separateurCreated with Sketch.

Św. Szarbel uratował jej życie. Basia: “Przez siedem lat nie wyszłam z domu bez leków” [rozmowa]

SZARBEL
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Anna Malec - 08.10.21
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Basia przez siedem lat cierpiała z powodu napadów silnego lęku. Nie wychodziła z domu bez leków. Czasem napady były tak silne, że powodowały omdlenia. Została cudownie uzdrowiona przy grobie św. Szarbela w Libanie. Jej świadectwo jest wpisane do oficjalnej księgi uzdrowień, która znajduje się w klasztorze w Annaya.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Anna Malec: Św. Szarbel wywrócił twoje życie do góry nogami... Jak się poznaliście?

Barbara Karska: Nie interesowałam się tym świętym, pierwszy raz usłyszałam o nim w 2014 roku od mojej przyjaciółki. Pokazała mi obrazek i powiedziała, że jest zachwycona tym świętym z Libanu. Moja pierwsza reakcja? Zdziwienie. Co za dziwnego świętego ona sobie wymyśliła, jeszcze z Libanu, skąd ona go wzięła, przecież jest tylu znanych, fajnych polskich świętych.  

W tym samym roku moja ówczesna wspólnota zapowiedziała, że podczas rekolekcji adwentowych będziemy mieli możliwość namaszczenia olejem św. Szarbela, który wydzielał się z jego grobu po śmierci. Znowu ten Szarbel – pomyślałam. Ale przed rekolekcjami puszczono nam film o nim. Podczas oglądania byłam bardzo poruszona jego historią, głównie jego pokorą, poświęceniem dla Jezusa. Pamiętam, że poprosiłam go wtedy o wstawiennictwo, o pokorę, jaką on miał. I tyle. Nic więcej się nie wydarzyło, oprócz wzruszenia jego postawą, jego świętością. Wtedy trochę zaczęłam się nim interesować, ale nie jakoś aktywnie, nie kupiłam nawet żadnej książki na jego temat.

SZARBEL

Czyli po prostu już wiedziałaś, że istnieje taki święty, ale to jeszcze nie była bliska znajomość. Porównując z normalnymi relacjami – był takim znajomym znajomych.

Tak. Ale po kilku miesiącach od tamtych rekolekcji byłam w podróży służbowej (pracowałam wtedy w korporacji) i miałam ciekawy sen... Śniło mi się, że idę do spowiedzi i spowiadam się z braku pokory. Po spowiedzi ksiądz wyszedł uśmiechnięty z konfesjonału i wręczył mi obrazek z Szarbelem mówiąc, żebym modliła się do tego świętego, a on mi pomoże. Wtedy poczułam, że ten święty mnie zaprasza do bliższej znajomości.

Przed moim nawróceniem miałam sny z Janem Pawłem II i miałam takie poczucie, że jak święty chce się ze mną zaprzyjaźnić, to przychodzi właśnie we śnie. Szarbel był drugim świętym, który mi się przyśnił. 

W tamtym czasie miałam w zwyczaju chodzić co tydzień na adorację. Któregoś razu, przy klęczniku, przy którym się modliłam pojawiła się ulotka ze zdjęciem Szarbela i numer telefonu. Żadnych dodatkowych informacji. Śmiałam się, że św. Szarbel chce, żebym do niego zadzwoniła. 

I zadzwoniłam, ciekawa, co to w ogóle jest. Okazało się, że to biuro pielgrzymkowe, które właśnie zbierało zapisy na pielgrzymkę do Libanu. Nie pojechałam, bo było za drogo i termin mi nie pasował. Ze dwa miesiące później znów otrzymałam, tym razem mailem, zaproszenie na pielgrzymkę do Libanu. Okazało się, że odbywa się w terminie mojego zaplanowanego urlopu. 

SZARBEL

Szarbel nie odpuszczał, a ty w końcu uległaś...

Na kolejne zaproszenie już odpowiedziałam. Kupiłam nawet książkę o nim i o tym miejscu i dowiedziałam się, że jest wiele uzdrowień za jego przyczyną. 

W jakim momencie życia wówczas byłaś? 

Od siedmiu lat cierpiałam na ciężką chorobę, na zespół lęku napadowego. Zaczęło się nagle w 2008 roku, zaraz po moim nawróceniu. Objawy były tak poważne, że przez 1,5 roku nie byłam zdolna do pracy. Lęki przychodziły nagle i objawiały się napadami paniki. Lęk paniczny praktycznie odcina chorego od rzeczywistości. To nie jest lęk przed czymś konkretnym, po prostu panika, którą nawet trudno wyjaśnić, a która uniemożliwia normalne funkcjonowanie.

W momencie ataku nie liczy się nic innego tylko lęk i to, żeby go przetrwać. Miałam zaburzenia widzenia, całe moje ciało drżało, czasami prawie mdlałam, momentami to przypominało ataki padaczki, palpitacje serca, nie mogłam ustać na nogach, osuwałam się na ziemię. To były fizyczne objawy. 

