Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Czy zmiany klimatu powinny nas obchodzić? Czy chrześcijanin powinien martwić się wnioskami, zawartymi w największym od lat badaniu i raporcie na temat zmian klimatycznych i roli człowieka w tychże? Z pozoru to pytania retoryczne lub dotyczące sfery dalekiej, abstrakcyjnej. W praktyce – jeśli tylko nie czujemy się ludźmi z azbestu – są to pytania jak najbardziej praktyczne, życiowe i… ważne tu i teraz.
Dla jednych nauka i religia to niezbyt przepadające za sobą dawne koleżanki ze szkolnej ławki. Tą szkolną ławką zapewne może być wyśmiewane nierzadko średniowiecze. Był to moment, w którym na niwie działalności Kościoła pojawiło się pole dla rozwoju medycyny, prawa, językoznawstwa, muzykologii, ogrodnictwa i wielu innych. Ich przyjaźń skończyła się jednak w momencie skazania na śmierć Galileusza czy Giordana Bruno.
Zbliżyć naukę z religią. Dla wspólnego celu
Dla innych nauka i religia to jednak dość związane ze sobą kuzynki, których funkcjonowanie w ramach jednej rodziny trudno podważyć. Zdrowy rozsądek i otwarte horyzonty pozwalają je łączyć ze sobą częściej. Nie tylko w przypadku klasztornych skryptoriów, dzięki którym przetrwało sporo źródeł pisanych, a także badań i analiz naukowych. Przykładowo Watykańskie Obserwatorium Astronomiczne założono już w 1578 roku. To właśnie obserwatorzy nieba skupieni wokół Kościoła przeprowadzali reformę kalendarza obowiązującego powszechnie… do dzisiaj!
Św Augustyn, jeden z najbardziej szanowanych świętych katolickich, jako przedstawiciel racjonalizmu w Kościele, optował za tym, że “wiara i rozum stanowią dwa skrzydła, na których człowiek może wznieść się do Boga, a więc poznawać prawdę”. Opowiadał się za studiowaniem sztuk wyzwolonych, w tym nauk – geometrii, arytmetyki, astronomii i muzyki – włączonych w tradycyjne quadrivium.
Dziedziny te pomagają nam zrozumieć otaczający świat, a także to, co wpływa na jego kształtowanie. Teraz najważniejsze byśmy zrozumieli, że i my kształtujemy go w sposób kardynalny. I bynajmniej nie chodzi o “czyńcie sobie ziemię poddaną”. Choć może częściowo tak.
Co się dzieje wokół, każdy widzi
Początek sierpnia 2021 r. przywitał nas głośnymi medialnie pożarami w Turcji i Grecji oraz tymi mniej medialnymi: w Demokratycznej Republice Konga i Algierii, notabene – ojczyźnie św. Augustyna. Pożary lasów czy śródziemnomorskich makii nie są niczym nietypowym. Jednakże ich częstotliwość i skala ostatnimi laty zaczyna poważnie doskwierać naszej cywilizacji.
Wiemy też, że lipiec 2021 r. był najcieplejszym miesiącem w historii pomiarów. Wiadomo też, że w rekordowym tempie topi się Grenlandia i zanika szelfowy lód w Arktyce. Wiemy, że w ubiegłym roku padły rekordowe w historii pomiarów temperatury. O niewyobrażalnej wręcz skali – prawie 50 stopni Celsjusza na Sycylii i w Kanadzie. W jednym i drugim przypadku problematyczne okazałyby się temperatury rzędu 40 stopni. Tymczasem mówimy o trudnych do wyobrażenia 49 stopniach, w potocznym języku zwanymi “w cieniu”.
Przypadków tego typu: wyjątkowych, pierwszych, rekordowych, katastrofalnych, itd. możemy wymieniać wiele. Tymczasem wciąż wśród nas funkcjonują ludzie, którzy, jakby w popularnym w sieci internetowym memie z obrazkiem psa z internetowego komiksu “Gunshow”, twierdzą, że nic się nie dzieje i wszystko będzie dobrze. Skąd takie przekonanie?
Opublikowany w ubiegłym roku przez IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu) piąty, przełomowy raport „Zmiany klimatu 2021: podstawy fizyczne” rozgrzał do czerwoności media i dyskusje w internecie. Chciałoby się powiedzieć “w końcu!”. Paradoksalnie jego wnioski wydają się brzmieć złowieszczo: jest już prawie za późno.
Czym jest IPCC? To nie jest kolejna, marginalna organizacja, której działalność można podważyć i trywializować lub oskarżyć o lobbing na rzecz określonych grup interesów. IPCC reprezentuje nas. Panią, Pana, ciebie, mnie.
Dać przemówić liczbom
Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) składa się z 234 autorów i autorek oraz 195 rządów. To niezależne, naukowe ciało doradcze utworzone ponad 30 lat temu roku przez dwie duże komórki ONZ – Światową Organizację Meteorologiczną (WMO) oraz Program Środowiskowy Organizacji Narodów Zjednoczonych (UNEP).
