Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
[Rozmowy przeprowadzono 7 kwietnia 2022 r.]
Polacy w ogniu najcięższych walk
Helena Nowak, prezes Polskiego Kulturalno-Oświatowego Stowarzyszenia "Rodzina" w Browarach, wykładowczyni na Politechnice Kijowskiej: Wielu Polakom żyjącym w kraju, Polacy z Ukrainy kojarzą się z zachodnią jej częścią – Lwowem i jego okolicami. Tymczasem bardzo duża polska społeczność żyje również na Żytomierszczyźnie czy w miejscowościach wokół Kijowa. W Browarach, Irpieniu, Buczy, Borodziance. Często są to rodziny żyjące w tych miejscach od pokoleń. Tam, gdzie jeszcze kilka dni temu toczyły się najcięższe walki. Wszędzie tam działają aktywnie nasze polonijne organizacje.
Bronisława Nowak, parafia Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Browarach: Gdy zakładaliśmy parafię w Browarach [przeszło 100-tysięcznym mieście 20 km na wschód od Kijowa], próbowałam odnaleźć osoby polskiego pochodzenia na podstawie nazwisk. Znalazłam może z 15 osób. Po czym na pierwszą mszę przyszło ich ponad 500! (śmiech) W tym bardzo wielu młodych, którzy pamiętają o swoich polskich korzeniach.
Nadzieja Susznicka, prezes Domu Polskiego w Kijowie: Wiele kościołów katolickich na Ukrainie zbudowanych zostało przez Polaków. Później władze sowieckie wykorzystywały je do bezbożnych celów. W kościele św. Aleksandra w Kijowie na ten przykład zainstalowali toalety w miejscu dawnego ołtarza. Gdy Ukraina uzyskała niepodległość, walczyliśmy o zwrócenie tych świątyń katolikom.
Helena Nowak: Polacy są tam niezwykle aktywnymi uczestnikami życia społecznego, piastują wiele ważnych stanowisk. Do tego stopnia, że gdy przyjechała do Browarów delegacja z Unii Europejskiej, przedstawiciele miasta z rozpędu zaczęli rozmawiać między sobą po polsku, wprawiając w zakłopotanie tłumaczkę. (śmiech)
Bronisława Nowak: Moi pradziadowie przyjechali tu z centralnej Polski w 1868 r. Cała ówczesna wioska Tawułka to byli Polacy, Czesi i Niemcy. Zajmowali się wyrębem lasów wokół Kijowa. Polski był u nas swoistym "językiem urzędowym". Inne wioski nazywały nas "maleńką Warszawą".
Irena Honczaruk, Zespół Pieśni i Tańca "Polanie znad Dniepru", prawniczka: My z córką tańczyłyśmy w Kijowie w polonijnym zespole folklorystycznym "Polanie znad Dniepru". Ja w sekcji dorosłej, ona w młodzieżowej. Tańczyłyśmy polskie tańce, śpiewałyśmy polskie pieśni. Reprezentowałyśmy kulturę naszych przodków na Ukrainie.
Helena Nowak: Piękne jest właśnie to, że wokół polskich inicjatyw gromadzi się bardzo wielu młodych. Mamy m.in. swój teatrzyk, 26 lutego nasz polonijny zespół muzyczny z Browarów miał mieć premierę swojej płyty. Uzgodniliśmy, że będzie to nasze pierwsze wydarzenie, gdy tylko wojna się zakończy.
Michał Kisiel, dyrektor Domu Polonii w Pułtusku: Spośród 2,5 mln uchodźców, jacy przekroczyli granicę naszego kraju, polskie korzenie może mieć ok. 10%. Kartą Polaka legitymuje się mniejszość z nich, ale też nie jest łatwo tę Kartę uzyskać. Polskie pochodzenie musi być w tym przypadku bardzo dobrze udokumentowane. Wiele osób nie dysponuje przecież aktami urodzenia swoich dziadków, ale wiedzą o sobie, że są Polakami, czują się nimi. Na Ukrainie działa przeszło 120 organizacji polonijnych. To naturalne, że w obecnej sytuacji liczą one na naszą pomoc.
"Było strasznie, ale pięknie"
Irena Honczaruk: Jeszcze 23 lutego sądziliśmy, że wojna jest czymś nierealnym. Nawet gdy już wybuchła, myśleliśmy, że skończy się po dwóch dniach. Sceny, które zobaczyliśmy, kojarzyły nam się z kinem wojennym.
Bronisława Nowak: Ukraińska baza wojskowa w Browarach, niedaleko mojego domu, zbombardowana została w pierwszych godzinach wojny. U moich sąsiadów też spadła jedna rakieta, ale na szczęście okazała się być niewybuchem.
