Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Żałoba to szczególny rodzaj smutku. Podobnie jak on – pojawia się na skutek straty, ale dotyczy strat dużej dla nas wagi. To żal, który rodzi się, gdy uświadamiamy sobie, że pożegnaliśmy coś ważnego bezpowrotnie, że nie istnieje żaden guzik do cofnięcia czasu, a nasze życie zubożało i bez tego, co opłakujemy, nigdy już nie będzie takie samo. Możemy opłakiwać utracone zdrowie, lata życia, które upłynęły nie na tym, czego pragnęliśmy, bliskich ludzi, którzy odeszli. Wobec wydarzeń, które mają miejsce za wschodnią granicą, żałoba jest w pełni uzasadnioną reakcją.
Mignęło mi gdzieś ostatnio zdanie nieznanego autora, że „jeśli czujesz ból, to znaczy, że żyjesz, a jeśli czujesz ból kogoś drugiego, to jesteś człowiekiem”. Nie da się wobec tego, co się obecnie dzieje na świecie, praktykować jakiegoś „kultu dobrostanu” – choć troszczyć się o własną równowagę psychiczną w tych czasach potrzebujemy tym bardziej. Natomiast byłoby naiwnością myślenie, że obrazy wojny i ludzkie historie z nią związane można jakoś łatwo przetrawić. Myślę zresztą, że na całe szczęście. To, że czujemy się zdruzgotani, przytłoczeni, oburzeni, świadczy o naszym człowieczeństwie. Gdyby okrucieństwa wojny przestały nami wstrząsać, oznaczałoby to kryzys ludzkości.
Ciemna godzina ludzkości
Żałoba to taki stan, który potrzebujemy przeżyć. Tłumienie żalu po stracie, zaciskanie zębów, „trzymanie się” ma swoje konsekwencje. Gdy żałoby w swoim życiu unikamy, ucieka z nas paliwo do życia. Jeśli odmawiamy sobie prawa do smutku, traktujemy siebie samych szorstko i arogancko; ignorujemy własne potrzeby, czyli „olewamy” siebie. To jak mówienie dziecku, które płacze, że „nic się nie stało”. Potem już nie wiadomo, co się właściwie stało, a trudne uczucia razem z płaczem zostały zatrzymane w bezczasie i zamknięte za drzwiami z napisem „nie wchodzić”.
Niestety im więcej w naszym życiu nieprzeżytych strat i tabliczek „nie wchodzić”, tym więcej pojawia się poczucia lęku, przygnębienia i pustki. Myślenia magicznego, że jeśli nie będziemy się przywiązywać do niczego i nikogo oraz porzucimy marzenia, nie spotkają nas już żadne straty. Wszystko co żywe w nas może przysypać gruba warstwa sceptycyzmu albo wręcz cynizmu. Kiedy uzbrajamy własną podatność na zranienie w żelbetowe opakowanie, tracimy szansę na bliskość i ze sobą, i z innymi ludźmi.
Wobec wojny mamy pełne prawo zapłakać nad tym, do czego zdolni są ludzie. Nad cierpieniem dotkniętych wojną i nad niewinną śmiercią dzieci. Nad utratą domów, rodzin i normalnego życia, które przeżywa obecnie tak wielu Ukraińców. To naprawdę ciemna godzina ludzkości, która ujawnia bestialstwo katów oraz ogrom bólu i bezbronności ofiar.
Żałoba w ciele
Pierwszym miejscem, w którym czujemy żałobę, jest nasze ciało. Może powiadomi nas o niej przez ból głowy, senność albo rozdrażnienie. Poczucie ogromnego ciężaru albo odpłynięcia wszystkich sił. Wrażenie, że świat stracił kolory albo że jest jak film, za którym nie da się nadążyć. Że ulubione kiedyś smaki – już nie smakują. Możemy także doświadczać poczucia winy, które towarzyszy faktowi, że żyjemy, mamy co jeść i gdzie spać, a obok są bliscy. Wojna pokazuje nam w dramatyczny sposób, jak cenna jest zwykła codzienność. I jaką wartość ma życie w ogóle.
Możemy się obawiać, że jeśli pozwolimy sobie na smutek, nasze życie się rozleci. Im większą jednak energię wkładamy w „trzymanie się”, tym mniej tak naprawdę nam jej zostaje właśnie na ogarnianie codzienności.
Mają więc wielki sens i płacz, i symboliczne gesty, które wyrażają żal. Momenty, kiedy zwalniamy i pozwalamy sobie pobyć z własnym smutkiem, przybiciem albo rozbiciem. Traktowanie siebie wtedy łagodnie – bo nie kopalibyśmy leżącego, ale pochylilibyśmy się nad nim, żeby zapytać, co się stało, gdzie go boli i czego potrzebuje. Ma w żałobie sens zadbanie w prosty sposób o własne ciało: wypicie kubka herbaty, zjedzenie posiłku, otulenie siebie kocem. Wytchnienie poprzez zajęcie głowy czymś innym, nawet jeśli temu towarzyszy poczucie winy. Je także możemy z łagodnością powitać: to taki czas, że przeżywa je wielu ludzi na świecie.
Ktoś obok
Mi pomaga także pobycie w żałobie z kimś drugim. Nie przez cały czas, by nie stracić kontaktu z tym, co we mnie, ale od czasu do czasu, żeby nie zostać z tym wszystkim samą. Byłam naprawdę wdzięczna znajomemu, który wniósł do naszej rozmowy zdanie, że „po Buczy nic już się nie chce”. Naprawdę nie mówiliśmy wiele, nie opowiadaliśmy, co kto widział i słyszał. Odparłam, że mam poczucie, że we mnie po ujawnieniu masakry cywilów coś się złamało. I jest tam w środku złamane, i nie wiadomo, jak to podnieść. Że jestem w żałobie. „Tak, w żałobie”, odparł. Więcej słów na to nie znaleźliśmy, jakby te złamane części chciały pokazać same, jak im jest trudno. Podobnie wspierającym doświadczeniem była rozmowa ze znajomymi przy kolacji otwartym tekstem o tym, co czujemy. Bez nakręcania się, że zaraz nastąpi koniec świata, ale z ulgą, że tę żałobę możemy wnieść i się nią dzielić.
Nie potrzeba wielu słów, by móc pobyć z żałobą. Ona zresztą lubi milczenie. Wymyślono przecież minutę ciszy, a w czasie Triduum Paschalnego – od końca mszy w Wielki Czwartek aż do Gloria podczas Liturgii Wielkiej Soboty – milkną dzwonki i wszelkie instrumenty.
Nie bójmy się być ludźmi. To najważniejsze, co mamy.