Kim był XIX-wieczny ksiądz, który wyprzedził epokę? Dlaczego postawił w parafii na pracę z mężczyznami, aby w ten sposób wesprzeć rodziny? Co stanowiło inspirację do najważniejszego projektu jego życia – Rycerzy Kolumba?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Błogosławiony ks. Michael McGivney jest założycielem Rycerzy Kolumba. W Polsce właśnie ukazała się jego nieszablonowa biografia „Duszpasterz”. Poniżej publikujemy jej fragment:
Ks. McGivney przybył na spotkanie gotowy na taką ewentualność. Pierwszą sprawą był wybór nazwy dla nowej grupy. Byli tacy, którym spodobała się nazwa Zakon Katolickich Leśników z Connecticut. Takie rozwiązanie zaoszczędziłoby w przyszłości czas poświęcony na wyjaśniające rozmowy na temat nowej organizacji, ponieważ większość ludzi znała już Leśników, zarówno tych katolickich, jak i innych.
Ale zdaniem ks. McGivneya przyjęcie nazwy już istniejącego bractwa nastręczało trudności: była ona obarczona skojarzeniami. „Całkowicie odrębna organizacja” powinna bowiem od samego początku mieć własną tożsamość. Jednak ksiądz czekał, by usłyszeć, co myślą inni.
Synowie Kolumba
Oni zaś pokazali, że z całą pewnością mają swoje priorytety. Według Geary’ego i Driscolla „tytuły funkcyjne u Leśników, jakie z różnych źródeł udało się ustalić członkom komitetu, nie przemawiały do nich”. Nie chcieli być znani jako Strażnik Bill i Strażnik Cornelius.
Ale to inny argument zgłoszony przeciwko zapożyczeniu nazwy od Katolickich Leśników mocniej zainteresował ks. McGivneya. Chodziło o to, żeby nowa grupa różniła się od wszystkich dotychczasowych. „Choć samo stowarzyszenie miało zrzeszać wyłącznie katolików” – wyjaśniali Geary i Driscoll, przypominając sobie dyskusję podczas spotkania 2 lutego – członkowie komitetu „pomyśleli, że termin »katolicki« jako przedrostek lub element nazwy mógł sprawić, iż wielu mężczyzn skojarzy grupę ze wspólnotą kościelną lub sodalicją i przez to organizacja nie przetrwa upływu czasu”.
Ten argument całkowicie zniechęcił ks. McGivneya do tej nazwy. Według niego należało stworzyć stowarzyszenie, choćby nawet rozpoczynając od zaledwie dwunastoosobowego rdzenia członków komitetu, które nie będzie ograniczać swojego rozwoju. Ks. McGivney poczekał, aż dyskusja się wyczerpie. A później, kiedy nie pojawiały się już nowe pomysły i atmosfera wyciszyła się po wspólnym odrzuceniu nazwy „Zakon Katolickich Leśników w Connecticut”, zaproponował nazwę „Synowie Kolumba”.
Czytaj także:
Carl Anderson dla Aletei: Pójdźcie za ks. McGivneyem i zobaczcie, jak wzmacnia to waszą rodzinę, parafię, wspólnotę
Krzysztof Kolumb – bohater narodowy
Ponieważ Krzysztof Kolumb był Włochem, przedstawienie takiej propozycji komitetowi złożonemu całkowicie z Amerykanów irlandzkiego pochodzenia było czymś niebanalnym. Oprócz ks. McGivneya w spotkaniu uczestniczyli panowie: Carroll, Coldwell, Driscoll, Geary, Healy, Kerrigan, McMahon, Mullen i O’Connor. Mimo wszystko natychmiast zdali sobie sprawę z genialności tego pomysłu.
Nawet w kontekście antykatolickiej atmosfery XIX wieku Krzysztof Kolumb funkcjonował w powszechnej świadomości jako bohater narodowy. Kilka lat wcześniej „Connecticut Catholic” opublikował na pierwszej stronie artykuł wstępny o randze tego odkrywcy:
Choć mogło tak być i wierzymy, że rzeczywiście tak się
stało, iż ludy Północy odkryły i założyły osady na Grenlandii
i w Nowej Anglii w IX i X stuleciu, fakt ten ani odrobinę
nie przyćmiewa prawdziwej sławy i znaczenia Kolumba.Jako amerykańscy katolicy nie wiemy o istnieniu kogokolwiek,
kto na wdzięczną pamięć zasługiwałby bardziej od tego wielkiego
i szlachetnego człowieka – pobożnego, pełnego gorliwości
i wiernego katolika – przedsiębiorczego nawigatora i obdarzonego
wielkim sercem żeglarza, Krzysztofa Kolumba, „gołębia
i niosącego Chrystusa”, bo to właśnie oznacza jego nazwisko.
