Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kobiety doświadczają straty dużo częściej, niż myślimy, i zostają z tym same. Pół biedy, jeśli mają wspierającego partnera, ale jeśli nie – zostają z tym same. Często słyszą, żeby wzięły się w garść, będzie następne lub – co gorsza – „to jeszcze nie było dziecko”. Dla matki, która poroniła, jest to najgorsze, co może usłyszeć.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Trochę się bałam Mai, może dlatego, że kojarzyła mi się z twardą babką, która wyzwań się nie boi. W końcu nie każdy decyduje się na sześcioro dzieci rok po roku [już siedmioro – w 2022 roku Maja została kolejny raz mamą – red.]. To zadanie, które wymaga wiele siły. Nie tylko fizycznej, ale i psychicznej, i duchowej też. Moje obawy okazały się zupełnie niepotrzebne. (…)
Zobaczyłam mamę, która ogromnie tęskni za swoją córeczką. Mamę, która chciała tylko tulić jej małe ciało, karmić i dbać o nią, wychowywać. Miałam wrażenie, że mogłam fizycznie dotknąć cierpienia Mai. Jej naturalna wesołość i poczucie humoru ustąpiły nostalgii, smutkowi. Miałam wrażenie, że nasze doświadczenie macierzyństwa dzielą lata świetlne. Że chociaż bardzo bym chciała, nie jestem w stanie zrozumieć i poczuć tego, co czują matki po stracie. I że najlepszym zrozumieniem wykaże się inna mama, która też straciła swoje dziecko. Ale chciałam być. (…)
Mamajastado o stracie córeczki
Karolina Guzik: Jak często myślisz o Hani? Jakie emocje ci wtedy towarzyszą?
Maja Śpikowska*: Często o niej myślę, ale są to inne uczucia niż na początku. Jej zdjęcie USG (ostatnie, na którym żyła) wisi zaraz przy głównym wejściu do naszego mieszkania. Zatem widzę ją zawsze, gdy przychodzę do domu. Dużo o niej myślę i mam z nią prawdziwą relację. Kiedy coś dzieje się nie tak, często mówię: „Hanka, rusz tyłek, jesteś moją pierwszą córką, pomóż mi!”. Najczęściej modlę się za jej wstawiennictwem, gdy nie radzę sobie z noworodkiem czy w nocy. Po prostu relacja, rozmawiam z nią. Jest ze mną.
A na początku?
Pierwszy rok to był czas żałoby. Czas trudnych emocji. Budziłam się w nocy, płacząc. Miałam bezdechy. Nie mogłam pogodzić się z jej stratą mimo tego, że już byłam w kolejnej ciąży (lekarz dał nam „zielone światło” dość szybko). Odkryłam wtedy, jak wielozadaniowe jest serce matki. Jak wiele naraz możemy czuć. Zaskoczyło mnie to. Bo z jednej strony byłam w żałobie, pogrążona w takim nieutulonym żalu po stracie dziecka. Dziecka, którego nigdy nie przytulę. To powodowało, że wpadłam w lekką histerię. A z drugiej strony cieszyłam się tym, że będziemy mieć kolejne dziecko. I pół roku po pogrzebie Hani kolejne emocje, ponieważ pojawiło się realne zagrożenie, że i to dziecko możemy stracić. I wtedy było naprawdę trudno.
Czas przed pogrzebem, zanim nie pochowaliśmy ciała w ziemi, był dla mnie najgorszym czasem. Pogrzeb dał mi spokój i zmienił moje emocje. Nadal budziłam się z płaczem, ale miałam poczucie, że ona jest w niebie, a nie gdzieś nie wiadomo gdzie, w kostnicy. To było dla mnie najgorsze uczucie, zaraz po zabiegu. Niestety, nie udało się poronić naturalnie, mimo że było to dla mnie i dla mojego ciała najlepsze. Mam swoją teorię, że nie dało się, ponieważ psychicznie to blokowałam. Po prostu nie chciałam jej oddać. Dzień i noc walczyłam ze swoim ciałem, żeby nie oddać córeczki. Siedem lat temu… A dalej mnie to wzrusza.
„Pozwól sobie mieć żałobę”
Teraz możesz wracać do tych wspomnień ze spokojem?
