Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Pani Olga od rana robi kanapki, wcześniej kupiła dużo rzodkiewki, żeby dodać im choć trochę koloru. Po południu ktoś ma przywieźć gar barszczu ukraińskiego. Przed chwilą w mediach społecznościowych napisali, że potrzebny jest dziecięcy wózek. Po chwili uaktualnili status: Mamy, już nieaktualne!.
Uchodźcy pomagają innym
W szczecińskiej cerkwi prawosławnej św. Mikołaja, biskupa i cudotwórcy ludzie zaczęli gromadzić się spontanicznie już kilka godzin po wybuchu wojny w Ukrainie. Najpierw przychodzili parafianie, przejęci tym, co dzieje się w ich kraju. Przynosili dary, które mogłyby się przydać tam, na miejscu. Wypełniony po brzegi pierwszy bus wyjechał stąd na polsko-ukraińską granicę na drugi dzień.
Do parafii, już na początku wojny, zaczęli przychodzić pierwsi uchodźcy. Cerkiew to ich naturalny kierunek, nadzieja na zalezienie pomocy. – Każdy, kto przyjeżdża, każdy uchodźca, każda matka z dziećmi może do nas przyjść. Znajdziemy dla niej ubranie, znajdziemy pomoc, wszystko to, czego będzie potrzebowała. Jesteśmy otwarci, chcemy pomagać – mówi ks. Paweł Stefanowski, proboszcz prawosławnej parafii św. Mikołaja.
I dodaje, że jest wzruszony taką skalą pomocy. Dary są wszędzie – w cerkwi, w ich domu, pod wiatą w ogródku, w budowanej właśnie plebanii, która jest jeszcze w stanie surowym, ale na szczęście ma już dach!
Jednym z pierwszych Ukraińców, który przyszedł pomagać do cerkwi jest młody mężczyzna, który kilka miesięcy temu przyjechał do Polski do pracy. Nie zdążył ściągnąć tu żony i dzieci. Z jego miasta w tej chwili nie da się już wyjechać... "Niech mi pani wyśle link do tego tekstu, prześlę żonie, żeby chociaż tak zobaczyła, co tu robimy..." – mówi ze łzami w oczach. I dodaje, że musi pomagać, musi coś robić, inaczej nie byłby w stanie przetrwać tej sytuacji. Przychodzi tu codziennie.
"Jesteśmy tutaj razem"
Dzień po wybuchu wojny do Szczecina z okolic Żytomierza przyjechał też Artem, jego żona i dziecko. Wtedy mężczyźni mogli jeszcze przekraczać granicę. – Moralnie, duchowo to bardzo mocno pomaga, nie da się tylko siedzieć w domu, nic nie robić i patrzeć tylko na informacje, na to, co się dzieje w Ukrainie. To wszystko jest straszne, serce krwawi, a tak jesteśmy tutaj razem, wspólnie pomagamy, wiemy, że robimy coś dobrego, że możemy się do czegoś przydać – mówi.
Ich czas wypełnia codzienne segregowanie darów, noszenie kartonów, po prostu pomaganie.
Pomaga też 17-letni Vadim, który przyjechał tu ze Lwowa do swojej rodziny. Mówi, że pomaga mu wiara w Boga. – Jestem wierzący, myślę, że pomaganie ludziom jest teraz bardzo ważne, mi pomaganie innym też pomaga – mówi.
Jego kuzyn mieszka tu już dłużej, chodzi do liceum. Drżącym głosem opowiada, że cieszy się, że Vadim z mamą i babcią są w Szczecinie, choć szkoda, że w takich okolicznościach... W Ukrainie zostali jego tata, kuzyn, wujek... Wszyscy myślą o nich codziennie. – Oni poszli walczyć – dodaje.
"Nadziei nam teraz trzeba"
Każdego dnia do szczecińskiej cerkwi przychodzą kolejni uchodźcy. – Matki przyjeżdżają z maluszkami na rękach, ze starszymi dziećmi, które mają jeden komplet ubrań, ten na sobie. Potrzebują ciepłych swetrów, polarów, czapek, butów. Ale przychodzą i zostają. Praktycznie codziennie przychodzą na wolontariat, pracujemy tu razem cały dzień, od rana do nocy – mówi Olga Wasienko-Stefanowska, żona proboszcza parafii św. Mikołaja. To miejsce stało się jednym z czterech głównych punktów pomocy w mieście. Parafia nawiązała także współpracę z przygranicznymi, niemieckimi miastami.
Na widok okrucieństwa wojny pękają ludzkie serca, ale w szwach pękają też miejsca, w których gromadzone są dary. Dary serca. Bracia pomagają braciom. Ukraińcy Ukraińcom. To fala pomocy, która przekroczyła granice państw. "To jest coś, co wzrusza, porusza i dodaje nadziei, bo tak naprawdę nadziei nam teraz trzeba" – mówi ks. Paweł Stefanowski.