A psychicznie – taki lęk zaburza jasność myślenia. Jesteś w lęku, którego nic nie może przerwać. Brałam silne leki przeciwlękowe i nasenne. Przez siedem lat nie przespałam praktycznie ani jednej nocy bez leków nasennych. Nie wyszłam z domu bez leków przeciwlękowych. Te ataki były czasem tak silne, że mimo najwyższych dawek leków nie ustępowały. Wtedy jechałam do szpitala, w którym dostawałam domięśniowo zastrzyk uśmierzający lęk. 

Przez najbardziej zaostrzony czas choroby, przez 1,5 roku, byłam zupełnie wyjęta z życia. Ataki pojawiały się kilka razy dziennie. Moja jakość życia była, delikatnie mówiąc, słaba. 

Nie obawiałaś się tak dalekiej podróży w takim stanie?

Oczywiście, miałam w sobie duży opór – to daleki kraj, poza Unią Europejską, a jak dostanę tam ataku lęku, to co ja zrobię? Miałam dużo obaw. Ale jak przeczytałam książkę o uzdrowieniach, pierwszy raz pojawiła mi się myśl, że może w tym dalekim Libanie zostanę uzdrowiona... 

Pomimo że miałam już mało nadziei, bo modliłam się wielokrotnie i do św. Jana Pawła II i do św. ojca Pio, byłam na wielu mszach o uzdrowienie, terapiach, i nic nie działało. Obok tej iskierki nadziei miałam wątpliwości – że już siedem lat mija i nic nie pomaga, czemu teraz miałoby się to zmienić. 

Jednak coś mnie ciągnęło, żeby tam jechać. I pojechałam. To był sierpień 2015 roku. Każdego 22 dnia miesiąca odbywa się tam szczególna procesja z pustelni, w której żył Szarbel, do jego grobu, do klasztoru w Annaya. 

Wyjeżdżając na tą procesję zorientowałam się, już w autokarze, że nie wzięłam saszetki ze swoimi wszystkimi lekami. Wiedziałam, że nie mogę bez nich jechać, przecież siedem lat nie wychodziłam bez nich z domu. 

Zatrzymałam cały autobus, powiedziałam, że muszę wrócić po leki, wbiegłam do pokoju hotelowego, chwyciłam tę saszetkę i w tym momencie usłyszałam w sercu wyraźny głos, który powiedział: "nie potrzebujesz tych leków, jedziesz po uzdrowienie". W pierwszym momencie zastygłam w bezruchu, to było tak wyraźne zdanie, a jednocześnie nie słyszałam nigdy wcześniej czegoś takiego. Pomyślałam, że coś mi się wydawało, dalej więc szłam z tymi lekami, już prawie wychodziłam z pokoju, kiedy znów usłyszałam ten sam wyraźny głos: "wierzysz w te leki, czy we mnie?". 

Stanęła przede mną ogromnie trudna decyzja. Mam zostawić moje leki, moje koło ratunkowe, i wyjechać na cały dzień, w obcym kraju? Wiedziałam, że jeśli będę miała napad lęku, to nie dam rady bez leków, skończy się tym, że cała pielgrzymka będzie miała kłopot. Dlatego ta decyzja była tak trudna. Ale ten głos był tak wyraźny, że postanowiłam mu zaufać... 

I pierwszy raz od siedmiu lat wyszłam z domu bez leków na cały dzień. Pojechaliśmy. Rozpoczęła się procesja. Szłam i modliłam się, by Bóg mnie uzdrowił. W momencie, gdy uklęknęłam przy grobie Szarbela, poczułam napad lęku panicznego... Znane mi uczucie, które pojawia się nagle, nie wiadomo skąd, opanowuje całe ciało, całą psychikę. Osunęłam się na ziemię i pomyślałam: Boże, mam napad lęku, a nie mam przy sobie leków... 

I wtedy nastąpiło coś dziwnego, czego nie doświadczyłam przez te siedem lat – lęk, który w przeciągu kilku sekund eksplodował, cofnął się. Sam z siebie zniknął. Czułam jak opanowuje całe moje ciało, aż do głowy, i nagle cofa się. I wtedy znów usłyszałam ten wyraźny głos w sercu: "jesteś uzdrowiona". 

Klęczałam przy tym grobie i czekałam, zastanawiałam się, czy to na pewno jest możliwe... Ale lęk rzeczywiście minął. I tak doświadczyłam uzdrowienia z mojej choroby. 

Klęcząc, obiecałam wtedy Szarbelowi, że jeśli rzeczywiście zostałam uzdrowiona, to wrócę jak najszybciej, żeby mu za to podziękować. Mijały tygodnie za tygodniem, miesiące za miesiącem i lęki faktycznie się nie pojawiały. Zrozumiałam, że to prawda, że zostałam uzdrowiona z choroby, która sprawiała mi cierpienie przez siedem lat. 

