Najciekawsze jest to, że Jezus jest na niej… czarnoskóry!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Na forach filmowych nie milkną wciąż echa decyzji BBC o powierzeniu (w powstającym właśnie serialu o upadku Troi) roli Achillesa czarnoskóremu Davidowi Gyasiemu. Podobne zresztą kontrowersje wywołał nie tak dawno pomysł, aby kolejnym aktorskim wcieleniem Jamesa Bonda został, również czarnoskóry, Idris Elba.
Dyskusja to jednak tak naprawdę wtórna, a niektóre argumenty w niej przywoływane, formułowane były już przy okazji prowokacyjnego, powstałego na fali przemian obyczajowych roku 68′ filmu „Jesus Christ Superstar”, gdzie czarnoskóry był… zdradzający Jezusa Judasz. Później naturalnie, z różnym skutkiem i powodzeniem, wielu reżyserów obsadzało czarnoskórych aktorów w roli samego Jezusa.
Postępowanie takie nosi oczywiście znamiona pewnej demonstracji o społecznym charakterze i możemy chyba założyć, że gdyby Jezus Chrystus swym kolorem skóry rzeczywiście odróżniał się od mieszkańców ówczesnej Galilei czy Judei, to ewangeliści nie omieszkaliby o tym wspomnieć. Tym niemniej, abstrahując od wytworów młodej przecież X Muzy, wspomnieć trzeba, że w wielu krajach (i to nie tylko w Afryce!) Jezus Chrystus już od wieków czczony jest w wyobrażeniach przedstawiających osobę czarnoskórą.
Kult taki w ramach „polityki” inkulturacji jest zasadniczo w Kościele dozwolony i (choć sam opisywałem jedno z nieporozumień, do których może ona prowadzić) nie czuję się na siłach, by odnosić się do zarzutów jej krytyków, mówiących o wypaczaniu wizerunku Zbawiciela. Jej zwolennicy argumentują zaś, że ten czy inny kolor skóry nie jest przecież sam w sobie atrybutem, który by człowiekowi cokolwiek dodawał bądź ujmował, a nikt poważny nie spiera się o np. kolor oczu Jezusa. Mniejsza jednak o to – poznajcie krótką historię jednego z „czarnych” wizerunków, w którym nasz Zbawiciel czczony jest w sposób szczególny.
Wizerunek ten, a w zasadzie naturalnych wymiarów statua, ma za sobą historię niezwykłą. Jak skrzętnie odnotowali lokalni kronikarze, figura Czarnego Nazarejczyka przetrwała niezliczoną wprost ilość tajfunów, a także bombardowanie w trakcie II Wojny Światowej, dwa trzęsienia ziemi oraz dwa pożary (tymi ostatnimi jedna z legend tłumaczy zresztą kolor rzeźby).
Umieszczona w kościele Quiapo w stolicy Filipin, Manili, w dzień i w nocy gromadzi przed sobą tysiące wiernych. A w corocznym parafialnym festiwalu (zakończył się tydzień temu), którego kulminacją jest procesja z kopią figury bierze udział nawet… 18 mln osób, czyli niemal co piąty mieszkaniec kraju!
Czytaj także:
Współczesne kościoły w Polsce? Zobacz 7, naszym zdaniem, najciekawszych!
Aby w tych dniach móc pokłonić się bezpośrednio przed statuą i dotknąć jej, odstać należy w kolejce ok. 7 godzin. Filipińscy wierni są jednak zdeterminowani, wielu z nich wyraża bowiem przekonanie, że w znaku tej konkretnej figury Jezus udziela cudownych łask, z uzdrowieniami włącznie.
Rekord frekwencyjny jeśli idzie o uroczystości w kościele Quiapo (który jest bazyliką mniejszą) padł zaś prawdopodobnie w roku 2006, gdy parafia przeżywała 400-lecie przybycia statui Czarnego Nazarejczyka na ziemię filipińską. A dotarła tam ona wraz z grupą augustiańskich misjonarzy, którzy na Daleki Wschód przybyli… z Meksyku, gdzie wcześniej posługiwali.
Czytaj także:
Po czym poznać leniwego człowieka? Oto cztery jego cechy według Biblii
Ostateczny cel wędrówki, kościół Quiapo, figura osiągnęła w roku 1767 (w ubiegłym roku również świętowany był jubileusz), wcześniej wystawiona była w odległym o kilka kilometrów kościele Luneta pw. św. Jana Chrzciciela (w parku nieopodal Jan Paweł II spotykał się z wiernymi w 1981 i 1995 r.). I tę właśnie trasę między świątyniami, długą na nieco ponad 4 km, pokonuje co roku największa prawdopodobnie katolicka procesja na świecie. Tydzień temu przeszła po raz kolejny.
Czytaj także:
Cenne odkrycie pod Ścianą Płaczu potwierdza zapisy biblijne