Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Beata Dązbłaż: To prawda, że rozpłakał się pan podczas katechezy neokatechumenalnej wiele lat temu, gdy pierwszy raz mógł pan zobaczyć ołtarz i Najświętszy Sakrament, bo ktoś wpadł na pomysł, by to umożliwić osobie głuchoniewidomej?
Grzegorz Kozłowski: To było w innych okolicznościach i zdarzyło się dwa razy. Na nasze rekolekcje do Lasek dla osób głuchoniewidomych przyjechał ksiądz, który pracował z dziećmi głuchoniewidomymi. Na spotkaniu pokazał nam wszystkie naczynia liturgiczne, ornat i inne elementy, szczegółowo je opisując.
Na marginesie opowiadał nam też o tym, jak przygotowywał do przyjęcia I Komunii św. głuchoniewidomego chłopca. Zaaranżował tabernakulum w formie domku i wprowadził tam tego chłopca, który mógł wszystkiego dotknąć. Nie było tam żadnej komunikacji słownej, ze względu na sposób funkcjonowania tego dziecka. Tłumaczył mu tylko znakami i dotykiem, że tam mieszka Pan Jezus, który wychodzi do nas.
Po raz drugi inny ksiądz na rekolekcjach, także w Laskach, pokazał nam i pozwolił dotknąć wszystkich elementów materialnych służących w czasie liturgii.
Rekolekcje dla osób głuchoniewidomych, które organizowaliśmy w Laskach, zawsze zaczynała adoracja i wystawienie Najświętszego Sakramentu w ciszy czy z cichą modlitwą i śpiewem oraz błogosławieństwem. Na końcu ksiądz podchodził do każdej osoby, widzący też nie byli dyskryminowani, i pokazywał nam bezpośrednio przed twarzą Najświętszy Sakrament. Trzymając dłonie księdza mogliśmy razem z nim wykonywać znak krzyża. Staraliśmy się wprowadzać te elementy dotykowe, bo to jest bardzo ważne dla osób głuchoniewidomych.
I bardzo rzadkie, zdaje się…
Niestety. Dla mnie osobiście uczestnictwo w celebracji liturgii jest bardziej dostępne w małych wspólnotach. Gdy zacząłem używać lunetki powiększającej, było lepiej. Dlatego jednym z namacalnych darów drogi neokatechumenalnej jest to, że mogę być tak blisko swoimi zmysłami podczas liturgii. Oczywiście wiadomo, że najważniejsze jest przeżycie duchowe, ale idealnie jest, gdy duch i ciało uzupełniają się i współgrają. To, że w czasie Eucharystii można mieć na dłoni Ciało Pańskie, dla osoby, która bazuje na dotyku, ma dodatkowy wydźwięk.
Bardzo mocno wspominam moment przyjmowania Komunii Świętej z rąk głuchoniewidomego diakona niemieckiego Petera Heppa, który odwiedził kiedyś Laski przy okazji promocji jego autobiograficznej książki Świat w moich dłoniach, która jest niesamowitym świadectwem. Aby trafić swoją dłonią w naszą dłoń, dotykał jej jedną ręką, a drugą kładł Ciało Pana Jezusa na naszą dłoń. To było niezwykłe doświadczenie.
Rekolekcje dla osób głuchoniewidomych, o których pan wspomina, wraz z żoną prowadziliście w Laskach od 1999 r. W jaki sposób przybliżaliście liturgię i umożliwialiście uczestnictwo w niej osobom ze szczególnymi potrzebami?
Naszym największym wyzwaniem było dotrzeć do każdego uczestnika rekolekcji w taki sposób, by był najlepszy dla niego, uwzględniając rodzaj jego niepełnosprawności. Dlatego była to ogromna indywidualizacja przekazu – w zależności od potrzeb danej osoby. Grupa osób głuchoniewidomych jest ogromnie zróżnicowana – np. są takie, które troszkę słyszą i widzą i nie znają języka migowego – jak ja. Nam pomaga w uczestnictwie w liturgii mała sala i głośniki zawieszone niżej.
