separateurCreated with Sketch.

Nałogowy palacz przychodzi do spowiedzi. Jaki jest minimalny poziom żalu, by uzyskać rozgrzeszenie?

SPOWIEDŹ
Jest spora różnica miedzy tym, czy palacz po prostu chce palić, czy też chce nie chcieć, ale z jakichś powodów nie chcieć nie potrafi. I tu ważna sprawa: o co w pierwszym rzędzie powinien modlić się nałogowy palacz?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Papierosy i spowiedź

Jaki sens ma spowiedź nałogowego palacza, który doskonale wie, że niebawem po wyjściu z kościoła znowu odpali papierosa? Czy jego spowiedź będzie ważna? Jaką wartość ma w jego przypadku, zawarta przecież w formule odbywającego się w konfesjonale dialogu, deklaracja „obiecuję poprawę”?

Czy w takiej sytuacji może on w ogóle oczekiwać rozgrzeszenia i je otrzymać? Z takimi mniej więcej pytaniami napisał do nas jakiś czas temu jeden z czytelników. Spróbujmy więc na nie odpowiedzieć.

Dlaczego palenie traktujemy łagodniej?

Najpierw uwaga wstępna, czyniona poniekąd na marginesie sprawy. Być może w przypadku autora powyższych pytań palenie rzeczywiście jest jedynym nałogiem i niedoskonałością, z jakimi się mierzy. Jest to możliwe. Ale zwróćmy uwagę na pewien szerszy fenomen kulturowy.

Otóż dużo łatwiej jest nam zazwyczaj uznać nasze uzależnienie od tytoniu i przyznać się tego problemu, niż do jakiegokolwiek innego nałogu. Można by oczywiście poświęcić sporo miejsca analizie przyczyn tego zjawiska. Jest ich wiele: od historyczno-obyczajowych zaczynając, a na dzisiejszym stanie wiedzy naukowej i jej percepcji w powszechnej świadomości kończąc.

Na użytek naszych rozważań chciałbym jednak zwrócić uwagę na jedną z prawdopodobnych przyczyn społecznego przyzwolenia, jakie towarzyszy nałogowi palaczy. Chodzi mianowicie o relatywnie niską bezpośrednią szkodliwość społeczną tego nałogu. Podkreślam: bezpośrednią – w znaczeniu krzywdzenia innych osób.

Nadużycie alkoholu, czy zażywanie wielu spośród narkotyków często skutkuje zachowaniami nieodpowiedzialnymi, narażającymi innych, czasem wprost agresywnymi. Pornografia, czy tak z pozoru „niewinne” uzależnienie, jak notoryczne obmawianie innych również bezpośrednio uderza w konkretne osoby, choć ofiara nie wchodzi w bezpośrednią relację z nałogowcem-krzywdzicielem.

Tymczasem palenie – o ile odbywa się z zachowaniem pewnych dość oczywistych norm – nie uderza bezpośrednio w osoby trzecie. Oczywiście w perspektywie długofalowej krzywda ta niejednokrotnie zachodzi. Na przykład w sytuacji kogoś, kto paląc, doprowadzi się do przedwczesnej śmierci (zawał, udar, nowotwór etc.), w wyniku której osieroci swoich bliskich. Długość tego procesu odbiera mu jednak poniekąd cechę owej bezpośredniości krzywdy, która zachodzi w wypadku wszystkich pozostałych wyżej wymienionych dla przykładu nałogów.

Spowiedź dla uzależnionych?

Czy zatem osoby zmagające się z chorobą alkoholową, z uzależnieniem od substancji psychoaktywnych, notorycznie sięgające po pornografię, plotkujące i korzystające w niekontrolowany przez siebie sposób z gier, programów telewizyjnych/internetowych i gadżetów elektronicznych również nie mają czego szukać w konfesjonale?

Odpowiedź przecząca, wyrażająca przekonanie, że sakrament pokuty i pojednania jest dla nich dostępny (i to nie tylko jako potrzebny, ale wręcz konieczny) wydaje się dość oczywista. A przecież prawdopodobieństwo, że niedługo po spowiedzi wrócą do swoich dotychczasowych praktyk, jest w ich wypadku dokładnie takie samo, jak w przypadku palacza.

Możemy więc (i powinniśmy) przeformułować postawione na wstępie pytania w taki sposób, by objąć nimi wszystkie możliwe formy uzależnień i nałogów, a następnie uzasadnić odpowiedź udzieloną intuicyjnie w zakończeniu poprzedniego akapitu. Niemniej dla wygody będziemy trzymać się przykładu palacza. A zatem…

Nikt bez pomocy Ducha…

W pytaniach postawionych przez czytelnika, a stanowiących punkt wyjścia naszych rozważań, pobrzmiewa poczucie bezsilności wobec grzechu. Jest to dość dramatyczne doświadczenie, ale warto zwrócić uwagę na to, co ono oznacza.

