separateurCreated with Sketch.

Przyjęli ukraińskich przyjaciół pod swój dach. “Dziś Bóg prosi mnie o wsparcie”

Wojtek et Marysia Zielinski
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Marzena Devoud - 14.03.22
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Na początku lutego Marysia i Wojtek Zielińscy wysłali maila do swoich ukraińskich przyjaciół: "Nasz dom jest zawsze otwarty. Jeśli czujecie się zagrożeni, przyjeżdżajcie".
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Na początku była historia przyjaźni dwóch studentów, Wojtka, Polaka z Krakowa, i Żeni, Ukraińca pochodzącego z Dniepropietrowska, na wschodzie Ukrainy. Ta przyjaźń narodziła się przed trzydziestu laty, jeszcze za czasów Festiwalu Piosenki Kabaretowej.

W kilka lat później obaj mężczyźni założyli przedsiębiorstwa: Wojtek bardzo szybko zaczął na szeroką skalę eksportować meble biurowe, a Żenia został jednym z jego klientów. W końcu razem założyli niedużą, doskonale prosperującą fabrykę rozkładanych wersalek. Interesy szły jak najlepiej, a ich przyjaźń jeszcze się umocniła dzięki małżeństwu każdego z nich: Wojtka z Marysią, Żeni z Ingą.

Wojtek et Marysia Zielinski

Przyjaźń ponad granicami

Zwyczajem stało się, że obie rodziny razem spędzały wakacje nad morzem, ferie zimowe w górach. "Ukraina bardzo się rozwinęła przez ostatnie lata, tak jak Polska lat dziewięćdziesiątych. Styl życia Ingi i Żeni upodobnił się do naszego stylu życia w Polsce" – wyjaśnił Aletei Wojtek Zieliński.

Ostatniego lata Żenia zaprosił swoich polskich przyjaciół z ich pięciorgiem dzieci na kilkudniowy pobyt w swojej daczy położonej nad brzegiem rzeki, w samym sercu Ukrainy. Zachwyceni, Marysia i Wojtek z dziećmi wsiedli do samolotu do Charkowa i dotarli do przyjaciół na wieś. "Tych kilka spędzonych razem dni przywodziło mi na myśl obrazy z życia inteligencji, tak świetnie opisane przez Gogola: wieczory na tarasie spędzane na piciu wina i snuciu planów przebudowy świata, w towarzystwie przychodzących z własnej woli sąsiadów: jeden był sędzią, drugi pisarzem, jeszcze inny muzykiem... Nikt nie przypuszczał, że to przyjemne i stabilne życie w kilka miesięcy później może zostać brutalnie przerwane" – opowiadał Wojtek.

"Nasz dom jest zawsze otwarty"

Na początku lutego 2022 roku Władimir Putin zaczął coraz brutalniej grozić Ukrainie. Marysia i Wojtek od razu wysłali maila do swoich ukraińskich przyjaciół: "Jeśli czujecie się zagrożeni, przyjeżdżajcie, nasz dom jest zawsze otwarty". Kontaktowali się codziennie, Inga i Żenia przekazywali nowe wiadomości, Marysia i Wojtek ponawiali swoje zaproszenie. Ale Żenia ich uspokajał, nie sądził, żeby agresja była możliwa.

24 lutego, w dniu wybuchu wojny, Marysia bezskutecznie usiłowała się dodzwonić do Ingi i Żeni. Dopiero wieczorem dostała wiadomość od Ingi, zaledwie kilka słów: "Przyjeżdżamy do was". Potrzeba było wielu dni, w tym pięćdziesięciu godzin czekania na granicy, żeby przyjaciele z Ukrainy wreszcie dotarli do Marysi i Wojtka.

59-letnia Inga z trudem powstrzymywała łzy opowiadając o tym, co przeszli. Jej niebieskie oczy zdawały się przenikać ekran, tak jakby chciała samym spojrzeniem wyrazić koszmar wojny. Jak znaleźć właściwe słowa? "Kiedy wybuchła wojna mieszkaliśmy razem z dziećmi w miejscu, które nie wydawało się narażone na niebezpieczeństwo. Nasze miasto jeszcze nie było bombardowane, ale zrozumieliśmy, że pozostanie na miejscu byłoby bardzo ryzykowne, bo rosyjskie oddziały atakowały już kraj ze wszystkich stron, a miasta były coraz częściej bombardowane" – opowiadała.