Dla tych, co nie mogli korzystać z głośników, a mieli aparaty słuchowe, zainstalowaliśmy pętlę indukcyjną. Wtedy osoby z aparatem słuchowym mogły przełączyć się na tryb współpracy z nią. Stosowaliśmy też system FM – trochę podobny do systemu, z którego korzystają przewodnicy wycieczek. Osoba prowadząca rekolekcje mówiła do nadajnika, a osoby głuchoniewidome odbierały głos przez odbiornik, do którego mogły podłączyć słuchawki lub indywidualną pętlę indukcyjną zawieszoną na szyi. To było dobre dla osób, które trochę słyszą. Dla niesłyszących zupełnie był tłumacz języka migowego.
Natomiast dla tych, którzy nie znali języka migowego, ale jeszcze nieźle widzieli stosowaliśmy coś, co wtedy nie miało jeszcze nazwy, a teraz nazywa się symultanicznym przekazem tekstowym – napisami na żywo. To co mówił prowadzący było na żywo spisywane i albo pokazywało się na komputerze lub było rzucane na ścianie dla większej grupy. Dopiero teraz napisy na żywo stają się bardziej popularne, my stosowaliśmy je już 20 lat temu – pod bliżej nieokreśloną nazwą, ale to działało.
Ważnym elementem dostępności były też teksty liturgiczne przygotowywane powiększoną czcionką: 18-,20-punktową. Drukowaliśmy też w brajlu pojedyncze kartki dla potrzebujących tego osób niewidomych. Potem, gdy pojawiły się notatniki brajlowskie, było trochę łatwiej. Stosowaliśmy wszystkie możliwe metody.
Jedna z uczestniczek nie znała języka migowego i prawie nic nie widziała, więc jej przyjaciel daktylografią (alfabet palcowy – red.) przekazywał jej treści poprzez dłoń. Muzyki słuchała tak, że jedną rękę kładła na pudle gitary, a drugą dotykała krtani osoby śpiewającej.
Biorąc pod uwagę, że wszystkie te metody stosowaliście wiele lat temu, można powiedzieć, że sporo wyprzedzaliście swoje czasy. Nawet dziś w wielu miejscach dostępność nie stoi na takim poziomie. Jak w pana opinii dziś wygląda dostępność życia religijnego dla osób z niepełnosprawnościami w Polsce?
No właśnie nie wygląda najlepiej. Przytoczę pewien przykład, który wyjaśnia, skąd wzięły się nasze rekolekcje dla osób głuchoniewidomych i dobrze pokazuje problem dostępności życia religijnego. W latach 90., gdy istniało już Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym, a ja pracowałem w Polskim Związku Niewidomych, głuchoniewidomy chłopak napisał do nas list – bardzo dramatyczny i bolesny.
Poczuł się wykluczony z Kościoła, odrzucony wręcz przez wspólnotę, dlatego, że przy okazji remontu kościoła wszystkie głośniki zostały przeniesione w górę. Wcześniej były niżej, więc on siadając pod głośnikiem, mógł słyszeć celebrowaną liturgię i w pełni w niej uczestniczyć. Gdy zwrócił się z tym problemem do proboszcza, ten nie wykazał zrozumienia i życzliwości. I ten chłopak poczuł się niepotrzebny, przestał uczęszczać na nabożeństwa i prosił nas o radę, co można z tym zrobić.
Z żoną byliśmy już wtedy kilka lat na drodze neokatechumenalnej i zbiegło się to w czasie, gdy otrzymaliśmy od prowadzących takie słowo: „Idźcie z Dobrą Nowiną do swojego środowiska”. To było dla mnie wielkim wyzwaniem. Wiadomo, że w swoim środowisku jest najtrudniej, więc wcale się do tego nie paliłem. Jednak ten list był takim „kopniakiem”, sygnałem, że trzeba z tym coś zrobić.
Dla ludzi ze słabym słuchem, których jest coraz więcej, także ze względu na wiek, kościół to przestrzeń bardzo nieprzyjazna pod względem architektonicznym, dlatego, że zazwyczaj jest tam duży pogłos, echo. Jeśli głośniki są wysoko zawieszone, trudno cokolwiek zrozumieć. Dlatego wiele osób z tego powodu przestaje chodzić do kościoła, gubią tę relację.