Irena Honczaruk: My mieszkamy na zachodnich przedmieściach Kijowa, od strony Irpienia i Buczy. Z każdym dniem było tam coraz straszniej. Odgłosy wojny były coraz bliżej. Wokół latały rosyjskie rakiety i helikoptery. Moja córka przez tydzień nie wychodziła z piwnicy. Nie wiem, jakie to będzie miało skutki dla jej psychiki w dalszej perspektywie.
Bronisława Nowak: Rosjanie zaciekle atakowali również nasze Browary, ale ukraińskie wojsko zdołało się obronić. Wioski dookoła zostały jednak całkowicie zniszczone. Dzięki Bogu część mieszkańców zdążyła się ewakuować. Doszło jednak do rosyjskiego ataku na jeden z konwojów z uchodźcami. Zginęło wówczas wielu cywili, w tym dzieci.
Helena Nowak: Krążą pogłoski, że Rosjanie mieli przygotowane listy osób do rozstrzelania w każdej z miejscowości. Usłyszałam nawet, że dla Browarów byłam na początku takiej listy. Z uwagi na swoje zaangażowanie społeczne, m.in. w organizacjach polonijnych.
Nadzieja Susznicka: Wielu ludzi Rosjanie porwali i siłą wywieźli do Rosji.
Bronisława Nowak: Uprowadzili m.in. jedną z nauczycielek z polskiej szkoły nr 5 w Browarach. Niezwykle szanowaną i zasłużoną dla naszej społeczności.
Helena Nowak: Te pierwsze dni wojny były straszne, ale jednocześnie piękne. Mieszkańcy Ukrainy zjednoczyli się bowiem jak nigdy wcześniej. Nie było różnicy czy ktoś jest Polakiem, Ukraińcem czy Żydem i nikt nikogo nie pytał o narodowość. Wszyscy stanęli razem do obrony swojego kraju. Wielu członków naszego stowarzyszenia służy jako żołnierze, terytorialsi czy wolontariusze. Mój syn również przez pewien czas przygotowywał szmatki do koktajli Mołotowa.
"Nie dać się wojennej depresji"
Irena Honczaruk: Moi rodzice uznali w końcu, że nie możemy dłużej czekać na to, co się stanie i powinnyśmy wyjechać. Dobrze, że zdążyłyśmy się wraz z córką ewakuować zanim front dotarł w pobliże naszego domu. Ale prawie cała moja rodzina została: rodzice, brat z żoną i dziećmi. Wyjechali na wieś, gdzie było bezpieczniej. My trafiłyśmy do Domu Polonii w Pułtusku.
Michał Kisiel: Dom Polonii to takie miejsce, gdzie część naszych obecnych gości bywało już wcześniej. Inni i tak by tutaj trafili, niezależnie od wojny, z uwagi na swoje polskie pochodzenie. Od 33 lat gościmy tu Polaków z całego świata, ale od zawsze większość z nich to Kresowiacy. Duża część naszych gości miała z nami kontakt jeszcze przed wojną poprzez Wspólnotę Polską. Niejako naturalne było, że polscy uchodźcy z Ukrainy trafią do Domu Polonii.
Nadzieja Susznicka: Ogromnie doceniamy to, jak bardzo pomogli i cały czas pomagają nam Polacy żyjący w Polsce. Zapewnili nam wszystko: nocleg, wyżywienie, lekarstwa dla staruszków, zajęcia dla dzieci.
Helena Nowak: Ja na co dzień wykładam język ukraiński w biznesie na Politechnice Kijowskiej. 4 kwietnia przywróciliśmy nauczanie, na razie w trybie zdalnym. Tyle że gdy pakowaliśmy się przed wyjazdem, w ogóle nie pomyślałam o tym, aby zabrać laptopa. Na szczęście pan dyrektor zorganizował mi tablet, dzięki któremu mogę pracować.
Irena Honczaruk: Nawet ludzie, których spotykamy w sklepie, pytają czy mamy gdzie mieszkać i czy czegoś nie potrzebujemy.
Michał Kisiel: Goście naszego Domu również starają się uczestniczyć w działaniach pomocowych. Panie z zespołu dają występy, inne ulepiły ogromną liczbę pierogów na lokalne kiermasze. Wspiera nas również samorząd, a i sami mieszkańcy Pułtuska spontanicznie organizują kwesty.
Irena Honczaruk: Jako że trafiłyśmy do Pułtuska dużą grupą członków naszego zespołu, teraz robimy próby i dajemy występy tutaj. Próbujemy w ten sposób nie dać się wojennej depresji. Jutro będziemy dawać występ w miejscowej szkole.