Wojtek et Marysia Zielinski

"Mamy dużo szczęścia"

Widząc, co się dzieje, Żenia i Inga postanowili opuścić swój region i przedostać się samochodem gdzieś na zachód Ukrainy. Widzieli, że Marysia i Wojtek czekają na nich. Ostatecznie, już w drodze, zmienili plany i podjęli decyzję wyjazdu do Polski. "To nam zajęło pięć dni. Droga była daleka, w hotelach brakowało miejsc, a jak już udało nam się coś znaleźć, to był to tylko jeden pokój dla nas wszystkich, spaliśmy więc na podłodze. Na granicy czekaliśmy ponad dwa dni, żeby przejechać na drugą stronę. Żenia, mój mąż, i nasz syn, pomogli nam przedostać się do Polski, ale szybko wrócili do kraju, żeby walczyć na froncie", opowiadała Inga, wyjaśniając przy tym, że jej teściowa, przybyła do Polski razem z nią, nie może sobie poradzić ze stresem, strachem i zmęczeniem. Ta 82-letnia kobieta pamięta z dzieciństwa koszmary II wojny światowej, które teraz ożywają.

Czy po spokojnych dniach, spędzonych ostatniego lata wspólnie z Marysią i Wojtkiem w ich daczy nad brzegiem ukraińskiej rzeki, Inga mogłaby chociaż przez chwilę pomyśleć, że w siedem miesięcy później spotkają się w Krakowie, i że ona zostawi za sobą swój kraj w ogniu i krwi? "Nigdy bym nie przypuszczała, że Putin napadnie na Ukrainę. W całej tej tragedii mamy dużo szczęścia, mogąc być razem z polską rodziną, z którą nas łączą tak wspaniałe wspomnienia. Dla mnie, mojej synowej i mojej teściowej, a także dla moich dwojga wnuków to wielka pociecha, jestem im bardzo wdzięczna. I wiem, jakie to dla nich obciążenie" – dodała Inga.

Na początku tygodnia szkoła, do której chodzi Isia, córka Marysi i Wojtka, zaproponowała, żeby do tej samej klasy przyjąć wnuka Ingi. Wszyscy rodzice z klasy złożą się na opłacenie jego czesnego. Mała 6-letnia Emilka będzie mogła pójść do przedszkola, również za darmo.

"To jeden przykład pośród wielu innych gestów solidarności. W Polsce wszyscy chcą pomagać. Wielu proponuje rodzinom swoje domy nie wiedząc nawet, ile czasu to będzie trwało" – wyjaśnił jeszcze Wojtek.

Marysia uzupełniła: "Oczywiście to nie to samo, co przyjmować gości przez kilka dni, szczególnie dla mnie, pani domu i szefowej kuchni. Widzę, że nasi ukraińscy goście z trudem akceptują tę sytuację. Jestem przyzwyczajona do zarządzania wszystkim sama, a teraz muszę się nauczyć rozdzielać zadania! Z wielu rzeczy trzeba zrezygnować, choćby z rodzinnej tradycji postu w Wielkim Poście".

"Bóg mnie wspiera"

Dla Marysi jednak najważniejsze jest coś innego, coś, co – według jej określenia – nie ma związku z poezją dnia codziennego: przyjmowanie kogoś u siebie to wzięcie odpowiedzialności za niego. "Przez całe życie miałam wrażenie, że Bóg mnie wspiera. Myślę, że dziś prosi mnie o wsparcie moich ukraińskich przyjaciół. Mówi się u nas: «Gość w dom, Bóg w dom». A więc przyjąć taką perspektywę, nauczyć się dzielić swoim dachem bez konfliktów, zapomnieć o swoich przyzwyczajeniach, troszczyć się o tych, których przyjmuję i czuć się za nich odpowiedzialną – oto nieoczekiwane wyzwania mojego Wielkiego Postu".

Czego najgoręcej życzy Indze: żeby mogła wrócić do wolnej ojczyzny, żeby mogła odbudować to, co zostało zniszczone, i znów zacząć myśleć o spokojnych dniach spędzonych nad brzegiem ich rzeki, w sercu Ukrainy, w otoczeniu bliskich i przyjaciół...

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.