W wieku 15 lat zaczęła trenować kick-boxing. Na swoim koncie ma wielokrotne mistrzostwa Europy i świata w boksie zawodowym. Przeczytajcie, co opowiedziała nam Agnieszka Rylik.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Jako jedna z nielicznych walczyła w Madison Square Garden w Nowym Jorku i Mandalay Bay w Las Vegas. W szczerej rozmowie z Aleteią Agnieszka Rylik opowiada m.in. o tym, jak udało jej się zachować kobiecość w brutalnym sporcie, jakich wartości nauczyła się w trakcie kariery i jak czuje się w roli mamy 10-letniej Marysi.
Anna Gębalska-Berekets: Ze sportami walki związała się pani jako 15-latka, rozpoczynając wówczas treningi kick-boxingu. Dwa lata później zdobyła pani mistrzostwo świata. Z czasem doszły kolejne sukcesy. Co zawdzięcza pani sportowi?
Agnieszka Rylik: Bardzo dużo. Od urodzenia lubiłam rywalizację. W liceum byłam w reprezentacji szkolnej kilku dyscyplin: siatkówki, koszykówki. Interesowałam się również lekkoatletyką. Dzięki sportowi nauczyłam się wielu zasad, m.in. tego, że w życiu nie ma nic za darmo. Każdy sukces okupiony jest ciężką i mozolną pracą. Sport uczy też pokory do życia, systematyczności, konsekwencji, wytrwałości życiowej.
Trudno w takim sporcie zachować kobiecość?
Jeśli jest się kobietą to żaden sport nie odbierze kobiecości, która wiąże się z ciepłem, dobrą energią. Dbałam o kobiecość na ringu, chociaż nie wygląd był dla mnie najważniejszy. Bardziej zależało mi na tym, by do walki dobrze się przygotować. Ładnie się kłaniałam po nokautach. Często słyszałam kierowane do mnie uwagi: „Taka ładna i mądra, a się bije”. Myślałam sobie wówczas, że gdybym była brzydka i głupia to by coś zmieniło? Byłam prekursorką tego, że nie liczy się płeć, ale jakość.
Agnieszka Rylik: Musiałam się wypłakać
Na ringu zawsze była pani twarda i nie pokazywała emocji. Poza nim było inaczej?
Jestem bardzo wrażliwą osobą, chociaż może trudno sobie to wyobrazić. Pochodzę z dobrej rodziny, nie było w niej problemów. Byłam wzorową uczennicą i mogłam w zasadzie robić wszystko, co chciałam. Ja zaś wybrałam dosyć brutalny sport. Nie przyszłam do sportu, by komuś coś udowadniać i by zmienić swoje życie. Nie musiałam tego robić. Jestem osobą zadaniową. Z osiągnięciem celu związanych jest wiele emocji, które musiały gdzieś ze mnie wyjść. Twarda nie jestem. Jak pisałam książkę, redaktor zwróciła mi podczas korekty uwagę, że słowa”płakałam”, „płacz” użyłam 22 razy. Zażartowałam wówczas i powiedziałam, żebyśmy zamieniły jedno słowo.
Jakich wartości nauczył panią sport? Które z nich pani ceni najbardziej?
Prowadzę bardzo wiele warsztatów motywacyjnych. I przekazuję wtedy kobietom te zasady, których się nauczyłam dzięki sportowi. Determinacja, jak się rozwijać, podejmować decyzje, jak być otwartym i być skoncentrowanym. Jak się afirmować, odciąć się od przeszłości, by móc iść dalej. Ładować siebie dobrą energią. Pracowałam nad sobą. Walka o siebie, o szczęście, o miłość.
Trudno było pani wrócić do rzeczywistości po zakończonej karierze sportowej?
Byłam w dobrym momencie, kiedy myślałam o zakończeniu kariery. Walczyłam i zostałam zaproszona do prowadzenia programu. Kontuzja kolana nie pozwoliła mi startować w kolejnych zawodach. Sportowcom po zakończeniu kariery zazwyczaj brakuje adrenaliny. U mnie płynnie to przeszło. Próbowałam ekstremalnych sportów.
„Mamo, ludzie są różni, ale ty jesteś różniejsza”
Bała się pani macierzyństwa? Jak się pani czuje w roli mamy?
Przed podjęciem decyzji o macierzyństwie byłam w takim momencie, kiedy mówiłam sobie, że mogę wszystko, ale tak naprawdę wcale nie muszę. Macierzyństwo wiele zmieniło. Już nie można zamknąć za sobą drzwi i ruszyć na koniec świata. Bycie mamą wiąże się z odpowiedzialnością za drugiego człowieka, dbałością o jego integralny rozwój. Późno zostałam mamą i mam tylko jedno dziecko – córkę Marysię, która ma 10 lat. Nauczyła mnie bardzo dużo cierpliwości. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Na macierzyństwo zdecydowałam się po zakończeniu kariery. Nie potrafiłabym wejść na ring, wiedząc że moja córka jest chora i w tym czasie bardzo mnie potrzebuje. Konstrukcja psychiczna i wrażliwość by mi na to nie pozwoliły.