Ks. Michael McGivney
W atmosferze lat 80. XIX wieku nazwisko Kolumba potwierdzało, że organizacja z New Haven będzie lojalna wobec Stanów Zjednoczonych, co do czego istniały ciągłe, choć bezpodstawne podejrzenia wszędzie tam, gdzie gromadzili się katolicy. Jednocześnie wybór ten zachęciłby katolików wszystkich narodowości do przystąpienia.
Connecticut już wtedy było domem dla wielu Kanadyjczyków francuskiego pochodzenia oraz dla niemieckich katolików, a Włosi przybywali tam w coraz większej liczbie. Ich przystosowanie się do warunków życia w nowym miejscu było najpilniejszym wyzwaniem, przed którym stał biskup McMahon.
Ponieważ walczył o przełamanie stereotypu, jakoby katolicyzm w Connecticut był katolicyzmem irlandzkim, zapewne spodobałoby mu się niegaelickie odniesienie w nazwie jako pomoc w tej walce.
Czytaj także:
Ks. Michael McGivney: od grupy parafialnej do największej na świecie organizacji katolickich mężczyzn
Rycerze Kolumba
W nazwie zaproponowanej przez ks. McGivneya był jednak pewien problem: termin „Synowie”. Wszyscy mężczyźni wchodzący w skład komitetu, podobnie jak wszyscy mężczyźni w ogóle, byli już czyimiś synami. Ale w tym braterstwie chodziło przecież o aspiracje, by nie powiedzieć – fantazję.
James Mullen natychmiast wskazał, że termin „Rycerze” byłby lepszym rzeczownikiem. Nie było w użyciu tego słowa nic bardzo oryginalnego: świat był bowiem pełen Rycerzy dzięki Rycerzom Pytii, Rycerzom św. Patryka, Rycerzom Machabeuszy, Rycerzom Templariuszom czy Rycerzom Honoru. Ostatecznie, któryż mężczyzna nie chciałby był rycerzem w lśniącej zbroi lub też bez niej? Jest to przecież uniwersalny ideał męskości.
Tymczasem to nie sam termin tak poruszył Jamesa Mullena. „Pan Mullen – jak wspominał Daniel Colwell, który był obecny przy tym wydarzeniu – wniósł poprawkę [do zasugerowanej przez ks. McGivneya nazwy], zmieniając ją na »Rycerzy Kolumba« i z mocą podkreślając, że jeśli naszą intencją jest stworzenie społeczności, musi mieć ona rytualną formę, ponieważ jest to jedyny sposób na to, by grupa mężczyzn trzymała się razem”.
Czytaj także:
Wkrótce beatyfikacja założyciela Rycerzy Kolumba. To największa katolicka organizacja dla mężczyzn
Ks. Michael McGivney i rycerze
Według protokołu z tego spotkania „wniosek przedstawiono, poparto oraz zatwierdzono i towarzystwo będzie nosiło nazwę »Rycerze Kolumba z Connecticut«”. To z kolei poprowadziło komitet prosto do kolejnego punktu. Po przedstawieniu wniosku przegłosowano, że będziemy tworzyć towarzystwo o charakterze rytualnym”.
Ks. Michael McGivney ze wszystkich tych spraw najmniej był zainteresowany właśnie rytualnym aspektem funkcjonowania towarzystwa – hierarchią stopni, wyglądem insygniów, porządkiem ceremonii – ale według innych był to niezbędny komponent bratnich organizacji. James Mullen na ochotnika zgłosił się do opracowania szczegółów dotyczących stopni, ceremonii i haseł, które miały być używane.
Bez zachwycających ceremonii członkowie nie czuliby, że bycie Rycerzem Kolumba jest specjalnym przywilejem, wobec czego ks. McGivney współpracował przy tworzeniu sekretnych aspektów nowej grupy.
*Tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl
Czytaj także:
Katoliccy dżentelmeni. Rozmowa ze zwierzchnikiem Rycerzy Kolumba w Polsce