To zbyt duża organizacja, by ją lekceważyć. I zbyt zróżnicowana, by mieć nad nią kontrolę. Raport opiera się na kilkunastu tysiącach (!!!) publikacji dostępnych w ogólnie dostępnych czasopismach naukowych. Każdy może sam odnaleźć źródła i stwierdzić, że to nie była praca kreacyjna, lecz analityczna i odtwórcza.
Wnioski z raportu dotyczą zmian w środowisku i atmosferze. I są smutne. Prawie na pewno średnia temperatura planety będzie wyższa o 1,5 stopnia w porównaniu z epoką przedindustrialną. To dużo? Mało? W sam raz?
Można powiedzieć, że obserwując jak padają co miesiąc i co rok rekordy temperatury poszczególnych okresów, regionów, krajów i miejsc – nie jest to zaskakujące. Niestety, większość ludzi, zwłaszcza z niedoborami wiedzy geograficznej, myli pogodę z klimatem. Wysnuwają pochopne wnioski i oceny, gdy “trafi im się chłodniejszy urlop nad Bałtykiem”, przeczytają o śniegu w Brazylii czy rekordowym mrozie w Hiszpanii.
Warto zrozumieć, że systematyczne podgrzewanie naszej planety to nie tylko ocieplenie globalne, ale przede wszystkim – i sam jako geograf radzę częściej używać tego określenia – zmiany klimatyczne, pełzające w kierunku katastrofy klimatycznej.
Zmiany te są powszechnie zauważalne, właśnie jako dziwne, nietypowe, intrygujące sytuacje. To m.in. trzydziestostopniowe upały w Laponii, nagły mróz w Hiszpanii, śnieg w Brazylii czy pożary kanadyjskiej tajgi, a także nasilenie się ekstremalnych zjawisk klimatycznych, jak tornada, powodzie błyskawiczne, susze. Oto prawdziwy efekt i namacalny obraz tych zmian, a nie fakt, że zawsze i wszędzie będzie po prostu cieplej.
Klimat to nie pogoda!
Powyższego procesu nie wyklucza ani mroźna majówka ani deszczowy lipiec. Ale potwierdza jak najbardziej brak śnieżnych zim w czasie Bożego Narodzenia czy wynikające z tego wiosenne susze hydrologiczne i rolnicze.
Problem polega na tym, że raport naukowców wieszczy podniesienie się średniej temperatury na świecie o WIĘCEJ niż 1,5 stopnia. A to była granica krytyczna, wyznaczona przez wiele starszych raportów, w tym Porozumienie Paryskie. Jeśli dojdzie do ocieplenia o ok. 2 stopnie już za naszego życia, to dla tego pokolenia życie na Ziemi może stać się nieznośne i trudne.
Nie mówiąc już o wielu perturbacjach geopolitycznych: od wojen o zasoby wody pitnej po gigantyczne fale migracyjne. Przy nich ta po okresie Arabskiej Wiosny wyda się tylko preludium. Przyczyna jest prosta: najmocniej zmiany tego typu odczują pasy zwrotnikowe. Tam, gdzie rolnictwo bazuje na każdej kropli wydartej niebu, każde źdźbło jest na wagę złota.
Jeśli ocieplenie będzie jeszcze bardziej drastyczne i przekroczy 2 stopnie, jest wielce prawdopodobne, że ekstremalne zjawiska pogodowe, o których nie słyszeliśmy w Europie Środkowej w nowożytności, pojawią się i to w zaskakującej skali.
Ceny warzyw i owoców poszybują wielokrotnie wyżej, niż te, które już teraz wydają nam się wysokimi. Historie o przesunięciu się granicy upraw winorośli na północ są w dużej mierze mitem. Wyjałowiona ziemia oraz rejony narażone na częste susze hydrologiczne nie będą w stanie przyjąć tych upraw, tak, jak w średniowieczu miało to miejsce choćby w okolicach Zielonej Góry.
Planeta sobie poradzi. Czyżby?
Głównymi zarzutami sceptyków wobec tych apokaliptycznych wniosków są obserwacje stanu teraźniejszego oraz… odwołania do przeszłości. W tym pierwszym przypadku jest to klasyczne wytykanie palcami. “Europie każą się ograniczać, a Chiny i Indie dorzucają w tym czasie do pieca”.
Faktycznie, emisja gazów cieplarnianych z terenu UE wynosi wg różnych szacunków około kilkunastu procent światowej. Nie oznacza to jednak, że działania powzięte w pierwszej kolejności przez tzw. “świat zachodni” nie wymogą na pozostałej grupie krajów poważnych zmian. To już nie jest czas na przekomarzanie się w stylu “to kto zaczyna”. Liczy się każdy rok i każda decyzja o energetycznym piwocie. Zdaniem ekspertów, oparta najlepiej o atom i energetykę jądrową.
