Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z pustego i Salomon nie naleje, a naczynie, które samo zostało potłuczone na kawałki, nie przechowa wody. Za mało cały czas rozmawiamy o tym, jak potrzebne jest wsparcie psychiczne mam. I o tym, że mama potrzebuje niekiedy uporać się z własną historią, by mogła pełnić swoją rolę.
Przemoc matki wobec dziecka w większości wypadków (poza przyczynami czysto neurobiologicznymi) wynika z przemocy, jakiej ona sama doświadczyła jako dziecko. Jeśli opiekun krzywdzi dziecko albo opuszcza je wtedy, gdy jest krzywdzone, w małym człowieku zanika empatia. Uczy się także, co jest „normalne”. Normalne jest to, że ludzie sprawiają sobie nawzajem ból (i po to, by go przetrwać, trzeba odciąć czujące części w sobie, razem z ich zdolnością współodczuwania). Normalne staje się poniżanie. Wybuchy i brak troski.
Kolejnym skutkiem wychowania w przemocowym domu jest utrata rozeznania w tym, co jest bliskością. Kiedy rodzic raz przytula, a raz rzuca w dziecko krzesłem, przestaje być jasne, że bliskość powinna się kojarzyć z bezpieczeństwem i szacunkiem. „Miłość” potem okazywana jest przez mamę także na oba sposoby („biję cię, bo cię kocham”).
Kiedy mama rodzi dziecko, automatycznie odwołuje się do doświadczenia, jakie przechowują głębokie pokłady pamięci o tym, czym jest bycie dzieckiem i kim jest mama. Im trudniejsza własna historia, tym bardziej potrzebne jest wykonanie odsiewu: co w niej było dobre, a co obciążające. Nawet bardzo świadome mamy, które czekały na swoje dzieci, doświadczają mimowolnych powtórek trudnych emocji, myśli i impulsów z własnej relacji z matką. Im trudniejsza ta relacja była, tym bardziej własnemu macierzyństwu towarzyszy poczucie zagubienia, lęku, bezradności czy wręcz zobojętnienia na los dziecka.
Kiedy kobieta nie słyszy, że jej dziecko płacze, albo słyszy i nie reaguje, prawdopodobnie w niej samej coś płacze głośniej. To, co potocznie nazywa się „niedojrzałością”, to taki stan, gdy własne dziecięce potrzeby są w takim deficycie, jakby zatrzymały się na wieku osoby nieprzystającym zupełnie do jej PESEL-u. W głowie mamy jest tak wiele własnego poczucia bezradności i niezaopiekowania, że na dziecko i jego potrzeby nie ma już zbyt wiele miejsca. Gdy do tego dołącza się brak wsparcia otoczenia – taty dziecka, własnej matki, bliskich ludzi – mama, która sama doświadcza deficytu opieki, jest coraz mniej zdolna udzielać ich dzieciom.
Zdecydowanie za mało w przestrzeni społecznej poświęca się uwagi kondycji psychicznej matek. Oswajamy już trochę termin „depresja poporodowa”. Ale nadal – w szczególności mamy małych dzieci, które przebywają na urlopach macierzyńskich i wychowawczych – są grupą społecznie „niewidzialną”. Przeważającym pomysłem na przywracanie im widoczności są projekty aktywizowania zawodowego i otwierania żłobków, nie zaś dowartościowania trudnej i pełnej wyzwań roli mam i udzielania wsparcia, by rodzicielstwo stawało się łatwiejsze. Istnieje takie przekonanie, że wszystko, czego potrzeba do tego, by zajmować się dziećmi, to instynkt macierzyński (a matka, która nie umie opiekować się dziećmi, jest „potworem”, bo coś poszło wbrew naturze).
Tymczasem instynkt nie wystarczy. Mama może mieć najszczersze chęci i gorąco kochać dziecko, i nie umieć się nim zajmować – reagować na potrzeby, odzwierciedlać jego emocji, być obecną i przytomną – bo jej własne obciążenia są zbyt duże. I potrzeba wtedy wsparcia terapeutycznego dla tej najważniejszej dla życia małego człowieka relacji, jaką jest więź z mamą. Coraz więcej jest terapeutów, którzy towarzyszą w budowaniu tej więzi od pierwszych tygodni życia dziecka, ofiarując wsparcie i mamie, i dziecku.
I powinno być jasne, że mama, która doświadcza długotrwałego wyczerpania, utraty chęci do życia, która obojętnieje na dziecko albo krzyczy na nie i je bije – potrzebuje jak najszybszej pomocy psychologicznej.