Tak. Pewnie będę troszkę płakać, ale to nic złego. Uważam, że to jest dobre i normalne. Trzy tygodnie po tym, jak straciliśmy Hanię, spotkałam się z pewną dziewczyną, która straciła ósemkę dzieci. Niektóre malutkie, inne po porodzie. I ona powiedziała mi wtedy bardzo ważne dla mnie zdanie: „Pozwól sobie mieć żałobę”. To była pierwsza osoba, która tak poważnie potraktowała naszą stratę. Potraktowała ją poważnie słowami. Bo tak, moja mama była przy mnie, przytulała mnie i mówiła, że wie, jak to bardzo boli, bo sama straciła dziecko. Ale ta kobieta dała mi takie narzędzie.
Myślałam, że słowo „żałoba” jest zarezerwowane, kiedy umrze ci ojciec, mąż. Chodzisz ubrana na czarno, stajesz się sierotą czy wdową. Ale że ja też mogę być w żałobie? To było dla mnie ważne. Zrozumiałam, jak mogę nazwać swój stan, rozjaśniło mi to wiele rzeczy. Pomogło. Zaczęłam sobie pozwalać na łzy, na kiepski nastrój, na leżenie i przytulanie mojego 11-miesięcznego synka cały dzień. To było uwalniające. Te słowa stały się dla mnie otuchą i zrozumiałam też, że chcę o tym mówić. Dlatego ta rozmowa, dlatego otwarcie mówię o tym na Instagramie. Kiedy ja straciłam dziecko, nie miałam z kim porozmawiać na ten temat. Tak mało osób o tym mówiło, mówi. Kiedy tylko udawało mi się znaleźć koleżankę, która przeżyła to samo, od razu chciałam z nią rozmawiać. Pocieszanie i rozmowy z dziewczynami, które „to” przeszły, były inne niż z osobami, które tego nie doświadczyły. Zrozumiałam, że przeszłam „na drugą stronę mocy”.
(…)
„Bóg dał, Bóg zabrał”.
Jako osoba wierząca nie liczyłaś na cud? Nie mówiłaś: „Boże, skoro jesteś, ocal ją”?
Myślę, że czekałam… Po pierwszej wizycie, która była bardzo trudna i z której wybiegłam z gabinetu, ponieważ zostałam bardzo źle potraktowana, zaczęłam szukać innego lekarza. Wiedziałam, że Hania nie żyje. Ale musiałam iść do innego specjalisty. I udało się nam zmienić lekarza na takiego, który ma bardzo wysoką etykę. Potraktował mnie z dużą godnością: mnie, męża i nasze zmarłe dziecko. Doradził, jak można zorganizować pogrzeb, jakie są możliwości. Poprowadził nas z czułością. Miałam odczekać dwa dni i poczekać na naturalne poronienie, a potem udać się do szpitala na jeszcze jedno USG. I mimo tego, że dwóch lekarzy potwierdziło śmierć, ja czekałam. Czekałam na jej ruch. Na jakiś znak. „Panie Boże, a może się poruszy…” Tylko że się nie poruszyła. I po tym kolejnym USG przestałam się modlić o cud.
Nie gniewałaś się na Boga?
Nie. Chyba byłam tak przepełniona innymi emocjami, że nie było już tam miejsca na gniew. Byłam pełna rozpaczy, że straciłam dziecko. Ale jednocześnie to były te dni, kiedy odkrywałam, że to On jest dawcą życia. Próbowałam to zrozumieć. Wypowiedzieć słowa „Bóg dał, Bóg zabrał”.
Zanim straciliśmy Hanię, oglądałam dokument o pewnej rodzinie chrześcijańskiej. I był tam taki moment, kiedy wszyscy czekali na kolejnego członka rodziny. Wesoły, radosny odcinek, rodzina udaje się na USG i okazuje się, że ten mały człowiek pod sercem matki już nie żyje. I wtedy matka powiedziała hiobowe „Bóg dał, Bóg zabrał”. Pomyślałam, że jeśli mnie spotkałaby taka sytuacja, chciałabym zareagować w ten sam sposób. Nie zareagowałam. Raczej się zapadałam w rozpaczy, że straciłam swoje ukochane dziecko. Rozpacz w całym ciele.