Maria lubi powtarzać: „Mamo, ludzie są różni, ale ty jesteś różniejsza” (śmiech). Często słyszę od niej, że mnie kocha i jestem dla niej najważniejsza. Silny charakter ma po mnie. Kiedy ostatnio razem biegałyśmy, to zwróciłam jej uwagę, że pokonuje określony dystans w szybkim tempie. Ona zaś powiedziała mi, że to nie zależy wcale od szybkości, ale od charakteru. Wiele z jej wypowiedzi mnie zaskakuje. Maria ma dobry charakter i jestem z niej bardzo dumna.
Chcę wychować Marysię na dobrego człowieka
Jak chciałaby pani wychować córkę?
Moja mama była zaskoczona gdy powiedziałam jej, że chciałabym zająć się kick-boxingiem. Zawsze miałam bardzo dobre stopnie, otrzymywałam wyróżnienia za postępy w nauce. Ona jednak zrozumiała mój wybór. Kiedy przychodził czas walki, ona mi kibicowała. Żartuję czasami, że musiała chyba stać pod ringiem na kroplach uspokajających. Ja gdybym zobaczyła swoją córkę w takim momencie, dostałabym pewnie zawału serca. Teraz gdy sama mam dziecko, zdaję sobie sprawę, jak wiele emocji kosztowały mamę kolejne walki, do których startowałam. Podziwiam ją za matczyną dojrzałość oraz odwagę. Była i jest dla mnie wsparciem.
Marysia nie planuje iść w pani ślady?
Wyczynowy sport nazywam kolokwialnie „mordowaniem ciała i umysłu”. Dlatego nie chciałabym, aby Maria trenowała sporty walki. Całe szczęście moje dziecko przejawia inne zainteresowania. Posiada zdolności plastyczne, muzyczne – tu chyba odziedziczone po dziadku, który pięknie grał na harmonii. Chodzi do szkoły muzycznej i uprawia różne sporty, ale nie kick-boxing.
Co chciałaby pani jej przekazać?
Moja mama nauczyła mnie wspierania dziecka. Chciałabym postępować w podobny sposób. Zależy mi na tym, by Maria miała do mnie zaufanie i wiedziała, że zawsze może się do mnie zwrócić o pomoc. Uważam, że dzieci trzeba przede wszystkim kochać i akceptować. Dla mnie ważne jest przede wszystkim to, aby Marysia była dobrym człowiekiem. To ważne, zwłaszcza w tym dzisiejszym, dziwnym trochę świecie, gdzie często brakuje zasad i moralności. W jej wychowaniu dużą uwagę przykładam do tego, by miała szacunek do ludzi oraz do pracy.
Jak lubicie spędzać wolny czas?
Spędzamy go w różny sposób. Na pewno zawsze aktywnie. Organizujemy wspólne babskie wyjazdy. Lubimy chodzić razem na zakupy, bawić się. Gdy jesteśmy razem, nikt i nic się nie liczy. Traktuję ją jako drugiego człowieka, który wciąż dorasta – jak dla mnie zdecydowanie za szybko (śmiech). Dzieci czują emocje i napięcia dorosłych. Dlatego staramy się o wszystkim rozmawiać.
Bez miłości nie wyobrażam sobie życia
Wiara jest dla pani istotna?
Tak, chociaż staram się nie wypowiadać na temat wiary publicznie. Boga mam w sercu – tego się trzymam. Staram się również żyć zgodnie z zasadami moralnymi, by nikomu nie robić krzywdy. Uważam też, że w życiu nie ma przypadków. Pewne sytuacje dzieją się po coś. Podobnie jest z ludźmi – spotykamy ich też w jakimś celu, który poznajemy dopiero po jakimś czasie.
Gdzie lubi pani najchętniej wypoczywać?
Uwielbiam Kołobrzeg – to moje rodzinne miasto. Lubię wyjeżdżać nad morze zwłaszcza jesienią. Nie ma sezonu, jest mało ludzi. Czuję się wtedy jak „królowa życia”. W ciszy i spokoju odpoczywam, nabieram energii, która przydaje się później w realizacji kolejnych projektów.
Co nadaje pani życiu sens?
Na pewno jest to miłość. Bez niej nie wyobrażam sobie życia. To ona jest motorem do działania. Nie można zapominać o tym, aby kochać także siebie i być dobrym dla siebie, nie tylko dla innych. Najważniejsze jest życie zgodne z własnymi przekonaniami. Warto się uśmiechać, nie tylko do ludzi, ale i do siebie. Wyznaję taką zasadę: jeśli ja będę szczęśliwa, to tą energią będę emanować na otoczenie. Dobrem i radością można zarazić.
Czytaj także:
Dorota Zalepa, „Kameralna”: Stawiam na proste relacje z ludźmi, proste wybory i stawanie w prawdzie [wywiad]
Czytaj także:
Sport i religia. Czy istnieje między nimi rywalizacja?