I ciągle ten problem jest obecny. Mimo że pojawiły się pętle indukcyjne, próbujemy je propagować, to nie wiem, czy jest 1 proc. kościołów, gdzie została ona zainstalowana.
Co jest największą w tym przeszkodą?
Bardzo często jako powód podawany jest argument finansowy i zapewne często tak jest. Myślę jednak, że nie jest on najważniejszy. Jeśli jest dobra wola i zrozumienie tej potrzeby dostępności do liturgii dla wszystkich, to wtedy nic nie stoi temu na przeszkodzie. Natomiast jeśli jej nie ma, to jest podstawowy problem, który zamyka otwartość na te potrzeby. Próbujemy rozmawiać z księżmi, przekonywać, ale jest to trudne.
Oczywiście są pewne przebłyski: np. w konferencjach o. Szustaka zaczęły pojawiać się napisy, ale to wciąż oazy na pustyni. Niestety.
To dlatego powstało właśnie Stowarzyszenie Usłyszcie i Zobaczcie?
Chcemy uświadamiać te potrzeby z jednej strony Kościołowi hierarchicznemu, a z drugiej wiernym, aby osoby z niepełnosprawnościami nie były na obrzeżach życia religijnego. Niestety formy online, upowszechnione w pandemii, też najczęściej nie są dostępne. Dopiero rozpoczynamy działania, ale bazujemy na doświadczeniu Polskiej Fundacji Osób Słabosłyszących, której zadaniem jest czynić świat dostępnym w każdym obszarze, a więc także i Kościoła. Chcielibyśmy uświadamiać w zakresie potrzeb osób z niepełnosprawnościami sensorycznymi.
Na razie wyczuwamy wiele obaw ze strony ludzi Kościoła, ale też niewiary, że można to robić, że niekoniecznie musi to wymagać dużych nakładów finansowych. Jednak podstawą jest przeoranie świadomości tych, którzy muszą odważyć się wdrażać w Kościele dostępność i uznać, że to jest potrzebne.
Największą barierą wydaje się ta mentalna właśnie. Pokutuje podejście, że osoby niepełnosprawne mogą przyjść do kościoła, odmówić różaniec, pomodlić się i wszystko będzie w porządku. A przecież nie chodzi tylko o „odklepanie” modlitw i uczestnictwo w nabożeństwie, ale o to, że mamy prawo być włączeni w każdy wymiar przeżywania liturgii.
Jaki jest koszt pętli indukcyjnej?
Uzależniony jest od wielkości miejsca, gdzie chcemy ją zainstalować. Typowa dla kościoła może kosztować od pięciu do kilkunastu tysięcy złotych. Można objąć nią cały kościół lub wybrane sektory. W jednym z kościołów na warszawskich Bielanach została zainstalowana pętla w górnym i dolnym kościele i była ona spłacana w kilku ratach. Jest wiele możliwości rozwiązań, także tych kosztowych. Na stronie naszej fundacji można odsłuchać nagrania ilustrujące jak słychać w kościele, gdy jest zainstalowana pętla indukcyjna, i gdy jej nie ma.
Jak spowiadają się osoby niesłyszące?
Kwestia sakramentu pojednania jest bardzo ważna i też niełatwa dla osoby z uszkodzeniem słuchu – osobiście nie mam najmniejszej szansy korzystać z konfesjonału w normalnej przestrzeni kościelnej. Zawsze spowiadam się w zakrystii lub innym cichym pomieszczeniu albo w konfesjonale typu „szafa”, ale ma go niewiele kościołów. Podczas jednych z rekolekcji ksiądz, który miał problemy z wymową, specjalnie nauczył się alfabetu Lorma, chwilę ze mną poćwiczył i podczas spowiedzi tą drogą mi przekazywał swoje słowa.
Na rekolekcje do Lasek przyjeżdżał zawsze jakiś ksiądz z duszpasterstwa dla osób głuchych, więc posługujący się językiem migowym też mogli z tego sakramentu skorzystać. No a podczas naszego ślubu jeden z braci ze wspólnoty stał przy głośniku z nadajnikiem mojego systemu FM – pętli tam jeszcze nie było. No więc zawsze się jakiś sposób znajdzie, a jak komuś pomysłów zabraknie – tym bardziej zapraszam do kontaktu, postaram się coś podpowiedzieć.