A oznacza, że nasz palacz ma już za sobą bardzo istotny etap drogi. On już wie i uznaje, że tkwi w grzechu. To wcale nie jest mało. Zdolność zobaczenia, uznania i przyznania się do zła nie bierze się w nas z nas samych. Jest dziełem Ducha Świętego (por. J 16,7-8), który działa w sercu i sumieniu człowieka, także wówczas – jak widać – gdy tkwi on w owym złu po uszy.

Proces zmagania z grzechem trwa więc już w naszym palaczu, nawet jeśli na poziomie czynów nic jeszcze nie drgnęło. Świadczą o tym też pytania, które zadaje (i sam fakt, że je zadaje). One nie są tylko o bezsilności i kapitulacji wobec grzechu, ale także o swego rodzaju tęsknocie za spowiedzią, rozgrzeszeniem, pojednaniem z Panem Bogiem.

Przecież za każdym pytaniem skonstruowanym w formie „Ja już nie mogę (tego czy tamtego), prawda?”, kryje się pragnienie usłyszenia odpowiedzi przeczącej: „Nic podobnego! Oczywiście, że możesz!”.

Zbawienna bezsilność

Teraz zajmijmy się ową bezsilnością: „Wiem przecież, że i tak zaraz…”. Zobaczmy, ile w niej jest dobrej dyspozycji sumienia wyrażającej się przez uczciwość takiego stwierdzenia. Być może stoi za nią też doświadczenie iluś podjętych w najlepszej wierze prób rzucania nałogu. Nieudanych, owszem.

Ale przecież szczerych, a wobec tego nie bez znaczenia i wartości w oczach Bożych. Nie to jednak jest najistotniejsze. A co? To mianowicie, że dojście do takiego punktu, w którym odkrywamy i uznajemy swoją bezsilność wobec takiego czy innego grzechu, jest ogromnie ważnym momentem życia duchowego.

Paradoksalnie jest to wielka szansa dla grzesznika (także, a może zwłaszcza grzesznika nałogowego), by skorygować swoje myślenie i praktykę. W jakim sensie? Otóż w takim, że zderzając się brutalnie ze swoją bezsilnością wobec grzechu, mamy szansę wreszcie odkryć, że nasza relacja z Bogiem (o nią przecież idzie w spowiedzi i w ogóle w życiu chrześcijańskim) naprawdę nie opiera się o nasze możliwości, osiągnięcia i sukcesy (choćby w postaci bycia „porządnymi ludźmi”), ale o łaskę i miłosierdzie Pana Boga.

Być może czasem Pan Bóg wręcz dopuszcza taką sytuację, w której w bardzo bolesny sposób przekonamy się o absolutnej niewystarczalności naszych sił i dobrych postanowień, byśmy wreszcie w którymś momencie zwrócili się do Niego i o Niego oparli.

Łaska w drodze z człowiekiem

Przekonaliśmy się, że łaska Boża już działa w naszym palaczu, choć on sam w tym momencie nie widzi (już i jeszcze) szans na zerwanie ze swoim nałogiem. Łaska Boża działa i będzie działać nadal. Jej działanie jest procesem.

Owszem, zdarzają się uwolnienia, wyzwolenia, uzdrowienia nagłe, „od ręki”, ale nigdzie nie jest powiedziane, że Pan Bóg musi tak działać. Równie dobrze może działać stopniowo, etapami. Skuteczność tego działania zależna będzie oczywiście od dyspozycji woli konkretnego człowieka we współpracy z łaską, ale swoje źródło ma w Bogu.

W Bogu, który działa także – jak już zauważyliśmy – uprzednio i uprzedzająco względem tej dyspozycji ludzkiej woli, dostarczając jej duchowych sił i uzdalniając do kolejnych kroków na drodze ku dobru.

Dyspozycja woli

Może warto w tym miejscu poświęcić chwilę uwagi temu, co przed chwilą nazwaliśmy „dyspozycją woli”. Otóż często wydaje nam się (i sami przed sobą stawiamy sprawę w ten sposób), że nasza wola działa „zero-jedynkowo” – „chcę” lub „nie chcę”. Doświadczenie uczy nas jednak, że bywa to nieco bardziej skomplikowane.

Już choćby dlatego, że często mamy do czynienia z sytuacjami, które można by opisać jako: „chcę, ale nie mogę” lub „nie chcę, choć mogę”. Pomijając jednak nawet kwestię naszych różnorako uwarunkowanych możliwości, sama dyspozycja woli ma kilka „poziomów” (i to o nie bardzo często się „rozbijamy”).

Mianowicie, poświęciwszy chwilę na nieco wnikliwszą i uczciwą analizę swoich postaw, odkryjemy, że pomiędzy „chcę” i „nie chcę” są też i takie dyspozycje: „chcę chcieć”, „nie chcę chcieć”, „chcę nie chcieć” oraz „nie chcę nie chcieć”. To nie jest zaproszenie do dzielenia włosa na czworo, ale do zobaczenia, że nasza wola odnośnie danej sprawy, postawy, działania etc. może przechodzić przez różne etapy.

