separateurCreated with Sketch.

Jałmużna? Na początku mieliśmy poczucie, że to jakiś masochizm. Potem zaczęły dziać się cuda

JAŁMUŻNA
Jarosław Kumor - 24.02.21
Początki z jałmużną nie były dla nas łatwe, bo – zarabiając niewiele – mieliśmy poczucie, że jest to jakiś masochizm. Oddawaliśmy środki, które były nam potrzebne, by przeżyć. A jednak nigdy nam ich nie zabrakło...
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Z Agnieszką i Sebastianem Staniewiczami, małżeństwem z 12-letnim stażem, rodzicami 9-letniego Maksa, rozmawia Jarosław Kumor.

Jałmużna: pomysł rodem z Biblii

Jarosław Kumor: Jałmużna w waszym życiu – jak to się zaczęło?

Agnieszka Staniewicz: Zostaliśmy zainspirowani słowami z Pisma Świętego o dziesięcinie, czyli oddawaniu 10% wszystkich zarobków. Był to fragment z trzeciego rozdziału Księgi Malachiasza: „Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu. Wtedy też będziecie mogli Mnie wypróbować – mówi Pan Zastępów – czy nie otworzę wam okien niebios i nie wyleję na was błogosławieństwa ponad miarę” (Ml 3,10).

Sebastian Staniewicz: Jest to jeden ze sposobów praktykowania jałmużny. Początki nie były dla nas łatwe, bo – zarabiając niewiele – mieliśmy poczucie, że jest to jakiś masochizm. Oddawaliśmy środki, które były nam potrzebne, by przeżyć. A jednak nigdy nam ich nie zabrakło. Z kolei gdy zaczęliśmy zarabiać więcej, uzmysłowiliśmy sobie, że za oddaną w określonym czasie jałmużnę moglibyśmy kupić samochód. Pojawiła się więc chciwość – zbyt silne przywiązanie do posiadanych rzeczy i pieniędzy. To generowało wiele napięć.

Co wam pomogło uwolnić się od tego?

Sebastian: Myślę, że samo dostrzeżenie, że mamy z tym problem. To był pierwszy krok. A drugim były książki na ten temat. Uzmysłowiliśmy sobie, że to nie są nasze pieniądze oraz że w każdej chwili możemy odejść z tego świata. Staraliśmy się skupić na wdzięczności, jaką budzi w nas każdy zysk. Dostrzegliśmy, że im bardziej będziemy nastawieni na dzielenie się tym, co mamy, tym więcej będziemy otrzymywać. To nas wprowadziło na wyższy poziom zaufania Bogu i na wyższy poziom życia – nie tylko pod względem materialnym, ale też relacji z Bogiem i między nami.

Agnieszka: Myślę, że warto jeszcze uzupełnić, że na początku to głównie Sebastian dzielił się środkami, które zarabiał, a mnie do tego zachęcał. Wybrał ciekawy sposób, bo chciał, bym to ja wybierała co miesiąc osobę lub organizację, którą wesprze. Siłą rzeczy chęć dzielenia się ruszyła też mnie.

Jałmużna: im więcej daję, tym więcej otrzymuję

Cwaniak… (śmiech) Ciekawi mnie ta zależność, na którą zwróciliście uwagę: im więcej daję, tym więcej otrzymuję. Zdarzało się wam otrzymywać jakieś niespodziewane, dodatkowe pieniądze dzięki dziesięcinie?

Agnieszka: Owszem, odkąd ją praktykujemy, zaczęły się pojawiać nieoczekiwane prezenty, np. w postaci dodatkowej gratyfikacji w pracy lub bardzo atrakcyjnych ofert czegoś, co było nam potrzebne. Z historii, które są dla nas absolutnie niewytłumaczalne, przypominam sobie wirtualny przelew za wakacje.

Wirtualny przelew… To brzmi co najmniej ciekawie.

Sebastian: Ze znajomymi z duszpasterstwa rodzin pojechaliśmy na Gozo – jedną z wysp Malty. Wspólnie wynajęliśmy dom. Kiedy się wymeldowywaliśmy, chcieliśmy się rozliczyć. Od osoby odpowiedzialnej za wynajem tego domu usłyszeliśmy, że blisko połowa kosztu naszego pobytu jest już rozliczona z zaliczki. Tymczasem my żadnej zaliczki nie płaciliśmy. Nastąpiło osłupienie. Szukaliśmy na wszystkich naszych kontach, czy kwota zaliczki z któregokolwiek z nich została ściągnięta.

Agnieszka: Ja pytałam w pracy, czy przypadkiem nie zapłaciłam służbową kartą. Nigdzie nie odnotowano takiej płatności. To była przedziwna sytuacja. Oni upierali się, że mają tę zaliczkę, a my upieraliśmy się, że jej nie wpłaciliśmy. Wakacje były rezerwowane przez duży międzynarodowy portal. Uznaliśmy, że być może to jest ich pomyłka i najpóźniej przy rocznym bilansie im to wyjdzie i upomną się. Ale nic takiego się nie stało.

