Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Kiedy czytałam o bp. Michale Kozalu, przed oczami stanął mi pelikan karmiący swoją krwią pisklęta. W chrześcijańskiej sztuce religijnej to jeden z symboli Chrystusa, głęboko eucharystyczny, a więc powiązany ściśle z kapłaństwem. Doskonale wyrażający pełnię oddania dla i za innych.
Michał Kozal: gorliwy samouk
Michał urodził się na folwarku, w zubożałej rodzinie chłopskiej. Kształcony w gimnazjum, zapewne kosztem wielkich wyrzeczeń najbliższych, okazał się tak zdolny, że rząd pruski zaproponował mu po maturze stypendium na dowolnie wybranej uczelni i kierunku.
Odrzucił tę propozycję, także z powodów patriotycznych, ale przede wszystkim kierując się rozeznanym powołaniem. Wybrał seminarium archidiecezjalne w Gnieźnie. Święcenia przyjął w lutym 1918 r. i chciał studiować dalej, jednak wtedy nagle zmarł jego ojciec, a matka i siostra stały się zależne finansowo od młodego wikarego.
Zaangażował się więc w pracę w kolejnych ośrodkach, jednocześnie dokształcając się we własnym zakresie. Oczywiście w tym samym czasie katechizował, sprawował sakramenty (był znany m.in. z wielogodzinnych dyżurów w konfesjonale) i pozostawał otwarty na wszystkich potrzebujących.
Po kilku latach został rektorem seminarium w Gnieźnie, z którego to zadania wywiązywał się nie tylko starannie, ale też angażując w nie serce. Na odpłatę nie trzeba było długo czekać – przez dziesięć lat pełnienia tej funkcji cieszył się wielkim autorytetem u alumnów.
Bardzo dobrą opinię o nim miał także abp August Hlond. Tak napisał w swojej opinii na temat rektora: „Okazuje zamiłowanie do życia duszpasterskiego. Wiele razy prosił mnie, by mu powierzyć parafię. Głosi bardzo głębokie homilie, z elegancją, zawsze dobrze przygotowany. Gdy chodzi o doktrynę, jest jak nikt inny głęboki”.
Biskup „spadochroniarz”
Stolica Apostolska wyraziła zgodę i już w czerwcu 1939 r. ogłoszono, że nowo ordynowany biskup zostanie jednym z sufraganów (biskupów pomocniczych) diecezji włocławskiej.
W związku z tą nominacją doszło do lekkiego dyplomatycznego spięcia. Znający świetnie gnieźnieńskiego rektora biskupi i kapłani z diecezji poznańskiej oraz gnieźnieńskiej zasypali go listami gratulacyjnymi. Co ważne – w większości szczerymi. Nowa diecezja nie zareagowała tak entuzjastycznie. Nie był tam nikomu bliżej znany, bo trafiał tam w mało komfortowej funkcji „spadochroniarza”, czyli osoby mianowanej z zewnątrz. Włocławianie zaś liczyli na to, że biskupem zostanie ktoś z ich diecezji.
O tym, jak wspaniały człowiek został im dany, mieli się przekonać w dramatycznym czasie i w radykalny sposób.
Ordynowany do męczeństwa
Ksiądz Michał Kozal otrzymał święcenia w stopniu episkopatu w sierpniu 1939 r., a więc tuż przed wybuchem II wojny światowej. Diecezja, do której został mianowany, w czasie okupacji znalazła się na terenach włączonych do Rzeszy. Prowadzono na nich szczególnie intensywną politykę wynaradawiania, a jednym z jej elementów była eksterminacja kapłanów.
Biskup Kozal postanowił pozostać i przejąć obowiązki swojego zwierzchnika, w tym opiekę nad klerykami. Nawet więcej – w czasie kampanii wrześniowej pracował jak inni prezbiterzy, a kiedy do miasta weszli okupanci, często wstawiał się na gestapo za prześladowanymi.
Kiedy próbowano go zmusić, żeby nakazał odprawianie nabożeństw po niemiecku, jednoznacznie odrzucił to żądanie. Wobec tego trudno się dziwić, że atmosfera wokół niego gęstniała, a tym samym aresztowanie było tylko kwestią czasu.
Od więzienia do więzienia
W więzieniu znalazł się 7 listopada, razem ze swoimi alumnami i częścią kapłanów z diecezji. Najpierw zamknięto go w izolatce, gdzie musiał spać na gołym betonie. Potem, na początku stycznia 1940 r., przewieziono wszystkich do klasztoru w Lądzie, gdzie cieszyli się ograniczoną, ale swobodą. Tam po raz pierwszy i ostatni w swoim życiu odprawił mszę krzyżma i poświęcił oleje.
Stolica Apostolska próbowała go wydobyć z internowania, przesyłając przez nuncjusza nominację na administratora apostolskiego diecezji lubelskiej. Przekazujący tę informację (robił to tajnie) nie miał jednak przy sobie dokumentów uwierzytelniających, a ponadto towarzyszył mu niemiecki ksiądz znany z niechęci do Polaków. To sprawiło, że bp Kozal nie uwierzył dyplomacie i nominację odrzucił.
Zresztą miał wystarczająco dużo pracy, pozostając na miejscu. Godzinami rozmawiał z pozostałymi więźniami, podtrzymywał na duchu, prowadzili nawet teologiczne debaty. Był dla innych, czując się za nich odpowiedzialny jako biskup. Nie zmienił tej postawy nawet wtedy, kiedy zaczęto go przerzucać z więzienia do więzienia i z obozu do obozu. W jego listach z tamtego czasu nadal można odnaleźć pytania o konkretnych kapłanów, los biskupów, seminarzystów.
Bp Michał Kozal: śmierć w Dachau
W kwietniu 1941 r. bp Kozal dotarł do swojego ostatniego miejsca pobytu. Drogę do niego miał długą, w kolejnych obozach był szczególnie prześladowany – bito go, zmuszano do katorżniczej pracy, upokarzano.
W Dachau, pomimo coraz większego osłabienia i chorób, nadal pomagał. Sam cierpiąc głód, potrafił dzielić się z klerykami swoją mikrą porcją chleba. Wspierał ich dobrym słowem, świadectwem modlitwy i samą swoją obecnością.
Ostatecznie zachorował na tyfus, który dołączył do zapalenia ucha środkowego, na jakie biskup cierpiał po dotkliwym pobiciu w jednym z wcześniejszych obozów. Przeniesiono go na tzw. rewir, czyli de facto do tamtejszej umieralni. Tu dobito go 26 stycznia 1943 r. zastrzykiem fenolu.
O tym, jak mocne zostawił świadectwo, świadczy liczba wspomnień, jakie o nim spisano po wojnie. Jego współwięźniowie byli przekonani głęboko o jego świętości. Zresztą wiele wskazuje, że pozostał wierny swojej drodze świadomie i niesłychanie dojrzale.
Świadczy o tym chociażby ten fragmentu jego listu pisanego z Dachau: „Dopiero teraz można zrozumieć lepiej, co znaczy zakorzenić swoją osobowość w Chrystusie i przeżywać swoje kapłaństwo na sposób sztuki cierpienia. Narzuca się obowiązek, aby odpowiedzieć Panu głębokim dziękczynieniem” (podkr. EW).