Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
– To co pod naszymi powiekami, tego nikt nam nie zabierze – mówi Andrzej Walczak, który wraz z żoną Teresą podróżuje po całym świecie kamperem. Oboje są po sześćdziesiątce. „Małżeństwo emerytów, od lat podróżuje kamperem po świecie” – brzmi ich skromny opis w mediach społecznościowych.
Można by z nimi zaśpiewać Nie liczę godzin i lat, bo uważają, że matematyka nie sprzyja podróżom – sami nie liczą, ile krajów zwiedzili i ile przejechali kilometrów. Nie biorą udziału w zawodach „kto więcej zwiedził”. Tylko dlatego, że ktoś ich do tego zmusił, wiadomo, że byli już w blisko 60 krajach i przejechali grubo ponad 200 tys. kilometrów.
Od wielu już lat mają dwa domy – ten murowany w Krakowie, i ten na kółkach. W tym ostatnim, jakby zsumować, spędzili już na pewno ok. 7 lat, bo ich podróżne trwają czasami nawet kilka miesięcy. Natomiast to co ważniejsze, jeśli chodzi o matematykę, to że nie byli jeszcze w 150 krajach.
– Jak dotąd nie było kraju, który nie byłby dla nas ciekawy. Nigdy nie żałowaliśmy, że gdzieś pojechaliśmy. Każdy jest inny, każdy jest ciekawy – czy to skrajna Europa, czy południe Włoch, ciekawie było w Turcji, środkowej Afryce, gdzie poznaliśmy zupełnie inne środowiska – każda podróż wnosi wiele pozytywnej energii i refleksji do naszego postrzegania świata – mówi Andrzej Walczak.
Jak jest naprawdę
A to jest właśnie dla nich najważniejsze w podróżowaniu – poznawanie i rozumienie świata, doświadczenie na własnej skórze, jak gdzieś jest naprawdę, a nie jak podają przekazy medialne. Ich poglądy oparte na własnym doświadczeniu nie zawsze znajdują zrozumienie wśród znajomych, więc bywa, że to grono maleje.
W trakcie naszej rozmowy syn państwa Walczaków zadzwonił z informacją, że odebrał właśnie kampera po dłuższym czasie, jaki spędził w warsztacie aż na północy kraju. To było konieczne po wybuchu butli gazowej w czasie ich ostatniej podróży po Iraku. Wyraźnie głos pana Andrzeja się zmienia na te wieści – jest radość, że ich dom na kółkach do nich wraca. Bo to oznacza, że można planować… Nęci ich Iran – może w przyszłą zimę, ale też myślą o wymianie kamperów z kimś z Ameryki Południowej.
– Chcieliśmy pokazać, że poznawanie świata jest możliwe na emeryturze. Nie mamy dużego budżetu, musimy planować wyjazdy, biorąc to pod uwagę, ale jak widać to jest możliwe. Staramy się pokazać, że warto tak żyć – mówi pan Andrzej.
Co prawda nie jest tak, że gdy są w swoim krakowskim domu, to czują się bardzo źle.
– Zdecydowanie jednak lepiej czujemy się w podróży. Pobyt w naszym murowanym domu, jak mówimy, jest trochę stratą czasu – dzieci dorosłe, wnuki odchowane. Mamy też sporo do zrobienia tutaj, chociażby pisanie książki, ale ważniejsze jest dla nas podróżowanie.
Sztuka podróżowania we dwoje
Ważna jest dla nich sztuka podróżowania we dwoje. – Jesteśmy małżeństwem blisko 50 lat i bardzo nas cementuje to wspólne podróżowanie. Dlatego że to jest wspólne przeżywanie, doświadczanie, podpowiadanie sobie, zwracanie uwagi na ciekawe, inne rzeczy. Będąc w Sankt Petersburgu specjalnie zwiedzaliśmy oddzielnie inne muzea, których jest ok. 100, żeby potem wymieniać się wrażeniami. Dla nas to jest kapitalna rzecz.
Co zamiast karpia?
Podróże nauczyły ich też szacunku i tolerancji np. do różnych religii. Dlatego starają się zawsze być przygotowani, wiedzieć, jak należy się zachować w danym miejscu.
– Czasami żartuję, mówiąc znajomym, że spotkałem tak wiele religii, byłem i żydem, wyznawcą voodoo w Afryce, islam jest wciąż obecny, mówię, że wierzę w każdego boga i któryś jest prawdziwy i to w końcu ja wyląduję w niebie – mówi pan Andrzej. – To oczywiście żarty, ale tak szerokie spojrzenie uczy szacunku – podkreśla.
Wspomina, jak siostry katarzynki z Braniewa, misjonarki, które gościły ich u siebie, opowiadały, że doskonale wiedzą o tym, że tubylcy najpierw idą na mszę, a potem na specjalne wzgórze, gdzie odprawiają „swoje modły” i „urzynają łeb kogutowi”. – Spotkany kapłan w Beninie, gdzie jest kolebka voodoo opowiadał, że widział rzeczy, które nam nie mieszczą się w głowie – mówi pan Andrzej.
Małżeństwo Walczaków mówi, że w czasie podróży mają cały czas dobry humor. – Nie kłócimy się, ale zdarzają się fochy, czasami potrafią trwać nawet godzinę – mówi pan Andrzej.
Jadąc w podróż, starają się być przygotowani na wszystko. Czasami jednak zaskakują ich różne rzeczy. Zabawne było, gdy wybrali się do parku narodowego w jednym z krajów afrykańskich, żeby oglądać dzikie zwierzęta, tymczasem na 50 km przed tym parkiem już pasły się one przy drodze. Ich ulubiony sposób na spędzanie świąt? W ich domu na kółkach, tak jak kiedyś na Saharze, gdzie był tylko piasek i oni.
– Wnuczka dzwoni w Wigilię, w biegu, bo jeszcze wiele spraw do załatwienia, a my rano zabieramy się do przygotowania kolacji wigilijnej, bo tyle czasu nam wystarcza, cisza, spokój. Uwielbiamy to – mówią Walczakowie.
Bywają tylko kłopoty z karpiem. Czasami musi go zastąpić oceaniczna ryba składająca się tylko z głowy i płetw. Ale czy to jest problem?