Michał Kisiel: W Domu gościmy teraz 170 osób z Ukrainy, w tym 80 dzieci i ich mamy. Poza tym jest grupka seniorek i 8 panów. Wśród tych 170 osób ok. 50 ma Kartę Polaka, a kolejne ok. 20 polskie pochodzenie bez wyrobionej jeszcze Karty. Reszta to obywatele Ukrainy, ale też pośrednio związani z Pułtuskiem. Duża część tej grupy to bowiem rodziny ukraińskich mężczyzn, którzy przed rosyjską inwazją pracowali w pułtuskich zakładach przemysłowych. Większość z nich poszła walczyć, wcześniej jednak przywieźli do nas swoje żony i dzieci. A prócz 170 uchodźców gościmy jeszcze równolegle grupę 130 Polaków z Kazachstanu. Tak więc przez cały czas jest gwarnie i wesoło (śmiech).
Irena Honczaruk: Przez pierwszy tydzień po przyjeździe towarzyszyły nam ogromne emocje. Co chwila dzwoniłyśmy do bliskich, którzy zostali. Nie wiedziałyśmy co przyniesie kolejny dzień. Teraz, w porównaniu z tamtymi dniami, panuje wręcz atmosfera relaksu. Mamy zapewnione jedzenie, picie, pracujemy nad utrzymaniem porządku w ośrodku, dzieci chodzą do szkoły, młodsze bawią się. Wieczorami organizujemy warsztaty taneczne albo zajęcia z języka polskiego. Nie ma czasu na myślenie o wojnie. Chociaż sądzę, że wiele osób może w przyszłości potrzebować pomocy psychologicznej. Nawet jeśli teraz wydają się być spokojne, trauma może dopiero dać o sobie znać.
Modlitwa wypełniona płaczem
Michał Kisiel: Codziennie modlimy się, by bliscy naszych gości, którzy pozostali na Ukrainie, przeżyli. Wielu z nich walczy z bronią w ręku. Codziennie dziękujemy Bogu za to, że nikt z tych mężów i ojców jeszcze nie ucierpiał.
Nadzieja Susznicka: Chcę w tym miejscu podziękować za całą polską pomoc, ale również za to, jak wielu Polaków się za nas i za Ukrainę modli. My również przez cały czas się modlimy. Na dole, pod zamkiem [siedzibą Domu Polonii – przyp. red.], mamy rzeźbę Chrystusa. Często widuję tam klęczących mieszkańców naszego Domu. Wielu z nich chodzi również na msze czy Gorzkie żale do parafialnego kościoła. I nie mówię tylko o Polakach z Ukrainy, ale również o Ukrainkach bez polskich korzeni, które z nami mieszkają. Ich modlitwa często wypełniona jest płaczem.
Bronisława Nowak: Codziennie modlimy się też, aby Rosjanie nie zburzyli naszego kościoła w Browarach. Wielu ludzi kryło się w ostatnich tygodniach w jego podziemiach. Jedli tam, spali i oczywiście modlili się. W nocy cała podłoga w kaplicy wypełniona była śpiącymi ludźmi. Wielu przyszło nawet ze swoimi psami czy kotami. A tamtejsi paulini nie pytają o to, czy ktoś jest prawosławnym czy katolikiem. Karmią i przyjmują wszystkich. Służą też opieką duszpasterską żołnierzom i terytorialsom.
Nadzieja Susznicka: Na Ukrainie są wspaniali księża. Bardzo wielu z nich to Polacy. Jedna z moich koleżanek z Polski stwierdziła, że tutaj wielu księży zachowuje się jak urzędnicy. A ci, którzy posługują na Ukrainie, gotowi są oddać swoim parafianom całych siebie. Nie uciekają do Polski mimo bombardowań, odprawiają msze święte w schronach, wszelkimi sposobami starają się organizować żywność dla swych wiernych.
Nie każdy ma dokąd wrócić...
Helena Nowak: W tym momencie Browary powoli wracają do życia. Otwierają się sklepy i apteki, jest więcej żywności, z którą przez pewien czas był problem. Ale też musimy zapewnić jej zapas tym, którzy na razie nie mogą wrócić do domów. Każdy, kto może, pomaga, choćby symbolicznie. Nawet staruszkowie zgłaszają się do pomocy.
Irena Honczaruk: W Irpieniu i Buczy trwa wielkie sprzątanie gruzów. Pracuje tam bardzo wielu wolontariuszy.
