupu dajmy sos pomidorowy bez cukru. Jeżeli przekonujemy się do pełnoziarnistego makaronu, dziecko może nie chcieć go zjeść od razu. Warto więc pomieszać makaron i dodać 1/3 makaronu pełnoziarnistego. Za dwa miesiące dodać połowę. Jeżeli całe życie poiliśmy dziecko sokami, zacznijmy je rozcieńczać. Najpierw dolejmy 1/3 wody, potem dolejmy połowę. Ewolucja, a nie rewolucja.

A co ze słodyczami, fast foodem?

We wszystkim liczy się umiar i rozsądek. Nawet tabliczka czekolady raz na jakiś czas nic złego nam nie zrobi. Ważne, żeby to było rzadko, żebyśmy wiedzieli, co jest dla nas dobre, zdrowe, i co powinniśmy jeść każdego dnia. Od czasu do czasu zdecydowanie możemy pozwalać sobie na smakołyki – dobre ciasto czy nawet czasami pójście z dzieckiem do McDonalda. To nie jest zbrodnia.

Jak często można jeść słodycze?

Tak praktycznie: co to znaczy “czasami”?

Czasami – raz na tydzień lub dwa tygodnie. Żyjemy w takim świecie, w jakim żyjemy. Dzieci chowane w domach “bardzo zdrowo jedzących” czują się wykluczone. Też chcą frytek, też chcą tego spróbować. A my, ograniczając im to, często uczymy je złych nawyków.

Dziecko powinno wiedzieć, że ma zjeść zdrowe śniadanie, zdrowy obiad i kolację, a raz na tydzień lub dwa może z całą rodziną pobiegać po parku, a potem pójść na burgera. Ale dziecko musi wiedzieć, że to jest raz na jakiś czas, że to nie jest zdrowe jedzenie i generalnie mu nie służy. Nie jest tym, co daje mu siłę, zdrowie, energię. Trzeba to dzieciom tłumaczyć i dobierać argumenty do ich wieku. Inaczej się rozmawia z trzylatkiem, z czterolatkiem, dla którego mówienie: „Będziesz gruby” jest niezrozumiałe, inaczej z sześciolatkiem,  jeszcze inaczej z dwunastolatkiem. Jeżeli się powie nastolatkowi: „Nie jedz tyle białego cukru, bo pryszcze, które masz są z tym stricte związane”, jest to dla niego argumentacja. Do sześciolatka to nie trafi, ale może trafić powiedzenie mu: „Jeżeli będziesz jadł tyle cukru i chipsów, to nie będziesz miał siły biegać, nie będziesz mógł grać w piłkę, nie będziesz rósł”.

 

Słodycze nie mogą być nagrodą

Schematy związane z jedzeniem emocjonalnym, np. traktowanie słodyczy, jako pocieszenia lub nagrody to często schematy z dzieciństwa. Jak ich uniknąć?

To są schematy z dzieciństwa, które my, niestety, powielamy. I potem jest tak: „No, co tam się stało? Źle się czujesz? Chodź, babcia da cukiereczka, chodź, babcia da czekoladkę”. Ta czekoladka często staje się też nagrodą za zjedzenie obiadu – „Jak zjesz brokuły, to dostaniesz deser”. Takim zachowaniem uczymy dzieci, że jest lepsze i gorsze jedzenie, a tym lepszym jest właśnie czekoladka. Albo: „W nagrodę za dobrze zdaną klasówkę z geografii idziemy na lody”. Teoretycznie to jest dobre. Teoretycznie. Ale jeżeli lody są główną nagrodą, dajemy dziecku do zrozumienia, że lody są „nadjedzeniem”, czymś lepszym. Wyjdźmy z dzieckiem poświętować, ale pójdźmy do parku, do kina, na plac zabaw. I jeżeli w ramach spędzonych wspólnie kilku godzin pójdziemy na pizzę, czy nawet coś słodkiego, to wszystko jest OK. Ale nie róbmy ze słodyczy głównej nagrody za tzw. dobre zachowanie.

Czyli jedzenie jako świętowanie np. sukcesu w szkole to nie jest najlepszy pomysł?