„Przez dwie doby jestem grobem”
Pamiętasz ten dzień?
Doskonale. Pamiętam pogodę i w co byłam ubrana. I jak padało światło w gabinecie. I co czułam. Co jadłam i co kto do mnie powiedział. Mieliśmy wtedy trudną sytuację, ponieważ było wesele brata mojego męża. Było nam ciężko, ale wiedzieliśmy, że jeśli nie pójdziemy, będziemy do końca życia żałować, że nie byliśmy z nimi w tym ważnym dniu. Nie wiem, czy to była dobra decyzja. Ale taką podjęliśmy – być blisko tych, których kochamy. Ale nie było łatwo, kiedy w pewnym momencie podeszła do mnie jedna z dziewczyn i pogłaskała mnie po brzuchu pełna radości i gratulacji. Myślałam, że umrę… Zaczęłam nerwowo powtarzać: „Nie żyje, nie żyje, nie dotykaj, nie żyje”. Tym sposobem wiadomość o śmierci Hani szybko rozeszła się po rodzinie. Głuchym telefonem.
Podczas ślubu została zaśpiewana taka pieśń, gdzie są słowa „nosimy w sobie umieranie Chrystusa”. Kiedy usłyszałam te słowa, to po prostu padłam, dosłownie. Tak się czułam, że noszę w sobie martwe ciało. Przez dwie doby jestem grobem. To jak dotykanie innej rzeczywistości. I we mnie jest tylko jego ciało. Mocne doświadczenie…
Nie chcesz zapomnieć?
Nie, dlaczego mam go zapomnieć? To ważny dzień. To ostatnie dni z moim dzieckiem. To tak, jakby chcieć zapomnieć ostatnie dni umierającego na łóżku ojca. Oczywiście ten czas na pewno był trudny, pełen cierpienia, ale myślę, że nikt tego nie chce zapomnieć. To nie jest trauma w stylu „ktoś mnie napadł i zrobił mi krzywdę”. To przeżycia z rodzaju tych: ostatnie dni z kimś, kogo kocham. Dlatego pamięta się małe szczegóły.
(…)
Mężczyzna też przeżywa stratę dziecka!
„Śmierć dziecka to dla małżeństwa ogromny test wierności i miłości”. To nie jest zbyt brutalny test?
To prawda. To jest egzystencjalne wydarzenie, które nas porusza do głębi. Temat śmierci jest rzeczą trudną. Nawet dla osób wierzących. Powiedzmy to sobie szczerze, kto się nie boi śmierci? Sytuacja, kiedy traci się dziecko, jest tak intensywna dla mnie jako kobiety i dla mojego męża, który też stracił dziecko, że trudno w niej być. Warto wspomnieć też o tym, że dla mężczyzny jest to bardzo trudna sytuacja. Ja jako mama miałam możliwość poczuć dziecko, mieć z nim kontakt, a mój mąż nawet go nie dotknął. To bardzo trudne. Nigdy go nie poczuł. Zatem to takiego rodzaju abstrakcja – żegnasz kogoś, kogo nie miałeś okazji nawet dotknąć. Hania była dla niego jeszcze niedostępna. Nie chodzi o to, że mężczyźni są gruboskórni i nic nie czują. Po prostu jest to ciężka sytuacja. Nie dziwię się też, że poronienia są katalizatorem różnych problemów w związku. Nagle wychodzą rzeczy, o których nie mieliśmy pojęcia.
Rzadko się mówi o mężczyźnie z perspektywy straty dziecka.
Szkoda, prawda? Oni to też bardzo przeżywają. Mają trudniej, nikt ich nie pyta: „Jak się masz?”. My, kobiety, zawsze w jakiś sposób o tym rozmawiamy. A oni raczej nie. Temat poronienia między chłopakami jest trudny, bo prawie nie istnieje.
Mieliście kryzys po stracie Hani?
