Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Męczenniczki są dla mnie siostrami zmartwychwstania. Udowadniają, że nie ma takiego zła, które mogłoby przygnieść do ziemi na zawsze, zatrzasnąć w grobie na zawsze. Nie. One wychodzą, jak Jezus, ze śladami męki, ale rozświetlonymi światłem zwycięstwa nad złem.
Każda przemoc jest wpychaniem człowieka do grobu i przywalaniem go kamieniem. Przemoc, o której opowiemy Jezusowi, nie zniszczyła naszej godności. Owszem, naruszyła ciało, umysł, skaleczyła wspomnienia, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa – to wszystko, co dla nas niezwykle ważne – ale On odsuwa wszystkie kamienie ze wszystkich grobów – mówi siostra Maria Czepiel, elżbietanka z Wrocławia.
Beatyfikacja dziesięciu sióstr elżbietanek
Paschalis Jahn, Melusja Rybka, Edelburgis Kubitzki, Adela Schramm, Acutina Goldberg, Adelheidis Töpfer, Felicitas Ellmerer, Sabina Thienel, Rosaria Schilling, Sapientia Heymann – to imiona i nazwiska dziesięciu sióstr elżbietanek. Męczenniczek, które od lutego do maja 1945 r. poniosły śmierć z rąk żołnierzy Armii Czerwonej.
Dręczone, gwałcone i upokarzane. Rozstrzelane, gdy w dramatycznych okolicznościach broniły czystości własnej, albo innych kobiet i dziewcząt. Prawda o ich męce czekała wiele lat. Mimo dowodów morderstwa "wyzwolicieli" ze Wschodu, nie można było rozpocząć procesu beatyfikacyjnego sióstr.
Dziś proces jest zakończony, 11 czerwca 2022 r. we wrocławskiej katedrze zostaną ogłoszone błogosławionymi Kościoła. Dla kogo jest ta beatyfikacja?
Zobaczcie te niezwykłe grafiki beatyfikacyjne:
Historia, która wróciła… na Ukrainie
Zimą 2021 r. siedziałam w przytulnej rozmównicy domu sióstr elżbietanek. Siostra Maria Czepiel, zaangażowana w prace przygotowujące uroczystości beatyfikacyjne sióstr męczenniczek przyniosła herbatę. Odbyłyśmy rozmowę, którą nie wiedziałyśmy, jak zacząć, bo trzeba było dotknąć niewyobrażalnego dramatu kobiet, które zhańbiono i zamordowano tylko dlatego, że były kobietami.
Siostra wyjęła materiały, pokazała zdjęcia sióstr męczenniczek. Patrzyłam na twarze młodych, pięknych kobiet w welonach. Nie było słów, by opisać to, co przeżyły.
Wtedy, w grudniu, nie miałyśmy pojęcia, że za kilka tygodni rozpocznie się wojna na Ukrainie, która znów przyniesie ogrom zniszczeń, bólu i śmierci. Przyniesie znów gwałty na niewinnych kobietach i dziewczynach, których sprawcami będzie nowe pokolenie żołnierzy rosyjskich.
Choć minęły lata, Związek Radziecki zmienił nazwę na Federację Rosyjską, a armia już nie jest czerwona, to ślady, które zostawia po sobie na w ukraińskich miastach i wioskach są dowodem na to samo szatańskie barbarzyństwo, które w 1945 r. wdarło się w życie sióstr elżbietanek i doprowadziło do ofiary i męczeństwa.
Było ich więcej, niż 10…
– Męczenniczki reprezentują całe rzesze kobiet, świeckich i konsekrowanych, Polek, Niemek, Czeszek i wielu innych narodowości, które zostały zgwałcone i zamordowane przez żołnierzy Armii Czerwonej – mówi siostra Maria. – Mimo ich bohaterskiego oporu, siłą i biciem były doprowadzane do takiego stanu, że dalsza obrona była już niemożliwa.
W wielu sytuacjach mordowano tych, którzy stawali w obronie napadniętych kobiet. Wiele z ich dramatów rozegrało się bez świadków, albo ci byli tak przerażeni, że milczeli. W przypadku tych dziesięciu sióstr mamy zapisane relacje świadków, które przez wiele lat były skrzętnie przechowywane, wręcz ukrywane z racji warunków politycznych i potem, w odpowiednim momencie, gdy można było je ujawnić, ujrzały światło dzienne. To, co podkreślamy: zbrodni dokonali żołnierze Armii Czerwonej – mówi.