SZARBEL

Jak to doświadczenie uzdrowienia zmieniło twoje życie?

Radykalnie. Pół roku później byłam znów w Libanie, wzięłam ze sobą dokumentację medyczną od lekarza psychiatry, który poświadczył, że przestałam zażywać leki, że z medycznego punktu widzenia choroba zniknęła.

Z pierwszego wyjazdu do Libanu przywiozłam 14 fiolek z olejem św. Szarbela. Modlitwa i namaszczenie tym olejem przynosiło zdrowie wielu chorym. Po kilku miesiącach została mi ostatnia, już prawie pusta... 

W tym czasie napisałam list do Pana Boga, w którym powiedziałam, że oddaję Mu swoje życie do dyspozycji, że najważniejsze jest dla mnie pełnienie Jego woli. Pracowałam wówczas w międzynarodowej korporacji. Napisałam, że odejdę z pracy, bo wiem, że to nie jest moje miejsce. 

Następnego dnia rano przyszła do mnie znajoma, która miała bardzo duże problemy z kolanami. Powiedziałam, że mam już pustą butelkę z olejem, ale może jakąś kropelkę chociaż na wacik uda się nalać. Podeszłam do tej fiolki i zobaczyłam, że jest ona na nowo napełniona olejem... Co to było za zdziwienie! I ogromna radość! Zaczęłam dziękować Panu Bogu za tak wielki dar rozmnożenia oleju. To było dla mnie potwierdzenie, że Pan Bóg przeczytał ten mój list i wziął go na serio, i mówi mi – zobacz, w czyje ręce oddajesz swoje życie, w ręce Boga wszechmogącego, który z niczego stwarza coś. Bardzo wierzyłam, że z mojego życia też stworzy coś nowego, pięknego. 

Odchodząc z pracy miałaś jakiś pomysł na życie?

Żadnego. W firmie pytali mnie, co będę robić, z czego będę żyć, a ja odpowiadałam, że nie wiem, że Bóg ma dla mnie plan i wierzę, że coś wymyśli. I rzeczywiście tak się stało. W krótkim czasie po odejściu z firmy zaczęłam pracować jako coach chrześcijański. Skończyłam wcześniej szkołę coachingu, a w firmie pracowałam w dziale HR, więc Bóg, bazując na moich umiejętnościach, wymyślił mi nowy zawód coacha chrześcijańskiego, który pomaga innym ludziom odnaleźć ich życiowe i zawodowe powołanie. 

To był kolejny cud, który Bóg uczynił w moim życiu. Założyłam swoją firmę. 

Kolejną zmianą życiową było to, że Bóg mnie powołał do pracy z dziećmi w katechezie. Skończyłam teologię i zaczęłam pracować w szkole międzynarodowej jako nauczyciel religii. Całkowita zmiana. Ponieważ oddałam Mu swoje życie do dyspozycji, to wierzę, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Prowadzę też cały czas apostolstwo św. Szarbela, jako wotum za uzdrowienie. Założyłam w jego urodziny fanpage "Cuda Charbela". Zależy mi na tym, żeby jak najwięcej osób go znało. Rozsyłam oleje do osób, które mnie o to proszą. Zostałam też zaproszona do organizowania pielgrzymek do Libanu. Byłam tam pięciokrotnie z kilkoma grupami i byłam świadkiem wielu łask i cudów osób, które tam ze mną pojechały. Były np. małżeństwa, które nie miały dzieci, a po pielgrzymce do Libanu zostały obdarzone potomstwem, albo osoby chore na raka, które też zostały uzdrowione. 

Widziałam też mnóstwo cudów, które działy się tutaj, w Polsce. Np. osoba, która miała palec cukrzycowy, nadający się już do amputacji, zawinęła go na noc bandażem nasączonym olejem, i palec był zdrów.

SZARBEL

A wszystko zaczęło się od jednej decyzji, mimo lęku, o wyjeździe na pielgrzymkę...

Pan Bóg przez wstawiennictwo Szarbela uratował moje życie na wielu poziomach – nie tylko choroby fizycznej, ale też zmiany wartości, kariery zawodowej. Mogę dzięki temu pomagać innym osobom. Cały czas czuję się otoczona opieką św. Szarbela. Marzę o tym, by znów wrócić do Libanu. Teraz jeszcze nie jest to możliwe. Po tym, jak wybuchła tam rewolucja, jest tam bardzo trudna sytuacja ekonomiczna i gospodarcza. Póki co staram się więc zachęcać ludzi do pomocy Libańczykom, mam tam wielu przyjaciół... To mój drugi dom, tam dostałam nowe życie. Bóg posłużył się świętym Szarbelem i jestem Mu za to ogromnie wdzięczna. A także za to, że moja historia może przybliżać innych do Boga i tego pokornego świętego.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.