Helena Nowak: Browary miały więcej szczęścia, bo nie zostały zajęte przez Rosjan. Ale trafiło tam wielu mieszkańców okolicznych wsi, które były okupowane. Opowiadali straszne rzeczy o tym, jak zachowywali się Rosjanie. Ci ludzie, mimo odparcia ataku, wciąż nie mogą wrócić do domów. Wiele z nich zostało bowiem zaminowanych. Ukraińscy żołnierze muszą sprawdzać budynek po budynku. Ale też wiele osób po prostu nie ma dokąd wrócić. Są pod Browarami wsie, gdzie nawet połowa domów została całkowicie zburzona.
Michał Kisiel: Wspólnota Polska, która prowadzi nasz Dom, cały czas gromadzi dary także dla Polaków, którzy pozostali na Ukrainie.
Helena Nowak: Działające w poszczególnych miastach Ukrainy organizacje polonijne mają swoje grupy w social mediach. My w Browarach mamy swoją na Viberze. Na bieżąco publikujemy tam informacje o potrzebnej pomocy i zawsze znajduje się ktoś, kto jej udziela. Ludzie dzielili się zrobionymi przed wojną zapasami żywności czy paliwa. A przecież za chwilę sami mogli tego potrzebować.
Irena Honczaruk: Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ukraińcy widzą, że Polska jako pierwsza ruszyła im z pomocą i że mogą na Polakach polegać. Na każdej płaszczyźnie – dyplomatycznej, humanitarnej...
Helena Nowak: Każda prośba o pomoc przekazywana jest dalej i dalej, czasem pomocy jest w stanie udzielić piąta-szósta osoba w łańcuszku. Tak było np., gdy szukaliśmy wózka inwalidzkiego dla niepełnosprawnej osoby. Koleżanka z klasy mojego syna, której rodzice jako wojskowi wyjechali na front, była przekazywana "z rąk do rąk". Kilka kolejnych, całkowicie obcych rodzin otaczało ją niemal rodzicielską opieką, byle tylko bezpiecznie dowieźć tę dziewczynkę do krewnych w Polsce.
Michał Kisiel: Fala pomocy oczywiście częściowo opadła, ale jest też wiele osób, które podjęły decyzję o niesieniu pomocy długofalowej. Niektórzy np. zadeklarowali się realizować recepty na leki przyjmowane przez naszych domowników. W tej chwili najpilniejsze jest zorganizowanie zapasu wiosennej odzieży, przede wszystkim dziecięcej. Cały czas przyjmujemy również żywność o długiej przydatności do spożycia czy kawę i herbatę, nie wiemy bowiem jak długo przyjdzie nam się mierzyć z kryzysem uchodźczym. Warto też regularnie zaglądać na naszego fanpage'a. Gdy czegoś nam brakuje, staramy się na bieżąco to komunikować.
Zaskoczenie Polską
Helena Nowak: Dla nas, jako Polaków z Ukrainy, było oczywiste, że w obliczu wojny zwracamy się o pomoc do Polski. Ale dla wielu Ukraińców było to pewnego rodzaju odkrycie. Mieli może jakieś historyczne uprzedzenia i nie spodziewali się tego, jak Polacy otworzą przed nimi swoje serca.
Nadzieja Susznicka: Zdarzali się przed wojną ukraińscy politycy, którzy nie lubili Polaków. Mówili, że jesteśmy ich wrogami. Dziś praktycznie wszyscy Ukraińcy, widząc polską pomoc, mówią, że Polacy to ich bracia. Nikt już nie wątpi, że połączy nas długoletnia przyjaźń.
Irena Honczaruk: Lubię Polskę. Przed wojną często przyjeżdżaliśmy tu z mężem. Warszawa... Kraków... Wszystkie te miejsca są mi bliskie... Polska to dla mnie kraj ojczysty.
Helena Nowak: Niektórzy z nas pewnie zostaną w Polsce. Ale to bardzo wartościowi ludzie, Polska na pewno na ich obecności nie straci. Większość osób chciałaby jednak jak najszybciej wrócić.
Irena Honczaruk: Trudno jednak myśleć o powrocie, gdy w kraju nadal trwa wojna. Dopiero co doszliśmy jako tako do siebie po tym, co zobaczyliśmy przed wyjazdem. Ale większość z nas pozostawiła na Ukrainie niemal wszystkich bliskich. Mężów, rodziców, rodzeństwo.
Bronisława Nowak: W Polsce czuję się jak w domu. Ale na Ukrainie pochowane są całe pokolenia moich przodków, również moi rodzice. Tam chcę umrzeć i być pochowana obok nich.