Lektura opisów męczeństwa sióstr poraża. Nie sposób przytoczyć cytatów z dokumentów procesowych każdej z nich. Jednak by zrozumieć, jaki dramat przeżyły zakonnice i jakie znaczenie w tym dramacie ma ich postawa, zajrzyjmy chociaż do fragmentów z kronik pozostawionych przez świadków zbrodni.
Siostra M. Paschalis, „biała róża z Czech”
Był 11 maja 1945 r., piątkowe popołudnie. Świat oddychał już z wiadomością o zakończeniu wojny. W Sobotinie, czeskiej miejscowości, w której przed Armią Czerwoną ukryły się siostry elżbietanki, jeden z sowieckich żołdaków jeździł na rowerze. Był tu panem życia i śmierci. Wieść o jego obecności szybko się rozniosła.
Miejscowa nauczycielka powiadomiła zakonnice i siostry ukryły się w łóżkach starców, którymi na co dzień się opiekowały. Siostra Paschalis nie zdążyła. Dostrzegł ją i jego zezwierzęcony umysł opanowała żądza. Rozpoczęła się dramatyczna walka o życie.
Siostra uciekała, ale pobłądziła i trafiła do małego pomieszczenia bez wyjścia. Znalazł ją. Świadkowie zapisali, że wołała „Chrystus jest moim Oblubieńcem, tylko do niego należę!”. Mówiła po niemiecku, w ręce trzymała krzyż od różańca, ale sołdat był rozjuszony i wściekły.
Kiedy wyjął broń, a ona nadal nie pozwalała się do siebie zbliżyć, strzelił, najpierw ostrzegawczo, a potem prosto w jej serce. Zginęła na miejscu, miała 29 lat. Przeżyła sześć długich lat wojny, ale nie przeżyła spotkania z "wyzwolicielem" po jej zakończeniu.
Pogrzeb siostry był cichy i skromny, przy udziale zgromadzonych licznie wiernych. Miejscowi od razu mówili, że chowają świętą. Jednym z pierwszych nawróceń, które przypisywano elżbietance, była przemiana szefa miejscowego oddziału NSDAP o nazwisku Höning, który w czasie wojny donosił Niemcom na proboszcza. Po morderstwie siostry przyszedł do kościoła i długo klęczał przed trumną z ciałem zmarłej.
Mimo, że po wojnie nie można było mówić o przestępstwach popełnionych przez Armię Czerwoną, pamięć o siostrze Paschalis przetrwała, męczenniczka otrzymała nawet przydomek „białej róży z Czech”.
Siostra M. Rosaria, wrocławianka
„Nadeszła straszliwa noc! (21/22 lutego 1945 r.) siedziałyśmy w mrocznym pokoju, jedna tuż przy drugiej, modląc się po cichu. Około godziny 8.00 te potwory, czerwonoarmiści, z głośnym łomotem i krzykiem po schodach wpadły do naszego pokoju, oświetliły ostrym światłem każdą z nas i pytały: Ile masz lat?
Rozpętało się dzikie piekło, te straszne postacie złapały siostrę Marię Rosarię. Ona dzielnie się broniła, dopóki nie pochwycono ją z trzech stron równocześnie. Dzicy żołdacy wywlekli ją na zewnątrz. Ponad trzydziestu bolszewików gwałciło ją godzinami. Wróciła późnym wieczorem, cała zalana krwią, z ranami na głowie i wewnętrznym krwotokiem” – zanotował w kronice Schlesisches Inferno K.F. Grau.
Siostra przeżyła swoją gehennę w Nowogrodźcu nad Kwisą. Ostatnie jej słowa, które usłyszeli świadkowie to „Jezus, Maria!”. Miała 37 lat.
Dlaczego beatyfikacja odbywa się tak późno?
Dopiero w 2009 r. zarząd generalny zgromadzenia sióstr elżbietanek podjął decyzję o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego sióstr męczenniczek. Proces na szczeblu diecezjalnym został otwarty w archidiecezji wrocławskiej. Postulatorką sprawy została s. Miriam Zając. Zebrała dokumentację o męczeńskiej śmierci sióstr i przekazała ją abp. Marianowi Gołębiewskiemu.
