Cnoty to mało popularne obecnie słowo. Niektórym kojarzy się nawet negatywnie, bo oznacza dla nich sztuczne ćwiczenie, często wbrew swoim pragnieniom z podeptaniem wewnętrznej radości. Małe stopnie cnót dają jednak dziecku wielką satysfakcję, bo to przecież dobre pragnienie ich serca.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
„Daleko jeszcze?”, „Nie dam rady!”, „Boję się” – jak ćwiczyć cnoty u dziecka?
Cnota to mało popularne obecnie słowo. Niektórym kojarzy się nawet negatywnie, bo oznacza dla nich sztuczne ćwiczenie, często wbrew swoim pragnieniom z podeptaniem wewnętrznej radości. Czy tak naprawdę jest? Myślę, że nie. Można je ćwiczyć w codziennych, zwykłych sytuacjach – schodzenia po schodach, zakładania butów czy jazdy samochodem.
„Daleko jeszcze?”
Wtedy można wyciągnąć telefon i puścić dziecku bajkę, prawda? I jest to dość częste. Sama bardzo długo w tym czasie starałam się zająć swoje dziecko czymkolwiek, gdy tylko zaczynało pokazywać, że dalsza podróż nie jest dla niego przyjemnością. Zajmowanie a to książeczką, a to pokazywaniem różnych rzeczy, jakie miałam. Wszystko to jednak w klimacie napięcia, bo przecież czas nagli, zaraz może być krzyk. Mnie samą to jednak męczyło. Czy to jest moja rola jako mamy? Czego w tym czasie uczę swoje dziecko?
Zaczęłam więc mówić bardzo konkretnie, ile drogi jest za nami, a ile nam zostało. Opowiadam na spokojnie o podróżach, jakie już są za nami i jak chłopcy dali sobie radę. Zmiana jest widoczna – chłopcy są spokojniejsi i wyczekują tego, że „przecież dadzą radę”. W pierwszej sytuacji pielęgnowałam niezadowolenie, w drugiej świadomość, że nawet jako mały człowiek można być i cierpliwym, i wytrwałym.
Czytaj także:
Cierpliwość jest towarzyszem mądrości.
„Boooooję się”
Mam dwóch chłopców, nie dzieli ich wielka różnica wieku, a jednak cały czas zaskakuje mnie, jak maluchy z jednego domu od jednych rodziców mogą być różne. Jest to dobre, a dla mnie jako mamy to wyzwanie. Już zdołam znaleźć rozwiązanie do określonej sytuacji, a tu przede mną coś nowego, bo u młodszego chłopca to totalnie nie występuje. I tak oto jeden chłopczyk nie zwraca uwagi na wysokości, drugi – co jakiś czas ich nie akceptuje.
Wchodzimy po schodach, w nowym, nieznanym miejscu.
– Mamo, ja się boję.
– Zobacz, to są schody. Te nawet są niższe niż te, po których wchodziłeś u cioci. Jesteś dzielnym rycerzem, pamiętasz? Jestem blisko.
– No tak, jestem dzielny. Na chwilę zapomniałem.
Zszedł po schodach i z wielkim uśmiechem powiedział: „Znowu dałem radę. Jestem dzielny!”
Sama doskonale widzę po sobie, że można zapomnieć, że jest się odważnym.
Dopiero to światło w czasie schodzenia po schodach z chóru pokazało mi, jak się zachowywać w takich sytuacjach. Pokazanie, że już wcześniej pokonywał inne podobne przeszkody dodaje odwagi. Samo mówienie, że jest dzielny nie zawsze pomagało.
Czytaj także:
Nie wolno nam się bać strachu.
„Nie dam rady”
Uczyć dziecko samodzielności i tego, że nie ma rzeczy niemożliwych było dla mnie ważne od początku także dlatego, że jest to element naszej wiary – bez Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli nie nauczę synów, że proste rzeczy nie stanowią dla nich przeszkody, jak wpoję im wiarę, że mogą z Jezusem góry przenosić? Jeszcze teraz rozbijam się o to.
– Spokojnie, dasz radę skarbie. Zobacz, jak robi to mama.
– Nie dam rady, jestem za mały! Łeeeee!
Małymi krokami – opowiadamy, jak my się czegoś uczyliśmy. Czy zawsze nam wychodzi? Zależy o czym mówimy. Każda sytuacja coś wnosi. Nie zawsze wynik musi być pomyślny, więc czasami mówimy, że następnym razem spróbujemy znowu.
Nie przekonuje mnie mówienie na siłę dziecku, że jest „naj” i na pewno da sobie radę. Czy ja radzę sobie ze wszystkim za pierwszym, drugim czy piętnastym razem? Nie. Chcę nauczyć dziecko, by próbowało. Nie poddawało się. Nie uczy się czegoś „teraz”, ale uczy się „w czasie”. To proces.
Czytaj także:
Jak rozbroić histerię dziecka za pomocą jednego pytania?
Dziecko może poczekać, wytrwać, pokonać kolejny stopień
Zdaję sobie sprawę, że powinnam wspierać dziecko, ale nie za wszelką cenę. Napełnianie go nowymi rozrywkami w samochodzie, obiecankami, słowami wynoszącymi ponad innych nie wiem, jakie na dłuższą metę przyniesie efekty. U nas w krótkim czasie pojawiało się większe rozdrażnienie, rozleniwienie i niechęć do współpracy. Dziecko może poczekać, wytrwać, pokonać kolejny stopień. Często wolniej, nieco głośniej, ale widzę, że może. Z czasem samo zauważa, że może więcej.