Juliene Koepcke jako jedyna przeżyła katastrofę samolotu, który trafiony przez piorun runął na ziemię z wysokości około 3,2 km.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Urodziła się 10 października 1954 roku w Limie. Jej tata był zoologiem, a mama ornitologiem. Ona sama także chciała studiować biologię. Cud sprawił, że mogła spełnić swoje marzenie.
Juliene jako jedyna przeżyła katastrofę samolotową, która wydarzyła się 24 grudnia 1971 roku. Miała wtedy 17 lat.
To miał być spokojny świąteczny lot
Kilka godzin przed lotem ukończyła szkołę średnią. Podróżowała wraz ze swoją mamą z Limy (Peru) do wschodniego miasta Pucallpa. Tam prowadził badania jej tata i rodzina chciała spędzić święta Bożego Narodzenia wspólnie.
W czasie lotu rozpętała się burza. Mimo starań pilota, by przebić się przez nią, piorun uderzył w silnik. Na pokładzie wybuchł pożar. Wszystko trwało dosłownie kilka sekund. Wśród pasażerów zapanowała panika i słychać było przerażające krzyki. Juliene pamięta jedynie ostatnie słowa swojej mamy: “To już koniec, to już koniec!”. Po kabinie latały bożonarodzeniowe prezenty.
Lot miał trwać jedynie godzinę. Maszyna upadła w dół, dosłownie w środek peruwiańskiego lasu deszczowego. Kobieta miała złamany obojczyk i wiązadła w kolanie, głęboką ranę na łydce, doznała wstrząsu mózgu.
Linia lotnicza, którą podróżowały kobiety nie miała zbyt dobrej opinii, ale Juliene i jej mama chciały jak najszybciej dotrzeć do celu. Zwłaszcza, że kilka wcześniejszych lotów było odwołanych ze względu na złe warunki atmosferyczne.
Czytaj także:
Tego nie da się oswoić – Filip Łobodziński o śmierci córki
Katastrofa samolotu. Źródło koszmarów
Koepcke niewiele pamięta z tego zdarzenia. Jedynie to, że straciła przytomność i obudziła się następnego ranka. Nie potrafiła po tym nadal odtworzyć podstawowych faktów. Nie widziała zbyt dobrze na jedno oko, ponownie straciła przytomność. Po odzyskaniu świadomości wyruszyła na poszukiwanie swojej mamy. Niestety, bezskutecznie. Udało się jej potem dowiedzieć, że mama przeżyła katastrofę, ale niedługo potem zmarła w wyniku rozległych obrażeń.
W pewnym momencie Juliene natknęła się na strumień wody. Przypomniały jej się wtedy słowa jej taty, który mówił: “jeśli widzisz wodę, idź nią w dół. Mały strumień płynie do większego, a potem jeszcze do większego, aż w końcu znajdziesz jakąś pomoc. Tam jest cywilizacja”. Juliene tak zrobiła. Rozpoczęła swoją podróż po dżungli. Musiała przetrwać wilgotne i chłodne noce bez ognia, w strugach deszczu. Na prawym ramieniu zrobił się jej ropień i zagnieździły się w nim robaki. Wyciągnęła z rany około 30. Rany były tak bolesne, że nie mogła spać. Użyła benzyny, by wyleczyć ranę zainfekowaną przez robactwo.
Czasem szła wzdłuż wody, czasem płynęła.
Czekając na pomoc
Po 4 dniach natknęła się na 3 pasażerów, którzy byli przywiązani do siedzeń. Wszyscy byli martwi. Wśród nich znajdowała się torba z cukierkami. Dla Juliene był to posiłek na kilka następnych dni. W pewnej chwili Koepcke zauważyła nad sobą samoloty ratunkowe i śmigłowce. Jej próby zwrócenia uwagi nie zostały jednak zauważone przez załogę. Samoloty nie mogły dostrzec wraku, a tym bardziej ludzi, ze względu na gęstość lasu. Wszyscy myśleli, że ona już nie żyje.
Dziewiątego dnia kobieta natknęła się w lesie na chatę. Postanowiła w niej odpocząć. Była przekonana, że w niej umrze, bo nikogo nie spotka. Nagle usłyszała ciche głosy. W chacie mieszkali trzej Peruwiańczycy. “Pierwszy człowiek, którego widziałam, wyglądał jak anioł” – powiedziała Juliene w jednym z wywiadów. Mężczyźni też byli przerażeni. Pomyśleli, że widzą boginię wody, postać z lokalnej legendy, która jest hybrydą delfina i blond białej kobiety. Pozwolili jej zostać na noc. Następnego dnia zabrali ją statkiem do lokalnego szpitala. Po jego opuszczeniu Koepcke spotkała się ze swoim tatą i pomogła władzom w lokalizacji wraku samolotu i identyfikacji martwych ciał.
Juliene Diller
Kobieta spędziła w dżungli 11 dni. Z 91 pasażerów tylko ona ocalała. Przez wiele lat towarzyszył jej głęboki strach przed lataniem. Teraz już minął, chociaż Juliene każdą informację o katastrofach samolotowych bardzo przeżywa.
W 1980 roku rozpoczęła studia biologiczne na jednym z uniwersytetów w Niemczech. Uzyskała stopień doktora. Wróciła jednak do Peru, by tu prowadzić badania naukowe. Wyszła za mąż i dziś nazywa się Juliene Diller. Wystąpiła w filmie dokumentalnym “Skrzydła nadziei”. Swoje przeżycia opisała w książce “Kiedyś spadłam z nieba”.
Czytaj także:
Tylko 15-letnia Clara potrafiła porozumieć się z głucho-niemym pasażerem samolotu
Czytaj także:
Bohaterski kontroler lotów pozostał na stanowisku do końca