Po otrzymaniu zgody Konferencji Episkopatu Polski arcybiskup skierował prośbę do prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Otwarcie procesu beatyfikacyjnego miało miejsce 25 listopada 2011 r. w katedrze wrocławskiej. Badanie procesowe trwało więc dziesięć lat.
Mimo że po 1945 r. można było mówić o mordach i gwałtach dokonywanych przez Niemców, zbrodnie żołnierzy Armii Czerwonej wymazywano z pamięci, nie przebijały się na czołówki gazet. Czerwonoarmista miał się kojarzyć z wielkim wyzwolicielem witanym kwiatami. Kobiety, jeśli przeżyły zbiorowe gwałty, przez resztę życia skrywały ten dramat i cierpiały w milczeniu.
Komu mogą pomóc siostry męczenniczki?
Ofiary gwałtów i każdej innej formy przemocy seksualnej latami odbudowują zbrukane poczucie godności. Długie prysznice nie wystarczą, rany są ukryte w środku, trudno się goją, mają wpływ na całe życie, często rujnując je na wielu poziomach.
A jednak – choć trudno w to uwierzyć – sprawca gwałtu nie zabiera godności, ona zawsze ukrywa się i odradza we łzach Boga, bo jest Jego darem, to On ją ustanowił. Można ją zbrukać, ale w Nim ma szansę się odrodzić.
– 19 czerwca 2021 r., gdy Ojciec Święty zatwierdził dekret o męczeństwie sióstr elżbietanek, byłam na pielgrzymce z młodzieżą. Nie wiedziałam, że dekret został ogłoszony, szliśmy pieszo od rana, nie docierały do mnie żadne informacje. W pewnej chwili podszedł do mnie młody człowiek i zapytał: „Siostro, kiedy te wasze męczenniczki będą beatyfikowane?”. Zdziwiłam się. Po pierwsze: Skąd je zna, a po drugie, dlaczego młodego mężczyznę interesuje dziesięć męczenniczek sprzed ponad siedemdziesięciu lat? – opowiada siostra Maria.
Spytała go, a on wyjaśnił, że zna historię sióstr, wie, że sześć z nich zostało brutalnie zgwałconych, i że dobrze, że Kościół stawia je za wzór osób walczących w obronie czystości, ale może dziś, gdy tyle mówi się o przemocy seksualnej, gdy odsłania się tyle dramatycznych historii wykorzystania, również w Kościele, że być może one mogłyby być pomocne w leczeniu traumy, w odbudowywaniu godności?
– Byłam zaskoczona, a jednocześnie zachwycona męskim odczytaniem roli, którą mogą odegrać nasze siostry – mówi siostra Maria. To wyraźne działanie Ducha Świętego, pomyślałam, trzeba za tym iść, tym bardziej, że patronki obrony czystości są już w Kościele, a orędowniczek w leczeniu traumy po przeżytej przemocy seksualnej jeszcze nie, a ofiar przemocy przybywa – dodaje elżbietanka.
Błogosławione patronki osób zranionych
Wspólnota zakonna sióstr elżbietanek we Wrocławiu podjęła pomysł młodego pielgrzyma, aby uczynić siostry męczenniczki orędowniczkami w takich właśnie intencjach.
– Nie chodzi o to, by osoby zranione, molestowane, czy zgwałcone rezygnowały z terapii na rzecz modlitwy, nie. Nie o to chodzi i wręcz przeciwnie – terapia jest konieczna – wyjaśnia siostra Maria. - Chodzi jednak o pomoc w odbudowaniu zrujnowanego czasem życia duchowego, zniszczonej relacji z Panem Bogiem, przekreślonej relacji z Kościołem – gdy wykorzystania dopuściła się osoba duchowna.
Wierzymy, że święci, którzy wyprzedzili nas w drodze do Ojca, orędują za nami, zależy im, byśmy i my, zdrowi na duszy, mogli żyć pełnią. Wielu zranień nie jesteśmy w stanie przepracować sami, potrzebujemy pomocy, a pomoc nie przychodzi tylko od żyjących tutaj, ale też od żyjących tam, w niebie – dodaje.
Gdzie był Bóg w czasie gwałtu?
