separateurCreated with Sketch.

Wychodzisz na dwór czy na pole? Nosisz kapcie czy pantofle?

KAPCIE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Joanna Operacz - 16.09.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Nasza mowa nas zdradza. Czasem wystarczy zamienić z kimś kilka zdań, żeby wiedzieć, skąd pochodzi.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Chyba najbardziej znany regionalizm w języku polskim to galicyjskie wychodzenie na pole. Cała reszta kraju wychodzi na dwór (poza Śląskiem, gdzie wychodzi się na plac). Znajomy góral, który wiele lat po przeprowadzce do Warszawy nadal jest dumnym użytkownikiem słowa pole na określenie każdej przestrzeni pozadomowej, tłumaczy to tak, że przed wiekami, kiedy powstawały te dwa określenia, dwory miała tylko szlachta, której w naszym kraju było kilka procent, a cała reszta miała wokół swoich chałup chlewiki i pola, więc wszyscy powinniśmy dziś wychodzić na pole. Cóż, może coś w tym jest…

Ten sam znajomy eksgóral wziął kiedyś na wspólny wyjazd placek i straszył resztę towarzystwa, że ten, kto nazwie jego placek ciastem, nie zostanie poczęstowany. Z ciastem i plackiem sprawa jest jednak bardziej skomplikowana niż z poprzednimi słowami. Z grubsza można powiedzieć, że północna część kraju raczej raczy się ciastem (tam placki to wyłącznie mączne albo ziemniaczane potrawy smażone na patelni), a południowa – plackiem. Są jednak regiony (np. województwa łódzkie i świętokrzyskie), gdzie te określenia funkcjonują zamiennie albo w odniesieniu do różnych grup słodkich wypieków, np. mówi się placek z wiśniami, ale sernik czy tort uważa się za ciasto.

W różnych regionach Polski funkcjonują różne nazwy ziemniaków. W Wielkopolsce są to pyry (Wielkopolan nazywa się czasem złośliwie pyrami), w Małopolsce, zwłaszcza na Podhalu – grule, a na Mazowszu i Podlasiu – najczęściej kartofle. Nazwy kulinariów to bodaj najbardziej zróżnicowana regionalnie grupa wyrazów. A to dlatego, że należą one do „mowy serca” – uczymy się ich we wczesnym dzieciństwie, a potem często używamy, więc mamy je wdrukowane bardziej niż inne słownictwo. Można się przestawić na nazywanie krajzegi (wschodnie Mazowsze i Podlasie) pilarką, a rajtuz (Radom, Kielce) rajstopami, ale dużo trudniej oswoić się z myślą, że to, co zawsze nazywaliśmy skibką albo piętką chleba, może być kromką.

Najlepszym sposobem na sprawdzenie miejsca pochodzenia rozmówcy jest zapytanie go o nazwę wygodnego domowego obuwia. Mieszkańcy Mazowsza i Podlasia nazwą je kapciami, Wielkopolski i Śląska – laczami (często używa się tego wyrazu w formie zdrobniałej: laczki), Podbeskidzia – papuciami lub papciami, Radomia i okolic – ciapami, a Małopolski – pantoflami. Ciekawe, czy dzieci na południu Polski, które słyszą o Kopciuszku, który zgubił na balu srebrny pantofelek, wyobrażają sobie ten bucik jako to, co inne dzieci uważają za kapeć/laczek/papuć/ciapek?

Ponieważ stolica Polski leży na Mazowszu, regionalizmy z tej części kraju są bardziej ekspansywne niż inne. Najbardziej wyraziste przykłady to kariera formantu rzeczownikowego „-ak” (kociak, iglak, blaszak, krewniak czy – ostatnio – przyciszczak, czyli: „telefon z przyciskami”, w odróżnieniu od smartfona) oraz odmiana rzeczowników nieżywotnych według wzorca żywotnych, np. zjeść kotleta (zamiast: zjeść kotlet), wyrwać zęba (zamiast: wyrwać ząb), zgubić buta (zamiast zgubić but) czy – chyba już ogólnie przyjęte – wysłać maila.

Najciekawsze są regionalizmy składniowe. W Białymstoku można usłyszeć np.: u mnie jest syn (mam syna), syn się urodził dla niego (urodził mu się syn) albo że dziecko jest podobne na ojca (podobne do ojca). Natomiast w Poznaniu można być podobnym ojcu. Jeśli nie dostrzeżemy podobieństwa na pierwszy rzut oka, możemy szukać za nim (szukać go).

Polszczyzna jest zróżnicowana również pod względem fonetycznym. Na mapie naszego kraju można narysować linię (tzw. izofonę fonetyki międzywyrazowej) od Leżajska do Grudziądza, dzielącą ziemie historycznie polskie na dwie części. Na terenach północno-wschodnich spółgłoski dźwięczne, które znalazły się przed bezdźwięcznymi, zostają ubezdźwięcznione; a na południowo-zachodnich – bezdźwięczne zostają udźwięcznione. Np. mieszkaniec Mazowsza wypowie frazę teraz robię jako "teras robię", a w ustach mieszkańca Podkarpacia zbitka brat matki będzie brzmiała jak "brad matki".

W Wielkopolsce oraz w niektórych sąsiednich regionach samogłoski nosowe „ę” i „ą” wymawiane są jako "em" i "om" (słynne "nie chcem, ale muszem"). Dzieci z Poznania mają więc często na dyktandach niepojęty dla rówieśników z innych stron Polski dylemat, czy w sformułowaniu preparat przeciwko mrówkom napisać mrówkom czy raczej mrówką. Natomiast na dworcu w Krakowie możemy usłyszeć, że pociąg z 13.33 odjedzie o "czynastej czydzieści czy".

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.