separateurCreated with Sketch.

Nerwowa, kapryśna i uparta: taka była Edyta Stein. A potem została świętą i patronką Europy

EDITH STEIN,TERESA BENEDICTA OF THE CROSS
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Marzyłam o szczęściu i sławie. Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego i zupełnie nie mieszczę się w ciasnych, mieszczańskich ramach, w jakich się urodziłam” – pisała siostra Teresa Benedykta od Krzyża.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Nerwowa, przewrażliwiona, kapryśna i uparta. „Mała ambicjuszka” – tak nazywała ją ciotka Cilla. Gdy czegoś chciała, zmuszała wszystkich, aby spełniali jej kaprysy i łatwo podporządkowywała sobie liczne grono rodzeństwa, kuzynów i ciotek. O kim mowa?

Urodziła się 12 października 1891 r. w rodzinie żydowskiej. Była jedenastym dzieckiem Augusty i Zygfryda Steinów. Jako jedyna z rodzeństwa urodziła się we Wrocławiu. Jej starsi bracia i siostry przyszli na świat w Gliwicach i w Lublińcu, rodzinnym mieście Augusty.

„Byłam mała i delikatna i zawsze blada, mimo że o mnie tak szczególnie dbano. Włosy blond (później mi ściemniały) nosiłam rozpuszczone, jedynie przewiązane wstążką. Dlatego wyglądałam na młodszą, niż byłam w istocie.

Kiedy jednak zaczęłam mówić, każdy się zdumiewał, co ze mnie za mała, wścibska osóbka. W pierwszych latach życia byłam jak żywe srebro, ciągle w ruchu, kipiąca nadmiarem zabawnych pomysłów, zuchwała i wścibska, nieokiełznanie przy tym uparta, gdy coś sprzeciwiało się mojej woli” – wspominała.

„Od wczesnego dzieciństwa grono naszych krewnych określało mnie głównie na podstawie moich dwóch cech: uważano, że jestem ambitna (i to słusznie), oraz dawano mi przydomek „ta mądra Edyta”. Jedno i drugie bardzo mnie bolało. Zwłaszcza to drugie, dlatego, że brzmiało, jakbym z tego powodu była zarozumiała i – tylko była mądra. A ja od najwcześniejszych lat wiedziałam, że dużo lepiej być dobrą, niż mądrą” – pisała.

Edyta przyszła na świat w nieistniejącym dziś domu przy ul. Dubois 13. Gdy miała dwa lata, tata zmarł na udar słoneczny. Z dnia na dzień mama została wdową z siedmiorgiem dzieci i zadłużoną firmą handlującą opałem.

Zaczął się trudny czas, ale Augusta nie dała za wygraną. Nie miała czasu przeżyć żałoby, musiała zadbać o przyszłość dzieci, a jednym źródłem utrzymania była firma. Trudności nie brakowało. Wstawała pierwsza, gdy było jeszcze ciemno. Najpierw prowadziła interes przy ul. Niemcewicza, ale tu nieżyczliwy sąsiad ryglował furtkę, przez którą przechodziła, więc musiała skakać przez płot.

Dzięki swej pracowitości rozwinęła firemkę w dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Edyta w autobiografii wspomina zasłyszane w tramwaju słowa przypadkowego człowieka: „Wiecie kto jest tutaj w całej branży najlepszym kupcem? Pani Stein”.

W tym czasie wszyscy żyli oszczędnie. „Poprzestawała prawie na niczym. Najczęściej to, co było potrzebne, sprawiało się matce na urodziny, gdyż w przeciwnym razie zbyt się broniła przed przyjęciem czegoś nowego” – wspominała Edyta.

Po śmierci męża, gdy status materialny rodziny się obniżył, Augusta z całą gromadą dzieci przeprowadzała się kolejno do domów przy ul. Kurkowej, Myśliwskiej, Henryka Pobożnego, Roosvelta i wreszcie, dopiero gdy firma odniosła sukces, do kupionej willi przy ul. Nowowiejskiej 38. 

Dzieciństwo Edyty, mimo cienia, który rzuciła na nie wczesna śmierć ojca, to nie tylko wrocławskie przeprowadzki, ale i szczęśliwe wakacje w wielkim, pełnym dostatku domu dziadka i przylegającym do niego sklepie żelaznym. To liczne rodzeństwo matki, którego imion uczyła się na pamięć. Kredens z szufladami pełnymi rodzynek, migdałów i gorzkiej czekolady.

Śmiechy, żarty i dowcipy. Pełna czułości i dobroci twarz dziadka, wyjmowane przez niego z tortów kandyzowane owoce i ukradkiem wtykane wnukom do ust.

„Jadę do domu!” – wołała Augusta, gdy zbliżał się wyjazd i zaczynało się pakowanie. Rozgardiasz przed wyjazdem i trud podróży rekompensowała uśmiechnięta twarz dziadka i serdeczne uściski ciotek. Wszystkie dzieci czuły, że rodzinny dom matki jest też ich domem. Lubliniec witał ich zawsze tak samo: z otwartymi ramionami.

