„Dzieci dorosną, a my nadal będziemy zbierać po nich brudne skarpetki” – tak może być, gdy nie będziemy wspierać samodzielności naszych dzieci. Nie chcemy tego, jednak popełniamy najczęściej dwa błędy, o których rozmawiam z Małgorzatą Hajnysz, mamą i autorką “Rutynka”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Marlena Bessman-Paliwoda: Jak możemy wspierać samodzielność dzieci?
Małgorzata Hajnysz*: Pozwalając im robić jak najwięcej rzeczy, które robimy my sami już od najmłodszych lat. I pokazywać, że samodzielność to dobra zabawa. Dzieci uwielbiają nas naśladować. Niestety, często blokujemy ich samodzielność w obawie, że się pobrudzą, skaleczą, przewrócą.
Tym sposobem już na bardzo wczesnym etapie zniechęcamy je do brania udziału w życiu codziennym. Kopiemy tym samym pod sobą pokaźny dołek, pokazując, że samodzielność jest niebezpieczna, że samodzielność jest nie dla nich. Przegapiamy moment, który jest najlepszy dla jej rozwoju. Później dziecko im jest starsze, tym siłą rzeczy mniej pali się do pomocy i swoich obowiązków. A my mamy niemały problem do rozwiązania.
W czym mogą pomagać nam dzieci w domu?
Bardzo utkwiło mi w pamięci jedno zdanie, które ktoś kiedyś wypowiedział o szkołach w Finlandii. “W każdej sali jest żelazko, bo tu dzieci uczą się codziennego życia i nikt nie myśli o tym, czy się ktoś poparzy. Bo przecież jak się oparzy, to drugi raz już będzie wiedziało, jak z niego skorzystać”.
Na nasze polskie warunki wychowania jest to dość drastyczne podejście i dla wielu rodziców niewyobrażalne. Moje dzieci jeszcze nie prasowały. Może dlatego, że mało się u nas prasuje. Ale będąc oddana metodyce Montessori, z pełnym zaufaniem pozwalam mojej trzyletniej córce kroić warzywa do sałatki i wyciskać sok pomarańczowy. Ośmioletniemu synowi chodzić za róg do sklepu i robić samemu śniadania, gdy rodzice chcą odespać w sobotni poranek. Dla nich to nie jest przykry obowiązek, a fantastyczna zabawa w dom.
Są dumni ze swoich osiągnięć, a my nie krytykujemy kształtu pokrojonego ogórka. Kiedyś pozwalałam moim dzieciom na niewiele, dziś granica się bardzo przesunęła z olbrzymią korzyścią dla nas wszystkich. Bo oni dobrze się bawią, ucząc się przy tym samodzielności. A my coraz częściej możemy cieszyć się chwilą wytchnienia.
Pani dzieci korzystają z “Rutynka” – gry, którą pani stworzyła. Co to takiego?
Stworzyłam “Rutynka”, żeby ułatwić sobie życie. Sprawić, aby nasze poranki były spokojniejsze, a wieczory łatwiejsze do ogarnięcia. „Proszę, wstań, umyj zęby, zjedz śniadanie, ubierz się” – i tak ze 100 razy!!! Prośbą, groźbą, nic nie działało. Moje dziecko, krótko mówiąc, miało mnie w nosie, a ja wychodziłam z siebie.
Notorycznie spóźnialiśmy się do pracy i przedszkola. Dzień w dzień poranne potyczki kończyły się krzykiem i słownymi przepychankami. Każda kolejna prośba skierowana do mojego dziecka obijała się o ścianę. Byłam tym wykończona. Problem polegał na tym, że moim priorytetem było wyjście do pracy, a dla mojego dziecka była to poranna zabawa. Każde z nas ciągnęło w swoją stronę. Z dość marnym dla obojga skutkiem.
Wiedziałam, że jedynym sposobem na rozwiązanie całej tej sytuacji będzie połączenie naszych światów i stworzenie rozwiązania, które pozwoli mi wyjść z domu o czasie, a mojemu dziecku robić o poranku to, co kocha najbardziej. Tak, aby wilk był syty i owca cała. Dlatego powstały karty obowiązków dla dzieci, które łączą zabawę z obowiązkami. A w sumie jest to zabawa w wykonywanie obowiązków. Mycie zębów, ubieranie się czy ścielenie łóżka wcale nie musi być nudne i owiane wiecznym upominaniem rodziców.
“Rutynek” wspiera je w codziennych czynnościach i podpowiada im, co jeszcze powinno być zrobione. Dzieci po wykonaniu każdej czynności odwracają kartę do góry buźką. Celem gry jest odwrócenie wszystkich kart i wykonanie wszystkich obowiązków. “Rutynek” to nie tylko spokój dla rodziców i zabawa dla dzieci. To też nauka samodzielności i budowania dobrych nawyków.
Jaki jest nasz największy rodzicielski problem we wspieraniu samodzielności dzieci?
Czas, a w sumie jego brak i milion rzeczy, którymi my, dorośli, musimy zajmować się każdego dnia. Jest nam po prostu łatwiej zrobić coś za dziecko niż prosić je o to, żeby wykonało daną czynność samo. A każdy rodzic wie, że to przecież nie lada gratka.
W pośpiechu przed wyjściem do pracy, zamiast z podenerwowaniem w głosie prosić 10 razy o założenie butów, wolimy wziąć dziecko na kolana i zrobić to za nie. Zamiast wieczorem prosić o wyniesienie brudnych ubrań do pralki, wolimy w drodze z łazienki zgarnąć je sami. Itd. itd. I o ile jest to łatwiejsze dla nas, teraz gdy dzieci są małe, prędzej czy później odbije się to ze zdwojoną siłą. Dzieci dorosną, a my nadal będzie zbierać po nich brudne skarpetki.
A nie o to nam chodzi….
Dokładnie! Innym problemem jest to, że obawiamy się, że oni nie zrobią tego tak dobrze sami, jak zrobilibyśmy to my, rodzice. Pytanie, co jest dla nas ważniejsze. Czy to, żeby dziecko nauczyło się samo myć zęby, czy to, żeby zawsze miało nieskazitelnie czystą koszulkę, która nigdy nie widziała plam po paście do zębów.
To nasze zachowania sprawiają, że odzieramy tę dziecięcą samodzielność z radości, która powinna z niej płynąć. Dumy, że coś zrobiły same bez pomocy. Dla dzieci samodzielność to nic innego jak „zabawa w dorosłość”. Oni jej pragną. I jeśli ubierzemy ją w dobrą zabawę, wszystko zacznie toczyć się o wiele łatwiej, a co najważniejsze, bardziej naturalnie.
*Małgorzata Hajnysz – autorka bloga “Łatwiejsze życie mam”, autorka “Rutynka” – kart, które wspomagają samodzielność u dzieci, a rodzicom dają chwile wytchnienia.
Czytaj także:
Puścić, nie puścić? Krystyna Mirek o samodzielnym wypadzie nastolatków
Czytaj także:
4 kompetencje, 2 umiejętności i 1 miejsce – tak pomożesz swojemu dziecku!