Jako świętowanie tak, zdecydowanie tak. Proszę zobaczyć, że i w Starym i w Nowym Testamencie świętujemy przy stołach, świętujemy, dzieląc się sobą. Myśmy trochę zapomnieli, że nie tylko jedzenie jest od dzielenia. A idea świętowania jest taka, żebyśmy dzieląc się jedzeniem, dzielili się także sobą. Siadajmy razem do stołu, jedzmy razem, mówmy, co nam smakuje, co nie, rozmawiajmy o jedzeniu z dziećmi. Pytajmy, co im smakuje i dawajmy też dzieciom pewne rzeczy do wyboru. „Zjesz z kurczakiem czy z rybą? Z makaronem czy z ryżem?”. Dziecko powinno mieć wybór, uczyć się wyboru i odpowiedzialności za to, co je. A nam się wydaje, że dzieci mają żyć i jeść tak, jak my chcemy. To się potem bardzo często obraca przeciwko nam. Dzieci często słyszą: „Ty jedz marchewkę, bo ty rośniesz, ty musisz”. Przy jednym stole siedzi dziecko, które musi jeść marchewkę i tatuś, który nie je marchewki, bo on już nie musi. Dziecko ma wbity do głowy schemat „OK, jak będę duży, też nie będę musiał”.

 

Prawdziwy mężczyzna je także warzywa

I potem rosną tacy duzi chłopcy, którzy nie chcą jeść marchewki. I co z nimi? Kobietom częściej zależy na zdrowej diecie, a co z panami, którym trudno jest wytłumaczyć, że zdrowo też się mogą najeść?

Wbrew pozorom bardzo często jest tak, że jeżeli się już do mężczyzny dojdzie z sensowną argumentacją, to zmiana jego nawyków żywieniowych jest skuteczniejsza niż u kobiet. Panowie są bardziej konsekwentni w stosunku do własnych postanowień. On jak postanawia, że je tylko to, to i to, konsekwentnie w to idzie. A my, kobiety często nie jesteśmy w tym skuteczne.

Rozmawiamy o dzieciach i mężczyznach, ale pozostają jeszcze babcie i ciocie przyzwyczajone do tradycyjnej kuchni.

Często rodzice rwą włosy z głowy, mówiąc, że wizyta u dziadków przypomina wizytę w fabryce czekolady. Zupa musi być zabielana, kotlecik musi być z tłuszczyku, ziemniaczki muszą być z omastą, a marchewka ze śmietaną. Musi być tłusto, słodko, bo tak gotowały nasze babcie. Musimy podchodzić do tego z miłością i cierpliwością. Tłumaczyć i prosić: „Słuchaj, jak robisz zupę pomidorową, bardzo Cię proszę, nie zabielaj”. Jak się wytłumaczy dziesięć razy, to naprawdę zaczyna działać. Warto też razem gotować i chwalić te nasze mamy i babcie za inne dania. „Słuchaj, ta twoja marcheweczka z groszkiem jest najcudowniejsza pod słońcem. Czy możesz nam jej zrobić więcej?”. Możemy przekierować ich uwagę ze słodkości i tłustości na inne rzeczy. To wymaga cierpliwości, bo nasze uwagi mogą być odbierane jako brak akceptacji i zaprzeczanie umiejętnościom doświadczonych pań domu. Jakbyśmy mówiły: „Ty nie umiesz żyć i ty nie umiesz gotować”.

Mój dziadek tak jadł i był zdrowy?

Do tego dochodzi jeszcze kwestia historyczna. Chcą nam dać to, czego im brakowało…

Tak, i to 200% tego. „Mój dziadek tak jadł i był zdrowy!”. Trudno polemizować z taką argumentacją. Tylko trzeba powiedzieć: „Słuchaj, ale jak twój dziadek żył, to listonosz robił 15 km. Dzisiaj listonosz jeździ autem albo komunikacją miejską”. Coraz więcej osób ma siedzący tryb życia, wszędzie poruszamy się autami, więc de facto potrzebujemy mniej kalorii, mniej tłuszczu i węglowodanów. Osoby starsze często nie potrafią jeść i gotować inaczej, nie znają smaku zupy bez zasmażki. I dopiero, jak się im wytłumaczy, przekona z miłością i pokaże, jak to robić, może nastąpić zmiana. Ale trzeba w to włożyć pracę. Tak, jak wkładamy pracę we własną zmianę czy zmianę naszych dzieci, tak w zmianę naszych rodziców czy dziadków też trzeba wkładać serce i czas. Nic się nie dzieje na pstryk. Nic, co wartościowe, nie trwa chwilę.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!