„W obszernym domu dziadka można było poruszać się zupełnie inaczej niż w naszym ciasnym mieszkaniu czynszowym we Wrocławiu. Znaliśmy tu każdy kąt i każdy radośnie witaliśmy” – pisała Edyta wiele lat później.

Cierpliwy i kochający dziadek Salomon radził sobie z humorami i uporem najmłodszej wnuczki. Przy nim Edyta o nic nie walczyła i niczego nie udowadniała. Po przyjeździe do Lublińca siostry Stein siadywały często na wielkim stopniu schodów przed sklepem. Edyta patrzyła, Erna nazywała jej świat.

Mimo zaledwie osiemnastu miesięcy różnicy – noszenia tych samych sukienek, czytania tych samych lektur, rozmiłowania w opowiadaniu sobie o zmroku historii grozy, wspólnego chodzenia do szkoły i zabaw z tymi samymi koleżankami – były zupełnie inne. „Erna jest przejrzysta jak klarowna woda, podczas gdy ja stanowiłam księgę zamkniętą na siedem pieczęci” – pisała Edyta.

Dziadkowie Edyty ze strony matki, Adelhied i Salomon, we wspomnieniach przekazywanych przez mieszkańców Lublińca byli ludźmi niezwykłej dobroci i uczciwości. Salomon Courant zajmował się mydlarstwem i wyrobem świec. Upatrzył sobie Adelheid, gdy ta miała lat 12 i, kochając ją, czekał, aż dorośnie.

Z nią, niedługo po ślubie, otworzył sklep kolonialny, który prosperował przez lata i przynosił zyski całej, licznej rodzinie. Mieli piętnaścioro dzieci. Matka Edyty, Augusta, była czwartym z kolei. „Nad sofą w naszym pokoju wisiały portrety moich dziadków – pisała Edyta. – Piękna, delikatna twarz mojej babki, w obramowaniu białego czepeczka, wyraża powagę i cierpienie. Babcia zmarła jeszcze przed moim urodzeniem. Znam ją więc tylko z opowiadania. (…) Dzieci ze swymi małymi kłopotami biegały raczej do ojca niż do niej. Do babki szło się po radę w sprawach najpoważniejszych”.

Wychowanie Edyty to z jednej strony wymagania, które jasno stawiała Augusta: domowe obowiązki (dostosowane do wieku), zakaz bezczynności, konieczność chodzenia do szkoły, zdobywania zawodu, ale z drugiej szacunek i całkowita wolność wyboru w podejmowaniu decyzji. Najpierw wolność w sprawach dotyczących wykształcenia i wyboru drogi zawodowej.

Pierwsze i drugie „nie” dotyczyło szkoły. Edyta, jako najmłodsza, chodziła do przedszkola, ale bardzo tego miejsca nie lubiła. Jej największym marzeniem było to, aby razem z Erną chodzić do szkoły. Uparcie namawiała mamę na wyrażenie zgody i ta wreszcie uległa.

Edyta rozpoczęła edukację w dzień swoich szóstych urodzin, a więc rok wcześniej niż było to przyjęte. Była pilna i bardzo zdolna, dlatego wszystkich zdziwił fakt, gdy w wieku czternastu lat podjęła decyzję o… zakończeniu nauki.

W autobiografii wyjaśniła: „Właściwym powodem był zdrowy instynkt, który mi mówił, że już dość długo siedziałam w ławie szkolnej i potrzeba mi czegoś innego”. To było drugie, zdecydowane „nie” przyszłej świętej.

Tu odsłania się paradoks jej osobowości: najpierw upór, by iść do szkoły wcześniej, potem upór, by ze szkoły zrezygnować. Który rodzic daje radę z takim zmiennym i upartym dzieckiem? Matka przyjęła tę decyzję, ale nie zgodziła się na bezczynność. Wysłała Edytę do Hamburga, do starszej córki, by tam pomagała w domowych obowiązkach.

Trzecie „nie” było ciosem w samo serce żydowskich korzeni i pochodzenia. Ostatnią z najtrudniejszych rozmów Edyta przeprowadziła z 84–letnią matką we Wrocławiu, w czasie powrotu z synagogi do domu. To wtedy Augusta usłyszała, że córka nie tylko jest już katoliczką, ale zamierza zostać zakonnicą.

Edyta, wg Augusty, powiedziała „nie” Bogu Abrahama, a nie jej, Auguście... Wyobraźmy sobie dziś taką sytuację: dziecko nagle nie chce chodzić do kościoła. Co robią rodzice?

A jednak, mimo śmierci w Auschwitz i po ludzku tragicznych losów, wiele lat później „mała ambicjuszka”, uparta Edyta Stein, została świętą i patronką Europy. „Przede wszystkim jawiła mi się zawsze wspaniała przyszłość – pisała w autobiografii. – Marzyłam o szczęściu i sławie. Byłam przekonana, że jestem przeznaczona do czegoś wielkiego i zupełnie nie mieszczę się w ciasnych, mieszczańskich ramach, w jakich się urodziłam”. Kto wie, czy nie tak właśnie Bóg wysłuchuje modlitw swoich dzieci?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.