Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
„Według Wydziału Katechetycznego Archidiecezji Warszawskiej w latach 70. XX wieku w katechizacji przy parafii uczestniczyło 30% ogółu dzieci i młodzieży. Dziś ten odsetek oscyluje w granicach 70%. To nie jest prawda, że gdy katechizacja odbywała się przy parafiach, to więcej osób w niej uczestniczyło” – o tym co zrobić, by młodzież chętnie uczęszczała na lekcje religii opowiada ks. Damian Wyżkiewicz CM*.
Sam doświadczyłem dobrej i kiepskiej katechezy
Maciej Piech: O katechezie może ksiądz wypowiadać się z dwóch różnych perspektyw – jako jej uczestnik oraz prowadzący. Jakie jest księdza doświadczenie uczestniczenia w katechezie?
Ks. Damian Wyżkiewicz CM: Gimnazjum było czasem, kiedy doświadczyłem zarówno dobrej jak i kiepskiej katechezy. Początkowo uczył nas pan Edward, około czterdziestoletni katecheta. Bardzo lubiłem z nim lekcje, gdyż był merytoryczny. Jako mąż i ojciec mógł się z nami dzielić doświadczeniem życia rodzinnego.
Niestety, po dwóch latach wyjechał do Stanów Zjednoczonych i w zastępstwie przydzielono nam kleryka czwartego roku seminarium. Nie miał doświadczenia w pracy z młodzieżą, która w okresie nastoletnim zadaje bardzo wiele trudnych pytań. Sam nie był jeszcze wtedy pewien swojego powołania. Rok później odszedł z seminarium. Prawdopodobnie jego prywatne rozterki przekładały się na jakość katechezy.
To dwa zupełnie różne światy…
Gdy wspominam osoby, które uczyły mnie katechezy w podstawówce, gimnazjum i liceum, to mogę podzielić je na dwie grupy. Po jednej stronie są nauczyciele przygotowani, merytoryczni, aktywni, zaś po drugiej mamy biernych, ospałych, nieobecnych.
W moim liceum uczyło dwóch księży, jeden organizował wycieczki, z pasją dzielił się swoją wiedzą, potrafił wysłuchać każdego i poświęcić się dla uczniów. Drugi natomiast zaczynał swoją lekcję od słów „to o czym dziś będziemy rozmawiać?”, czyli zionął nudą. Natrafiłem na tego drugiego. Kluczem do dobrej katechezy jest oczywiście zaangażowanie.
Pomóc albo odsunąć od katechizacji
Od razu po święceniach został ksiądz katechetą?
Tak, to oczywiste. Każdy młody ksiądz jest wysyłany do pracy w szkole, bo to nasz obowiązek. Czasami pojawia się problem z przygotowaniem i predyspozycjami. Uważam, że jeżeli ksiądz po dwóch latach nadal sobie nie radzi, to należy mu albo pomóc albo odsunąć od katechizacji dla dobra dzieci i młodzieży.
Ja w pierwszym roku popełniłem wiele błędów. Żeby być dobrym nauczycielem, trzeba na początku spokojnie i pokornie wejść w środowisko szkolne. Ja do mojej pierwszej szkoły wszedłem jako osoba, która już wszystko wie i na wszystkim się zna. Bardzo szybko zorientowałem się, że to kompletna bzdura! Trzeba najpierw poznać problemy i specyfikę danej szkoły i każdej klasy.
Jakiego typu to są problemy?
Doświadczenie katechezy w podstawówce mocno wpływa na postrzeganie religii w szkole średniej. Jeśli uczeń ma przykre wspomnienia z katechetami, został osądzony lub niesprawiedliwie potraktowany, to ma głęboki uraz i od razu wypisuje się z lekcji.
W szkole, w której pracowałem przez pierwsze lata, bardzo pomogli mi nauczyciele różnych przedmiotów, którzy dzielili się ze mną swoim doświadczeniem, podpowiadali, od czego zacząć i radzili, co mogę zrobić inaczej.
Gdy z Pabianic zostałem przeniesiony do Warszawy, to już zupełnie z innym podejściem zaczynałem uczenie w nowej szkole. Nie wszedłem do niej „z buta”, tylko łagodnie, i spokojnie próbowałem znaleźć metodę, by dotrzeć do uczniów, by się z nimi zaprzyjaźnić.
Kiedy uczniowie rezygnują z katechezy
Jakie efekty przyniosła ta zmiana nastawienia?
Uczniowie wiedzieli, że mogą na mnie liczyć w realizacji swoich pomysłów, że znajdę dla nich czas. I tak powstały kółka z filozofii, łaciny, historii sztuki. Udało się założyć harcerstwo. Stworzyliśmy scholę i nagraliśmy nawet dwie płyty. Były spływy kajakowe. Odwiedzaliśmy dość regularnie filharmonię, Muzeum Narodowe.
Działo się tyle rzeczy, że trudno wszystko spamiętać. To było niesamowite, że uczniowie komunikowali mi, że czekają na lekcję religii. Młodzież miała przeróżne pytania i rozterki życiowe, często to były naprawdę poważne sprawy. Po 6 latach w Warszawie, gdy byłem przenoszony do Ignacowa, z wielkim smutkiem żegnałem się zarówno z kadrą jak i uczniami, bo stworzyliśmy naprawdę zgraną drużynę.
Jak wielu uczniów wypisywało się z religii?
Wbrew panującej opinii były to rzadkie przypadki. Gdy ktoś od początku deklarował się jako niewierzący, to od razu rezygnował z lekcji. Inni odchodzili z prozaicznych powodów – nie chciało im się, woleli rano się wyspać lub wrócić wcześniej do domu, bo mieszkali daleko od Warszawy.