Bóg przychodzi w tej drugiej osobie

Rzeczywiście przedziwne... Wróćmy do tego, jak jałmużna wpłynęła na waszą relację z Bogiem. Mówiliście, że dała wam większe zaufanie wobec Niego. Co jeszcze się zmieniło?

Agnieszka: Relacja z Nim nabrała bardzo realnych kształtów. Dostrzegliśmy, że Bóg stawia na naszej drodze ludzi z konkretnymi historiami i konkretnymi potrzebami, oraz że sam do nas w tych ludziach przychodzi.

Jak to się działo? Po prostu spotykaliście kogoś takiego na ulicy?

Sebastian: Tak. Raz na jakiś czas zdarzają się takie sytuacje. Obecnie np. mamy kontakt z panią Małgosią, która potrzebowała pomocy w wyprowadzce z miejsca, gdzie gnębił ją były mąż. Spotkaliśmy się w prozaicznej sytuacji. Zapytała nas obok naszego bloku, czy ktoś ma tutaj mieszkanie do wynajęcia. Powiedzieliśmy, że nie wiemy o nikim takim i poszliśmy do paczkomatu, a gdy wróciliśmy, pani Małgosia znowu zapytała nas o to samo. Zapomniała, że już raz nas pytała, ale nam zapaliła się w głowie lampka: trzeba tej pani pomóc.

Jaka to była pomoc?

Sebastian: Pomogłem jej znaleźć lokal do życia i załatwić sprawy urzędowe. Była to więc jałmużna bardziej z czasu niż z pieniędzy. Zasadniczo łatwiej jest dać komuś 100 czy 200 zł, a o wiele trudniej jest dać czas, wysłuchać, zawieźć gdzieś. To są sytuacje, w których nie mam wątpliwości, że Bóg przychodzi w tej drugiej osobie do nas i przez nas przychodzi do tej osoby.

Jałmużna niejedno ma imię

Wysłuchanie drugiej osoby, zainteresowanie się nią jako forma jałmużny kojarzy mi się z ludźmi żyjącymi na ulicy. A tu okazuje się, że niekoniecznie musi to być osoba z tzw. „marginesu”.

Agnieszka: Owszem, choć twoja intuicja też jest trafna. Pamiętam, jak wracając kiedyś z Maksem dość późnym wieczorem do domu, Sebastian zwrócił uwagę na panią, która karmiła pałętające się w okolicy koty. To było jej główne zajęcie. Miała na imię Krystyna. Żyła w mieszkaniu bez prądu i bez gazu.

Sebastian: Kupiłem jej grzejnik i wsparłem parę razy finansowo, a jednocześnie sporo rozmawialiśmy. Poprosiła mnie pewnego dnia, bym pomógł jej znaleźć w internecie „egzorcyzm do Maryi” – tak nazwała tę modlitwę. Wyleciało mi to z głowy. Kilka razy się przypominała i odpuściła. Po pewnym czasie ją przeprosiłem, że zaniedbałem tę sprawę. Powiedziała, że nic nie szkodzi, bo już sobie poradziła. Po czym dała mi tę modlitwę. Chodziło jej właśnie o to, bym ją znalazł i jeśli będę chciał, bym się nią modlił. Była to tzw. modlitwa „przemyska” do Matki Bożej – bardzo krótka i treściwa formuła, która rzeczywiście na tamten czas stała się dla mnie ważnym elementem osobistego spotkania z Bogiem.

Potwierdza się więc, że jałmużna to nie tylko pieniądze, ale też okazja, by kogoś po prostu poznać, z kimś porozmawiać, poświęcić czas, wręcz zaczerpnąć od tej osoby...

Agnieszka: Trzeba nieraz wyjść ze swojego kokonu. Jest mnóstwo ludzi, którzy żyją na skraju ubóstwa czy są bezdomni. Warto oddać takiej osobie kawałek swojego czasu i swojej miłości, zobaczyć w niej człowieka, a nie brudnego biedaka.

Po co Pan Bóg przyszedł do was w pani Krystynie czy pani Małgosi?

Sebastian: Myślę, że przyszedł skruszyć nasze zatwardziałe serca. Ja często mam problemy z ocenianiem ludzi pochopne, przyklejaniem im łatek. Kiedyś ktoś mi powiedział, że być może taka spotkana na ulicy osoba, której da się jakieś zainteresowanie i miłość, dzięki temu wyjdzie ze swojego ciężkiego położenia. Bo niewykluczone, że po prostu nikt od dawna nie zobaczył w tej osobie człowieka. Nigdy nie wiemy, co Pan Bóg zdziała.