W drugim przypadku wiele osób często powołuje się na symultaniczność zmian klimatycznych na Ziemi. Wyrażają one przekonanie, że cykliczne ocieplenia i ochłodzenia planety zachodziły od zawsze. Faktycznie – nie ulega wątpliwości, że w czasie istnienia naszej cywilizacji (powiedzmy – judeochrześcijańskiej), Europa przeżyła dwie zmiany tego typu.
Pierwsza nazywana jest “średniowiecznym optimum klimatycznym”. Jak sama nazwa wskazuje, pozwoliła ona korzystać z nieco łagodniejszego klimatu w czasach, gdy pierwsze ekspedycje ze Skandynawii docierały do Grenlandii czy Nowej Fundlandii. Nie bez powodu wielu miejscach Polski zakładano wówczas osady służebne o nazwie Winiary.
Druga, zwana “Małą Epoką Lodową”, przyniosła lekkie oziębienie w wiekach XVII i XVIII. Zmroziła połowę Bałtyku, dla nas wiązała się też z upadkiem Królestwa Polskiego i udaną kampanią szwedzką podczas "potopu”.
Jednakże zapomina się o jednym. W obu tych przypadkach mówimy o wahaniach średnich rzędu 0,5-1 stopnia. Jeśli teraz następuje znów ocieplenie, które zarządziła sama planeta Ziemia, to bardzo możliwe, że my jako ludzkość “dorzucamy jej do pieca” wielokrotnie więcej. Nagle na wykresie kończy się skala, a sinusoida wystrzela wręcz pionowo.
Nie przejmujmy się więc bardzo daleką przeszłością, nie odwołujmy do okresu jury czy triasu. Żyjemy tu i teraz, a fakt jest taki, że ludzkość nie zna aż tak ogromnych wahań temperatur. Planeta może sobie poradzi, przyroda paradoksalnie również. My? Śmiem wątpić.
Bądźmy konserwatywni. W tym, co należy
Czy chrześcijaninowi, konserwatyście bądź osobie o poglądach tradycjonalistycznych wypada poddawać w wątpliwość badania naukowe o wydźwięku alarmistycznym? Ktoś powie, że tak, gdyż utrzymanie status quo, zachowawczość, przyzwyczajenie, nieufność w stosunku do progresywnych środowisk naukowych i wszelkiej maści ekologów rzuca takie osoby w wir sceptyków, osób podejrzliwych, wieszczących spisek elit i biznesu, chcącego promować nowe, odnawialne źródła energii kosztem “starego porządku” i ograniczania miejsc pracy.
Owszem, tak może być. Z pewnością na zmianie modelu energetycznego skorzysta wiele nowych biznesów. Tak samo jak skorzystało na odkryciu prochu, lampy naftowej, energii jądrowej. Tam, gdzie zmiana, tam nowe grupy interesów. Ale tak było zawsze. I trzeba zrozumieć, że to jest jednak skutek CZEGOŚ, a nie tego PRZYCZYNA.
Jednakże, jeśli się przyjrzeć szerzej idei ekologii (a dokładniej mówiąc sozologii – bo tak nazywa się naprawdę nauka o ochronie środowiska), pierwszymi propagatorami tego myślenia byli jednak konserwatyści. Jak sama nazwa wskazuje: zachować, utrzymać, nie zmieniać. Również krajobraz, również otoczenie.
Nic dziwnego, że w czasie rewolucji przemysłowej najbardziej antropopresyjnie oddziaływały idee i działania ultrakapitalistyczne albo ultrasocjalistyczne. Konserwatystą był niewątpliwie słynny pisarz J.R.R. Tolkien. W swojej słynnej trylogii ulokował on mnóstwo figur stylistycznych i metafor określającej walkę przyrody, sielanki, konserwatywnego myślenia o przestrzeni ze złem, jakim była nadmierna modernizacja, industrializacja i intensywna antropopresja.
Dziś jednak jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Od lat 70. szczytne idee związane z poszanowaniem przyrody, otoczenia, klimatu oddaliły się od osób z konserwatywnym myśleniem o świecie. Dziś całkowicie przywłaszczone są przez organizacje, stowarzyszenia czy wręcz partie z nurtu liberalno-lewicowego. Ale to jest fakt, wobec którego nie należy przechodzić ani obojętnie, ani w zacietrzewieniu.
Jeśli z natury rzeczy obserwujemy, wyciągamy wnioski i mamy w sobie odrobinę odpowiedzialności, przyjmiemy wyniki raportu IPCC z chrześcijańską pokorą i zrozumieniem. Zaowocują w nas one przemyśleniami na temat własnego życia. Np. aby ograniczyć spożycie mięsa czy wykorzystanie plastiku.
Jeśli jednak jesteśmy głusi na fakty naukowe, pyszni, przekonani o tym, że jako ludzkość nie mamy sobie nic do zarzucenia pod tym względem, to tego typu – nawet najbardziej rzetelne – badania będą dla nas zawsze głosem wołającego… na pustyni.
Bylebyśmy się na tej pustyni pewnego dnia nie obudzili.