Jest jednak spora różnica miedzy tym, czy nasz palacz po prostu chce palić, czy chce nie chcieć palić, choć z jakichś powodów na razie nie chcieć palić nie potrafi. To w pokonywaniu tych „progów” woli będzie mu między innymi pomagała łaska Boża, którą otrzymuje wraz z sakramentalnym rozgrzeszeniem w spowiedzi.

Zajrzyjmy do Katechizmu

Minimalny poziom żalu za grzechu, wymagany do udzielenia penitentowi ważnego rozgrzeszenia, zakłada uznanie przezeń zła dotychczasowego postępowania i pragnienie przemiany z pomocą łaski Bożej. Katechizm Kościoła katolickiego poucza nas:

Pokuta wewnętrzna jest radykalną przemianą całego życia, powrotem, nawróceniem się do Boga całym sercem, zerwaniem z grzechem, odwróceniem się od zła z odrazą do popełnionych przez nas złych czynów. Pokuta wewnętrzna zawiera równocześnie pragnienie i postanowienie zmiany życia oraz nadzieję na miłosierdzie Boże i ufność w pomoc Jego łaski. Temu nawróceniu serca towarzyszy zbawienny ból i smutek, który ojcowie Kościoła nazywali smutkiem duszy (animi cruciatus) i skruchą serca (compunctio cordis).

Natychmiast jednak dodaje:

Serce człowieka jest ociężałe i zatwardziałe. Trzeba, by Bóg dał człowiekowi serce nowe. Nawrócenie jest najpierw dziełem łaski Boga, który sprawia, że nasze serca wracają do Niego: „Nawróć nas, Panie, do Ciebie wrócimy" (Lm 5,21). Bóg daje nam siłę zaczynania od nowa (KKK 1431-1432).

Boże pragnienia człowieka

W praktyce oznacza to, że przemiana życia jest punktem dojścia całego tego procesu. Postanowienie tej przemiany (czyli owo „obiecuję poprawę” z pytania naszego palacza) stanowi jeden (już dość zaawansowany w pewnym sensie) etap tego procesu.

Warunkiem brzegowym pojednania z Bogiem wydaje się jednak (wedle powyższego katechizmowego zapisu) już samo pragnienie przemiany życia i postępowania. To przez owo pragnienie nawiązujemy „nić porozumienia” z Bogiem, bo jest ono identyczne z Jego pragnieniem.

Bóg zaś będzie – również poprzez łaskę regularnie praktykowanego sakramentu – dostarczał nam rozeznania, sił i środków, by możliwą stawała się stopniowa realizacja tego pragnienia.

Modlitwa palacza

Być może pierwszym krokiem, jaki nasz palacz powinien podjąć w ramach rzetelnej współpracy z łaską Bożą, nie jest wcale wyrzucenie paczki papierosów do najbliższego kosza (skoro w kiosku na rogu i tak zaraz może kupić następną), ale pokorna modlitwa o przemianę swojej woli.

„Panie Boże, widzisz jak jest. Wcale nie mam ochoty rzucić fajek. Ale widzę, że to grzech i nałóg w moim życiu. Chciałbym nie chcieć palić. Zrób to we mnie. Spraw, żebym rzeczywiście nie chciał”. Jeśli będzie się tak modlił – nawet bez emocjonalnego „przekonania” i jakby wbrew sobie, to łaska, której w ten sposób przyzywa, będzie go przemieniać.

Z czasem odkryje w sobie zasoby woli, których wcześniej nie rejestrował. A także dostrzeże kroki i środki, po które do tej pory być może jeszcze nie sięgnął. Łaska Boża będzie nań oddziaływać „kompleksowo”. To znaczy na całe jego człowieczeństwo: na intelekt, wolę, emocje, motywacje itd.

Święty Augustyn przez lata prosił: „Boże, uczyń mnie czystym, ale jeszcze nie dziś”. I w końcu, doprowadzony przez Pana Boga, doszedł do takiego momentu, w którym był w stanie dobrowolnie i konsekwentnie tę czystość (za którą tęsknił z początku tak niedoskonale) wybrać i zachować.

A może?

Tyle mniej więcej spróbowałbym powiedzieć naszemu palaczowi, gdyby ukląkł przy kratce mojego konfesjonału. Gdybym natomiast spotkał go wahającego się przed konfesjonałem, zapytałbym czy aby na pewno problem leży rzeczywiście w papierosach.

Czy przypadkiem może nie jest to trochę dobrze skonstruowana wymówka, by odwlekać spowiedź, która „nie widzi” mu się ze zgoła innych powodów. I od razu bym zastrzegł, żeby mi nie odpowiadał, bo mnie ta odpowiedź do niczego nie jest potrzebna.