Nie, nam udało się go nie mieć. Na nas ta cała sytuacja wpłynęła w ten sposób, że postanowiliśmy mieć większy szacunek do dawania życia, większą otwartość. Przestać kalkulować. Bardziej się cieszyć tym cudem. To nie znaczy, że teraz „heja, róbmy dzieci na prawo i lewo”. Tylko oczywiście się szykujemy, z każdej strony. Może podam przykład: mamy czworo dzieci, myślimy o piątym, ale mamy za małe mieszkanie. No to szukamy większego. Teraz przed piątym rozwijamy też biznes. Chcemy mieć różne źródła dochodu. Kuba zmienia pracę, walczymy o nowe mieszkanie jak szaleni. Zanim się pojawi staranie o dziecko, my już zmieniamy naszą rzeczywistość, żeby było na nie miejsce.
Hania jest członkiem naszej rodziny
Strata dziecka ma wpływ na to, czy pojawią się kolejne dzieci?
Myślę, że ogromny. I nie można tutaj oceniać. Nie każda dziewczyna po stracie dziecka zdecyduje się na kolejne dzieci. I nie ma się co dziwić. Śmierć tak bardzo przytłacza, że czasem nie ma siły na kierunek w stronę życia.
Jeden z księży pracujących w hospicjum powiedział, że „śmierć dziecka nie jest jego końcem relacji z rodzicami”. Masz taką relację z Hanią?
Wiesz co, ja chodzę na spotkania na cmentarz do mojej córki. Poważnie. Bardzo to lubię. Gdy tylko mogę się wyrwać, posadzić kwiaty. To jest cudowny czas. Czasami zabieram dzieci, te obecne tutaj, na ziemi. Nie jest to wtedy pełne skupienie, to oczywiste. Ale bardzo lubię tam chodzić. W tym sensie bardzo się cieszę, że jest namacalny punkt, że ona była, że teraz tutaj mogę przyjść, niejako do niej. Mogę też pokazać dzieciom: „zobaczcie, tutaj jest wasza siostra, a w zasadzie tylko ciało”. Takie rozmowy od małego pomagają też oswajać temat śmierci. Zresztą my regularnie z mężem słyszymy od naszych dzieci, że tęsknią za Hanią. Pytają „ile Hania miałaby lat, jak byłaby wysoka, jaki miałaby kolor włosów”. Ona jest obecna w naszej rodzinie, modlimy się za jej wstawiennictwem. Często moje dzieci mówią, że nas jest teraz czwórka, ale jeszcze jest nasza jedna siostra w niebie. Po prostu jest członkiem naszej rodziny.
Ostatnio rozmawiałam z Jeremiaszem, moim najstarszym synem, o tym, czy Hania lubi tak samo klocki Lego jak on i czy w niebie są klocki. Czy w niebie może się nimi bawić, co tam robi, jaka jest. Już nie płaczę, kiedy poruszają jej temat. Chociaż zdarzają się takie momenty, kiedy powiedzą coś tak wzruszającego, że nie jestem w stanie opanować łez. Ostatnio, kiedy jedno z dzieci siedziało smutne na kanapie i spytałam: „Co jest?”, odpowiedziało mi: „Nic. Tęsknię za Hanią po prostu”. To wtedy mnie zatkało, takie trochę zatrzymanie akcji serca. Ja też za nią wciąż tęsknię…
Po takich wydarzeniach lubię wieczorem o tym porozmawiać z moim mężem. To mi najbardziej pomaga. Zresztą z tego, co wiem, mój mąż ma swoją osobistą relację z Hanią, co wydało się przez przypadek.
(…)
Mam takie marzenie, że jak pójdę do nieba, to Pan Bóg da mi Hanię donosić, urodzić i wychować. Że będę mogła ją przytulić. Wykarmić, poprzewijać, tulić.
*Maja Śpikowska – 30-letnia żona Jakuba i mama siedmiorga dzieciaków na ziemi i jednego w niebie. Studiowała kulturoznawstwo, a obecnie zajmuje się domem, dziećmi i prowadzi konto na Instagramie (@mamajastado), gdzie może po trochu dzielić się swoimi spostrzeżeniami, pasjami i codziennością większej niż typowa rodziny.
** Fragment książki Karoliny Guzik „11 kobiet. O czym inni nie chcą rozmawiać”, Edycja św. Pawła 2021. Tytuł, lead, skróty, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl
Czytaj także:
„Klękam przed ich doświadczeniami i z pokorą patrzę na te siłaczki”. Rozmowa z autorką książki „11 kobiet”
Czytaj także:
Kolejna ciąża po poronieniu – czy można przestać się bać?