Bardzo ważne jest też to, że obecne rozwiązania technologiczne sprawiają, że Słowo Boże jest dla nas bardziej dostępne. Są elektroniczne wersje Pisma Świętego i innych tekstów – np. aplikacja „Pismo Święte” na smartfony. Ważne jest też w tym kontekście, aby strony WWW spełniały wymogi dostępności zgodnie ze standardem WCAG – tu też niestety wciąż jest sporo do zrobienia. Na stronach parafialnych nierzadko są teksty w formie graficznej niedostępnej dla osób niewidomych.
Jakie najprostsze rozwiązania dostępnościowe dla osób ze szczególnymi potrzebami mogłyby być wprowadzane w kościołach, bez wielkich nakładów finansowych albo i bezkosztowo?
W wielu kościołach stosuje się projektory do wyświetlania pieśni, to jest pomocne dla osób słabosłyszących. Można by je wykorzystać także do wyświetlania tekstów i modlitw liturgicznych, a nawet do wyświetlania homilii. Potrzebny byłby tylko wolontariusz, który sprawnie pisze na komputerze i na żywo mogłyby te treści być pokazywane na projektorze.
Być może jest to forma aktywności dla młodzieży z ruchów przykościelnych, ale też osób starszych, które w ten sposób mogłyby przyczynić się do ułatwienia odbioru celebracji liturgicznych osobom, które mają trudniej pod tym względem. Pomoc wolontariusza mogłaby też być przydatna np. w podejściu osobie niewidomej do konfesjonału czy do Komunii Świętej.
Czasami może sprawdzić się metoda prymitywna, jak za czasów króla Ćwieczka, czyli pisanie na kartce osobom niesłyszącym. Wszystko jest kwestią pomysłowości, ale przede wszystkim otwartości i gotowości księży, aby zaangażować parafian w te formy pomocy.
Można wykorzystywać do przekazu online platformę Zoom i okienka czatu, gdzie na bieżąco można wpisywać przekazywane treści lub wykorzystać funkcję napisów. Prostym sposobem jest spisanie np. konferencji czy homilii na komputerze i odczytanie tego przez osobę niewidomą czy słabosłyszącą za pomocą programów do odczytu ekranu. A czasami wystarczy obniżyć chociaż jeden głośnik, by osoba słabosłysząca mogła blisko niego usiąść – czyli niewielkim nakładem wykorzystać to, co już jest. Dla wielu osób to może być pomocne, by odnaleźć się we wspólnocie kościoła jako jego pełnoprawny członek.
Na koniec powiem, że wszystko jest możliwe. Gdy chcieliśmy z żoną uczestniczyć w rekolekcjach ignacjańskich, szukaliśmy miejsca. Dwóch jezuitów powiedziało nam, że to jest absolutnie niemożliwe, gdyż będę rozpraszał innych. Natomiast siostry zawierzanki tak długo wypytywały o moje potrzeby i tak długo szukaliśmy rozwiązań, abym mógł w pełni uczestniczyć w rekolekcjach, że udało się to zrobić. Może nie od początku, nie od razu, ale okazało się to możliwe.
Grzegorz Kozłowski – po studiach informatycznych pracował 10 lat jako programista w ośrodku obliczeniowym dużej firmy. Współzałożył i przez wiele lat prowadził Towarzystwo Pomocy Głuchoniewidomym. Jest współzałożycielem i jednym z fundatorów Polskiej Fundacji Osób Słabosłyszących, a ostatnio Stowarzyszenia Usłyszcie i Zobaczcie. Jest twórcą polskiego alfabetu punktowego do dłoni dla osób głuchoniewidomych. Żonaty, ma czworo dzieci, z którymi spełniał swoją wielką pasję – chodzenie po górach, szczególnie Tatrach. „Świeżo upieczony” dziadek. Zaprasza do kontaktu wszystkie osoby, które chcą włączyć się w udostępnianie form życia religijnego osobom z niepełnosprawnością wzroku i słuchu: Grzegorz.kozlowski@pfos.org.pl.