Najczęściej jednak rezygnowali ci uczniowie, którzy mieli przykre doświadczenia z katechezą we wcześniejszych placówkach, ale często zdarzało się, że po pewnym czasie dopisywali się oni do listy uczestniczących na religię.
Miałem klasy w technikum, w których na religię chodził komplet uczniów. Cieszą mnie te relacje z młodzieżą. Widzę ich rozwój, inwestuję w ich pasje, wierzę w nich i traktuję poważnie. Myślę, że taka postawa dorosłych ich pociąga i dlatego nie rezygnują z katechezy.
Nie żyjemy w utopii
Jaki jest sposób, żeby mieć na katechezie pełną salę uczniów?
Nie żyję w utopii i wiem, że to często niemożliwe. Jeżeli w dużych miastach w szkołach średnich na katechezę będzie uczestniczyć ponad połowa uczniów, to już jest duży sukces nauczyciela. W PRL-u salki parafialne były pełne, jednak spójrzmy na liczby, by obalić pewien mit.
Według Wydziału Katechetycznego Archidiecezji Warszawskiej w latach 70. XX wieku w katechizacji przy parafii uczestniczyło 30% ogółu dzieci i młodzieży. Dziś ten odsetek oscyluje w granicach 70%. To nie jest prawda, że gdy katechizacja odbywała się przy parafiach, to więcej osób w niej uczestniczyło.
Czyli młodzież nie wróci do Kościoła, gdyby lekcje przeniosły się do salek parafialnych?
Takie założenie to utopia. Jeśli w czasach komunistycznych na religię chodziło co trzecie dziecko, to co dopiero byłoby dziś? To nie tylko nierealistyczne, ale i niewykonalne. Dziś parafie nie mają na to warunków, większość z nich pozbyła się salek katechetycznych lub są to rudery. Skąd zatem wziąć pieniądze na utworzenie, wyposażenie i utrzymanie takich miejsc? Szkoły katolickie mają problem z pozyskaniem środków, a co dopiero zwyczajna parafia.
Możemy prowadzić lekcje w kościołach…
Nie da się wtedy przeprowadzić lekcji zgodnie planem dydaktycznym, z podziałem na grupy, z pisaniem do zeszytu wśród dzieci siedzących w kurtkach w kościelnych ławkach.
Innym, ważnym problemem jest pytanie, w jakich godzinach miałyby odbywać się te zajęcia? Dzieci mają plan tygodnia: rano chodzą do szkoły, popołudniu uczą się w domach, a wieczorem mają zajęcia dodatkowe. Nie da się dobrać terminu, by każdemu pasowało, a tym bardziej z tylu klas i szkół.
Jeszcze jedna kwestia: większość kadry katechetycznej to nauczyciele świeccy: jak zwykła parafia w Polsce, która zmaga się z wieloma problemami, ma sfinansować ich wynagrodzenia, wszelkie dodatki motywacyjne, rozwój zawodowy? Cały ten koncept to utopia!
Wykorzystajmy szansę: szkołę
To jakie jest dobre rozwiązanie?
Wykorzystajmy wielką szansę, którą mamy – szkołę! Wielu księży zastanawia się nad tym, jak zachęcić młodych do uczestniczenia w życiu parafii, a jednocześnie niepoważnie traktuje katechizację w szkole.
Papież Franciszek akcentuje, że proces katechizacji jest czymś szerszym niż lekcja religii, gdyż łączy w sobie zadania trzech ośrodków: rodziny, parafii i szkoły. Na katechezę w domach nie mamy wpływu, w kościołach mówimy tylko do obecnych na mszy niedzielnej, a w szkole czeka na nas audytorium, któremu powinniśmy coś zaoferować.
Nauczanie musi być komplementarne i rozsądnie zaplanowane. Niestety często zdarza się tak, że marnujemy czas nauczycieli i uczniów, np. materiał przygotowujący do bierzmowania dubluje się w kościele i w szkole. Młodzież widzi te nieścisłości i celnie nas punktuje. Jestem przeciwnikiem tego, by rzeczy duchowe np. rekolekcje odbywały się w szkole, do tego idealna przestrzeń istnieje w kościele. Tam możemy spowiadać, wygłosić konferencję i odprawić Eucharystię.
Jakie jest zatem zadanie katechezy?
Katecheta powinien pokazać, że religia jest częścią wiedzy filozoficzno-teologicznej, która jest interdyscyplinarna i potrafi nawiązać dialog z takimi dziedzinami jak biologia, chemia czy geografia. Tutaj kluczowe jest nasze merytoryczne przygotowanie.
Nie można na każde pytanie odpowiadać, że to „wielka tajemnica wiary”. Dobrze przekazana wiedza jest wartością, którą uczniowie docenią. Będąc w szkole jako katecheta jestem pierwszą twarzą Kościoła, z jaką spotka się dziecko, które nie chodzi do kościoła.
Zdarzało mi się, że w czasie przerw toczyłem dyskusje z młodymi osobami niechodzącymi na religię na różne tematy, nawet bioetyczne. Dzięki otwartości na ich wątpliwości i poważnemu potraktowaniu ich pytań mogłem wykorzystać tę szansę do ewangelizacji.
Słyszę czasami propozycje, by zrezygnować z katechezy w szkołach, bo jest ona czasochłonna. Całkowicie się z tym nie zgadzam – katecheza to podstawowe zadanie i ogromna szansa dla Kościoła.
* Ks. Damian Wyżkiewicz CM – ur. w 1986 roku, należy do Zgromadzenia Misji założonego przez św. Wincentego a Paulo. Filozof i teolog, doktorant w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. Duszpasterz młodzieży i katecheta. Kapelan wspólnot ruchu „Wiara i Światło”. Autor książki „Ostatni dzwonek. Rozmowy o przyszłości lekcji religii”.