Siostra Maria przekonuje, że w tych zamordowanych, konsekrowanych kobietach owocuje przekonanie o obecności Boga, mimo dramatu, którego doświadczyły. Wiara, że On nie jest sprawcą zła, On nie jest bierny i niezainteresowany, On jest we wszystkim, w każdym bólu, uderzeniu, łzie i krzyku.
– Takie męczeństwo jest nie do przeżycia wtedy, gdy nie wierzymy, że nasze życie nie kończy się tutaj. Zło ma tę właściwość, że zaciemnia obraz, zaciemnia również istnienie Boga, zwłaszcza gdy doświadczamy szatańskiej wręcz agresji, przemocy. Wtedy tryumf zła jest tak wielki, że zasłania dobro. I pytamy: Gdzie był Bóg? – mówi siostra Maria.
Rzeczywiście, mogliśmy Go nie zobaczyć, zło Go zasłoniło w naszym życiu. I to wtedy przychodzi z pomocą wiara, bo ona widzi Boga w totalnej ciemności.
– Bóg nie nakłada na nas krzyży, nie robi tego. Gdyby to robił, nie byłby Bogiem – Miłością. On przeżywa z nami dramaty, których doświadczamy, pomaga nieść krzyże, które na nas spadają, pomaga w konfrontacji z bólem, który zadają nam ludzie i uczy nas przeżywać zło, którego doświadczamy w taki sposób, by to zło nas nie niszczyło – zapewnia siostra.
Zranieni w Kościele potrzebują pomocy
– Jeśli widzę realną szansę pomocy sióstr męczenniczek osobom zranionym przemocą seksualną, również zranionym w Kościele, to właśnie w tym wymiarze: uleczyć miejsca, w które wkroczyło zło i czyimiś rękami spustoszyło nam życie. Gdy miłość, ze swoją delikatnością, wkracza na zgliszcza, potrafi, jak czuły ogrodnik, tak długo pielęgnować, podlewać, nawozić przepaloną ziemię, że po czasie w miejscu zgliszczy zakwitną kwiaty. To może zrobić ufna modlitwa.
Wierzę, że zanoszona również przez wstawiennictwo sióstr, które doświadczyły zła w najokrutniejszej postaci seksualnych tortur. W ich życiu Bóg zaopiekował się zgliszczami. Może – i chce – zrobić to w życiu każdej osoby skrzywdzonej… – mówi siostra Maria Czepiel.
I powtarza, że nie należy rezygnować z terapii, z dochodzenia prawdy, ze zgłaszania nadużyć i przestępstw, ale trzeba też podjąć trud odbudowy relacji z Panem Bogiem, jeśli doświadczenie przemocy ją naruszyło, lub całkowicie zepsuło. A tego nie da się zrobić samemu. Przebaczenie nas czasem przerasta. Jego brak – niszczy.
Czy to w ogóle można wybaczyć?
Opis seksualnych tortur i morderstw dokonanych na dziesięciu siostrach elżbietankach wywołuje ogromny ból, trudno go czytać bez łez. Podobnie jak raport w sprawie dominikanina Pawła M., czy francuskie doniesienia o przestępstwach seksualnych.
Trudno czytać o tym, co zrobiono niewinnym ludziom, a czy da się wybaczyć? Czy to w ogóle możliwe? Siostra Maria długo milczy, szuka słów. Wreszcie, gdy cisza jest już bardzo gęsta, mówi jasnym, pewnym głosem:
– Przebaczenie nie jest naiwnością. Ono jest jedynym sposobem na to, aby zło, które ktoś mi zadał, odkleiło się ode mnie i uwolniło mnie od siebie. Jeśli nie przebaczam, to to zło jest ciągle ze mną, oddziałuje na mnie i mnie niszczy. Ciągle nim żyję, a życie złem zawsze zatruwa nasz umysł i duszę, okleja, jak czarna maź.
Gdy przebaczam, uwalniam swoje serce. Przebaczenie nie wymaga, aby mówić to naszemu krzywdzicielowi. Przebaczenie jest przede wszystkim dla nas. Rozcinamy krępujące nas sznury, uwalniamy skrzydła, znów możemy latać… To nie dzieje się od razu, to jest proces, ale dobrze w tym procesie mieć pomoc, również z nieba.
Fragmenty opisów męczeństwa sióstr pochodzą z książki Zdzisława Józefa Kijasa pt. „Dziesięć panien mądrych. Męczenniczki elżbietańskie”.